7.

45 9 58
                                    

Adora

Szykowałam się właśnie na pewne spotkanie. Tłumaczyłam już Martin'owi, ze nie zamierzam konsultować z nim całej akcji, jedynie informować o postępach. To delikatna sprawa, wymagająca precyzji w działaniu. I szczerze, nie potrzebowałam kuli u nogi. Jedynie dziś miał mi pomóc w papierologi. Wszelkie wtyki to jeszcze dla mnie nowość.

Ruszyłam w stronę kawiarni. Nie miałam daleko, więc mogłam sobie pozwolić na mały spacer. Całkiem słoneczny dzień z widocznymi chmurami na niebie. Śpiew ptaków oraz delikatny podmuch ciepłego wiatru. Ze skupienia wydarta zostałam przez Martina otwierającego mi właśnie drzwi do kawiarni, w której byliśmy umówieni. Zamówiliśmy po latte macchiato. Do swojej towarzysz mój zażyczył sobie podwójnego karmelu.

Rozłożyliśmy co było potrzebne i zabraliśmy się do omawiania szczegółów, by nic mi i w sprawie nie umknęło. Jakaś drobnostka, która mogła by okazać się wskazówką.

Czułam jak wychodzi ze mnie człowieczeństwo. Mężczyzna zapewniał mnie, że każdy w takiej sytuacji postąpiłby tak samo. W końcu ryzykownym by było powiedzenie, iż jestem z wydziału detektywistycznego i potrzebuję tych informacji. Liczyłam małe szanse przy takim typie człowieka na otwartość w owym temacie. Jednak i z własnej intencji chciałam jej odrobinę pomóc.

Muszę zrobić wszystko by się do niej zbliżyć. Zaprzyjaźnić się na pokaz. I nie dopuścić by dowiedziała się jaki zawód wykonuję.

Wyszłam z kawiarni. Martin proponował mi podwózkę, ale odmówiłam. Wolałam pomyśleć.
Droga powrotna szybko mi minęła.

W mieszkaniu porobiłam pewne porządki, w garderobie, czy to też w zapasach, których ilość ostatnio nieco powiększyłam. Rozpędziłam się w byciu idealistką i osobą potrzebującą porządku, w tym określonej kolei w życiu.

Tak mijał prawie każdy dzień przez dobre tygodnie. Sporo pracy na nowym stanowisku i sprawa na boku. Udało mi się złapać dziewczynę na haczyk. Niesamowite jak zaczęła się przede mną otwierać. Pozbawiona wszelkiego wstydu, czy uprzedzeń.

-Piękną rodziną byliście, ile to niesprawiedliwości i zawiści w świecie.-mówiłam oglądając zdjęcie rodzinne pokazane mi przez Catrę.

-Tak czasem trzeba. Nie zrozum mnie źle. Im jestem starsza, tym bardziej staram się to zrozumieć. Zaakceptować.

-Nie chcesz dowiedzieć się kto to zrobił i się zemścić?! Chyba, że wiesz kto to.- ugryzłam się w język... za wcześnie na takie pytania.- Przepraszam.

-Nie... Los sam się ziści. I... Niestety nie wiem kto to i nie chcę wiedzieć.

Stała na środku pokoju, gdy ja siedziałam na fotelu. Trzymała w dłoniach jeszcze kilka fotografii przeglądając je po kolei.

-Ci co świecą najjaśniej, szybciej i gasną. Rodzice przejąć mieli właśnie największy interes swojego życia. Jaki tym zapyziałym mieszkańcom tego miasta by się śnić nie mógł. Ludzie zazdrościli. Każdy chciał by więcej i więcej. Taka natura człowieka. Jeszcze swojego w pełni nie doceni, a już mu spieszno, by więcej zagarnąć.

-Tak chyba trzeba... Rozwijać się, poszerzać możliwości i zasoby. Stawać się coraz lepszą wersją siebie.

