Epilog - jak to się skończyło

33 8 10
                                    

Cała czwórka znalazła się w chłodnym lesie. Wiatr drżał liśćmi w niepokoju, nocne ptaki latały spanikowane, a natura jakby wiedziała co czeka to miejsce, kogo prowadzą na śmierć. Chors i Mokosz krążyły gdzieś między drzewami, spanikowane, przestraszone, niepewne, czując się tak ludzko po raz pierwszy od setek lat. Za punkt honoru panteonu postawiły sobie dopilnowanie, aby ostatnie chwile Polki były dla niej łaskawe i możliwie najprzyjemniejsze.

Wreszcie stanęli na polanie. Niewielkiej, odgrodzonej wysokimi krzakami. W koronach drzew zamajaczyły dwie gołębice białe jak śnieg - oto Wielka Rzeczpospolita Obojga Narodów i Jeszcze Potężniejsza Królestwo Polskie. Patrzyły z paciorkami łez w łagodnych oczach na nielegalny proces swojej potomkini. Serca ich bliskie były pęknięcia, w strachu patrzyły na nadchodzącą z ciemności lasu Śmierć.

Polska stała twardo na nogach, jej granatowa sukienka z cienkim wełnianym bolerkiem na ramionach falowała spłoszona na wietrze, lecz kobieta nie bała się. Nie bała się Śmierci patrzącej jej w oczy, nie bała się metalu, który zaraz wyszyje na jej piersi czerwoną nić. Bała się o syna i jego przeszłość, lecz wierzyła, że po jej śmierci poprowadzi go przeznaczenie. Miała w sercu tę dziecinną nadzieję, że on nie jest zły, że dobro go odnajdzie, przeciągnie na swoją stronę.

Dwóch Niemców i Rosjanin ustawili się w małym półkolu naprzeciw niej, załadowali broń, przeładowali i wycelowali w swojego największego wroga. Oni drżeli. Nie byli tak spokojni. Ich spodnie i spódnica opinały się na spoconych ze stresu ciałach, wiatr wywoływał gęsią skórkę, a jakiś niepojęty strach przed obecnością obcych działał im na nerwy. W oczach zamajaczyły blade łzy, Śmierć powoli kierowała ich lufy na Polkę stojącą odważnie.

Zamarły boginki tak zaradne, zamarły świerszcze tak głośne, zamarł wiatr w koronach tak potężny, zamarły ptaki tak dokazujące. Świat wstrzymywał oddech, czekając z wielką niechęcią na śmierć ukochanego śmiertelnika. Chmury wstrzymały swój bieg, wszystko stanęło. Cały Wszechświat wpatrzony był tylko w tę czwórkę i nic innego nie mogło się zdarzyć. Żadna śmierć, żadne urodzenie, żadna choroba. Przez te kilka chwil tylko ta jedna kobieta, o kształtach tak idealnych jak pomnik Michała Anioła, o głosie skowronka, o ruchach archanioła, mogła doświadczyć ciepła i zimna, dobra i zła, życia i śmierci. Przez te kilka chwil oczy patrzyły jedynie na nią...

Dłonie egzekutorów ślizgały się niebezpiecznie po broni trzymanej przez lodowate i wychudłe dłonie Śmierci, tak zaciśnięte na zimnym metalu. Jej czarna peleryna falowała gwałtownie na przestraszonym wietrze, szarpiąc włosami kobiet, wyrywając je z upięć. Patrzyły sobie w oczy, mierzyły się spojrzeniem, wyciągały ostatnie wnioski. Zaraz Polka spojrzała na stężonego Niemca, którego blizna błyszczała teraz w księżycowym blasku. Wreszcie i na niepewne i spłoszone oko Rosjanina. Jego powieka skakała, stała przed nim miłość życia, a on jest gotowy ją zabić. Wiatr jakby nabrał odwagi, wrzeszcząc z silnymi wstęgami, które raz po raz łaskotały twarze Wielkiej Czwórki zimnem.

- Ostatnie słowa? - zagaił ZSRR, szukając odwagi.

Polska nawet nie bąknęła słowem. Pokierowała swoją nogę do tyłu, skrzyżowała łydki, pochyliła się odrobinę, chwytając sukienkę w obie dłonie i chyląc czoło do ziemi, tak nisko, że jej włosy upadły głucho w wilgotne źdźbła, aby po kilku ułamkach sekund podnieść się na proste nogi i powiedzieć głosem tak dostojnym, jakby była najznakomitszą królową świata, proste i wręcz prostackie:

- Dziękuję. - wypowiedziane z drobnym uśmiechem.

Wtem płacz metalu zalał świat. Ciało padło bez życia na trawę, składając się głucho z załamanymi pod swoim ciężarem nogami. Ryk żalu zalał świat. Zerwała się wichura tak potężna, że złamała drzewa wokół, z nieba zaczął lać się deszcz tak ogromny, że w chwilę zaczął tworzyć gęste błoto pod stopami.

Rosjanin patrzył w przerażeniu na swoje dzieło, patrzył na pozbawione życia ciało ukochanej, patrzył jak śpi na wieki. Drżał cały, pistolet nieomal nie wypadł mu z dłoni. Wreszcie tknął się i ruszył, by sprawdzić czy nie dokonał się cud. Może ona żyje, ta piękna i denerwująca kobieta mogła żyć, ale... Śmierć odebrała jej serce, nie biło, nie świszczał oddech - nie żyje.

