Ale wróciła. Trzy dni później.

Stan Rona znacząco się pogorszył. Tego ranka magomedyk prowadzący leczenie zaprosił Hermionę do gabinetu i, gładząc się po siwej brodzie, oznajmił, że mimo amputacji zainfekowanej kończyny, nie udało im się zahamować klątwy. Nocą przeżarła się przez blokadę i zaczęła atakować kolejne narządy.

— Wprowadziliśmy pani męża w stan śpiączki, by skupić jego magię na walce z klątwą, ale trudno nazwać to stabilną sytuacją — powiedział jej. — Jeśli szybko nie znajdziemy skutecznego sposobu na zahamowanie klątwy... Cóż, nie sposób przewidzieć, co przyniosą nam nadchodzące miesiące.

Najpierw przyszedł żal za straconą na darmo ręką Rona. Dopiero potem spadła na nią paraliżująca świadomość, że w pespektywie wieloletniej śpiączki, a w dalszej przedwczesnej śmierci to i tak nie miało znaczenia.

Biblioteka Malfoy Manor była jej ostatnim ratunkiem. Mogłaby poprosić Kingsleya o legalne wsparcie, ale nawet z pomocą aurorów nie weszłaby do środka bez zgody jednego z właścicieli. Tak stara magia znała tylko jedno prawo. Jej twórcy. I nie działały na nią ani dekrety, ani nakazy, ani Azkaban czy grzywny. Mimo swojej złośliwości Malfoy był też praktyczny, więc zapewne nie uśmiechałoby mu się poniesienie kary za sprzeciwienie się auroratowi, ale to nie znaczy, że nie dołożyłby wszelkich starań, by wszystko utrudnić, być może przeciągając wszelkie procedury w nieskończoność, aż byłoby za późno.

Hermiona nie miała innego wyjścia, jak przyjąć ofertę Malfoya. Zaakceptowanie tej rzeczywistości przyszło jej z trudem, ale mogła sobie wyobrazić tysiące gorszych rzeczy, które nadal by zrobiła, aby pomóc Ronowi. Po całym dniu obracania w głowie najpaskudniejszych scenariuszy seks z Malfoyem wydawał jej się wręcz śmiesznie niską ceną.

Malfoy musiał liczyć, że mimo wszystko Hermiona się zjawi, bo upiorna brama z krzykliwym emblematami nawet nie zapytała ją o cel wizyty. Ledwie Hermiona w nią zakołatała (po kilkusekundowych rozważaniach, czy samo dotknięcie jej nie przeklnie), ta stanęła przed nią otworem. W tej samej chwili rozpierzchła się gęsta mgła skrywająca do tej pory ogromny dwór o strzelistych wieżyczkach i prowadzącą do niego długą, krętą ścieżkę wyznaczoną przez równo przycięty żywopłot. Idealnie zielony i soczysty pod warstwą lśniącego śniegu stanowił wierny przykład czarodziejskiej wersji ogrodu we francuskim stylu. Wszystko wyglądało niemal tak, jak Hermiona to zapamiętała. Pojedyncze pawie błądziły wśród śniegu, nie zostawiając na nim śladu, a odległy szum wody powiedział jej, że za chwilę zobaczy dwie znajome, czynne fontanny — tak pretensjonalne i ociekające złotem, że mogłyby ozdabiać Wersal.

Nie dodało jej to otuchy.

Powtrzymała odruch wycofania się. Zacisnęła zęby i podążyła ścieżką ku głównemu wejściu, starając się nie myśleć o tym, jak Malfoy będzie z siebie zadowolony, gdy ją zobaczy. Ani o tym, czy zaprosi ją do salonu.

Całe szczęście tym razem to nie Narcyza Malfoy otworzyła jej drzwi. Nie zrobiła też tego Astoria, czego Hermiona obawiała się do ostatniej chwili. Łatwiej było przekonać się do tego, że podjęła słuszną decyzję, nie widząc twarzy osoby, którą potencjalnie zamierzała skrzywdzić. Co miałaby jej powiedzieć? „Cześć, przyszłam na seks z twoim mężem. Mam nadzieję, że żyjecie w jednym z tych otwartych związków i jest ci wszystko jedno, gdzie jego penis spędza noce, bo dzisiaj zatrzyma się na krótką drzemkę w mojej pochwie"? Nie wiedziałaby, co byłoby gorsze: gdyby Astoria zareagowała żałosnym płaczem, dała Hermionie w twarz czy może oznajmiła z uśmiechem, że doskonale o wszystkim wie i będzie się temu przyglądać z fotela.

Drzwi otworzył pomarszczony skrzat w schludnej szacie z wielkim, prostackim herbem Malfoyów na piersi. Według opowiadań Harry'ego Zgredek podczas służby u Malfoyów nosił jedynie stare, zafajdane prześcieradło i podświadomie Hermiona spodziewała się, że jeśli spotka u Malfoya jakiegoś skrzata, ten będzie zaniedbany i brudny, owinięty szmatą, której Malfoyowie używali wcześniej do zmywania podłóg. Z drugiej strony Malfoy sprawiał wrażenie kogoś, kto lubił oznaczać swoje rzeczy (pamiętała, że w szkole podpisywał nawet pióra), a z ojcem w Azkabanie, to on mógł teraz dyktować zasady w domu. Z jakiegoś powodu czysta liberia z rodowym herbem wywołała w niej jeszcze większy niesmak niż zrobiłoby to podarte prześcieradło.

The Road to Hell Is Paved with Good Intentions (Dramione)Where stories live. Discover now