-Oj Adora. A wyobraź sobie żyć w przepychu, mieć czego dusza zapragnie i broń boże by czego zabrakło. Się okaże, że człowiek nie nauczony żyć bez tego i nawet docenić nie zdążył.

Skłoniło mnie to do reasumpcji.

-Rzecz w tym, że rodzice moi dobrymi ludźmi byli, lecz pełno zazdrośnikom ich sukcesu doglądało. Rodzice szli po więcej, ale droga ich usłana była ciężką pracą, którą sobie na wyższy cel zasłużyli. Natomiast są ludzie, którzy chcieliby wszystko odrazu. Niezasłużonym celem nawet nacieszyć się w pełni nie da.

Mówiła do rzeczy. W tym naprawdę coś było. Ta dziewczyna znała się na życiu, choć na taką nie wyglądała. Jest bardzo mądra i równie mądrze  składa zdania.

-Jednak powiedzieć ci mogę jedno. Wiadomo mi, że wtedy w lesie, po wypadku. Służby sknociły sprawę. Szukali oni odcisków, lecz jeden z nich zanieczyścił dowód w sprawie swoim DNA. Tak więc dowód ten został odrzucony. Nie jestem do końca pewna dlaczego tak jest, ale nie mogli go dalej brać pod uwagę.

Chciałam już jej powiedzieć, że mam wtyki w policji i mogłabym się o ten dowód ubiegać. Jednak w porę ugryzłam się w język drugi już raz tego dnia i słowem nie pisnęłam. Do samego końca spotkania o niczym innym myśleć nie mogłam, jak o sprawdzeniu tego po przyjściu do pracy.

-Dolać kawy?- zapytała Catra.

-Tak, jasne.- szybko zwróciłam wzrok z okna na nią. Wyciągnęła mnie tym z rozmyśleń.

Jak zaproponowała, tak też zrobiła. Potem jednak udała się po swój płaszcz, aby wyciągnąć z niego papierosy oraz zapalniczkę. Śledziłam jej każdy ruch sącząc powoli kawę ze śmietanką. Nie bardzo rozumiałam jak Catra mogła pić czarną kawę.

Wyszła na balkon uprzedzając mnie, a ja podążyłam za nią.

Zdążyła już odpalić papierosa, gdy za nią weszłam.

Ledwo się zaciągnęła, a ja zabrałam jej fajkę z buzi i zgasiłam po poręcz balkonu wyrzucając ją gdzieś w dal.

-Przestań palić.

Patrzyła na mnie spod łba próbując zarejestrować co się właśnie wydarzyło.

-Adora? Ja ci niczego z rąk bez twojej zgody nie wyrywam.

-Dbam o ciebie.

-Po co. Nie ma już o co dbać.- wyciągała właśnie paczkę, aby sięgnąć po kolejnego papierosa.

-Nie próbuj.

-Bo co?

Przekomarzała się.

-Bo o to cię proszę.

-Awww, jak uroczo.- mówiła półironicznie.

Czasem ciężko było mi ją odczytać.

Zaraz po tym i tak zrobiła swoje. Wykonałam ruch w jej stronę, a ta momentalnie odwróciła się do mnie plecami. I zachichotała...

-Droczysz się ze mną?- zapytałam.

Śmiała się.

-Może, a ty się o mnie troszczysz?

-Może.

Stojąc za nią próbowałam przechwycić jej papierosa. Zaczęłyśmy się przepychać i chichotać. W grę weszły łaskotki, kuksańce, niemocne uderzenia, czy uściski i zaczepki z podtekstami.
Śmiałyśmy się.

Starsza pani przechadzająca się uliczką pod nami ze swoim psem nam się przyglądała z niesmaczną miną. Nas natomiast to wprawiło w jeszcze większy śmiech.

Tu już wcale nie chodziło o papierosa.

Spontaneous-CatradoraDove le storie prendono vita. Scoprilo ora