Wielki i pokonany jedynie przez nią mężczyzna padł na kolana, rycząc w bólu jak zwierzę rozrywane na części. Wył jak oskórowany, parzony, dusił się jak na pętli. Szarpał ciało kochanki, przytulał swoją głowę do jej pokrwawionej piersi, desperacko szukając oddechu.

A i niemiecki żal oblał ziemię. Niemiec trzymał w objęciach siostrę, którą cenił nad życie, uspokajał żal i strach. Wiedział bowiem, że teraz ich kolej na wieczną wędrówkę po krainie umarłych, skąd nie ma ucieczki do Raju. Czeka ich wieczna pokuta po wsze czasy. Ale nawet pomimo uspokajania i wody, która wydawała się jedynie deszczem - płakał. Płakał równie mocno, co Rosjanin, gdyż żal po stracie miłości targał mu duszę na strzępy. Nie potrafił oddychać, miotał się w bezdechu, modlił zażarcie pod nosem i czuł jak nagi, ze wszystkimi wnętrznościami czynów na wierzchu, z wstydliwym bólem brzucha.

Jego siostra trzęsła się w przerażeniu, uciekając wzrokiem od martwej. Ta właśnie martwa była sensem jej życia, dzięki niej była szczęśliwa, dzięki niej odnalazła drogę do władzy, ona nauczyła ją rządzić, ona dała radość z dzieci. Ta Polka, która leżała teraz rozpłynięta w ramionach rozgoryczonego Rosjanina tak spokojnie jakby spała, była jej źródłem.

Ta Polka, ta obrzydliwie potrzebna Wojsława Kaźnieńska, Druga Rzeczpospolita Polska, była potrzebna im wszystkim. Była ich oddechem, krwią i potem. Była pożywieniem, napojeniem - wszystkim czego potrzebowali. Gdzie była ona - było szczęście i dobro, skąd odeszła - tam rosła przemoc i strach.

- Zabiliście ją! Ją! - zaczął zawodzić wiatr. - Zamordowaliście pokój! Zamordowaliście miłość!

- Nie! To nie ja! - Rosjanin chwycił się za uszy, zatykając je dłońmi, byle tylko nie słyszeć jęków. Gotów był je wyrywać, by tylko nie przyzwolić poczuciu winy wejść w jego zmysły.

- Wyście winni jej krwi! - wył wicher.

- Nieprawda! - Niemka wepchnęła głowę w pierś brata. Bijąc z taką siłą, że niemal łamała żebra.

- Zabili! Zakatowali! Zdusili! - dusze zaczęły się manifestować.

- My... To prawda... - Niemiec zaakceptował śmierć. Wiedział, że w ten sposób dołączy do ukochanej.

Błękitne plamy zaczęły krążyć w powietrzu, wić się jak wstęgi, wiązać się wokół gardeł przerażonych morderców. Padali na ziemię, chwytając oddech we wrzącym powietrzu. Parzyła ich skóra, organy, chcieli je wyrwać. Rosjanin chwycił za nóż, lecz nie zdążył go wbić, gdyż wszystko ustało. Ustało jak ręką odjął. Jedynie on pozostał z błyszczącym od światła Chors ostrzem w powietrzu, celując we własne trzewia.

Dyszeli ciężko, zbierali się z trudem, aż nagle ZSRR chwycił za broń. Celował w Rodzeństwo, choć Niemiec zakrył Niemkę swoim ciałem.

- To wasza wina! Wy jesteście temu winni! - zawodził w przerażeniu.

- Oszczędź moją siostrę. - krył ją.

- Nie! Zginie na twoich oczach! Niech podejdzie, co? Dalej taki odważny? - uspokoił ton.

Wycelował w niego nóż, gotowy rzucić.

- Niech podejdzie albo zginiesz w męczarniach.

Dziewczyna wyrwała się naiwnie, idąc do wroga.

- Erika! - Niemiec chciał postąpić naprzód, lecz padł strzał. Zakrył się rękami.

Rosjanin strzelił w powietrze, szarpnął Niemkę z trawy, po czym rzucił się do prymitywnego aktu seksualnego. Niemiec próbował protestować, padł na kolana i błagał, ale nic z tego. Mężczyzna strzelił do dziewczyny jeszcze w trakcie wszystkiego, zabijając ją na miejscu. Zaraz taki sam los spotkał jej brata.

Ocalały spojrzał na swoje dzieło, na trzy martwe ciała i znów zapłakał jak dziecko. Ruszył do dworku i upił się jak gówniarz. Siedział w kuchni, wsparty o szafki, pił duszkiem butelkę za butelką i ryczał jak małe dziecko. O świcie do kuchni wszedł syn zabitej. Nie rozumiał nic, gorączka w nim wrzała, a oczy miał jak matka, ruchy też, twarz tylko delikatnie inna i krótkie białe włosy. Rosjanin zapłakał jeszcze bardziej...

***

GradDonde viven las historias. Descúbrelo ahora