𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟏

25 4 1
                                    

          Z kuchni rozchodzi się znany i łagodny głos matki.

-Ornelka leć do sklepu Pani Zosi po mąkę, musze placka dla gości upiec!

Chwyciłam mój brązowy płaszcz i granatowy beret, obwiązałam się na koniec szarym szalem i wybiegłam po zakupy. Idąc uliczkami kochanego lecz starego miasteczka w którym wychowywałam się od zawsze, rozglądam się i podziwiam uroki zimowego i zamglonego klimatu. Czarny kot przebiega mi pod nogami, czy to oznacza pecha? Nie wierze w większość przesądów, głównie mama z babcią mają bzika na ich punkcie. 

          Nagle zauważam leżącego na ławce mężczyznę, jedyne co spostrzegam w jego wyglądzie to krótkie kręcone włosy i czarny płaszcz, nie widzę jego twarzy, ma ją zasłoniętą rękoma które podpierają się o oparcie, zastanawiam się czy śpi, a może coś mu się stało?! Natychmiast zaczynam go szturchać.

-Proszę Pana! Nic Panu nie jest?!

Lekko podnosi się ze zdenerwowaniem na twarzy i mruczy coś pod nosem. Ma krótkiego wąsa nad ustami w kolorze jego włosów, zielonkawe oczy i wygląda jakby był po dwudziestce.

-Nic Panu nie jest? -Dopytuje 

-Niee, tylko się zdrzemnąłem szukając inspiracji do mojego nowego wiersza.

Nie wyglądał na bezdomnego lub potrzebującego pomocy więc uśmiechnęłam się i pożegnałam go wracając do celu mojego wyjścia z domu.

          Wchodząc do sklepiku o dumnej nazwie "Zuzia" natychmiast dostrzega mnie właścicielka sklepu.

-Ornelia!! Jak miło cię widzieć, co podać kochanie.

-Tylko mąkę... I może jeszcze ten napój?

-Jasne, coś jeszcze?

-Nie, nie.

-To będzie....

Nie skupiam się na cenie ponieważ do sklepu wchodzi on, ten gość którego widziałam wcześniej na ławce.

-Dzień dobry.- Mówi

Podaje Pani Zosi kilka monet a ona podaje mi resztę, żegnam się i powoli zbliżam się do wyjścia.

-Zosia? A nie Zuzia? Sklep nosi inną nazwę... - Odzywa się chłopak

Właścicielka chichocze a ja wzdycham i tłumaczę łapiąc za klamkę.

-Zuzia to córka Pani Zosi -mówię wychodząc.

          Wracając do domu popijam sok, nagle zaczyna padać śnieg. Po dziś dzień zachwyca mnie to, że każdy mały płatek śniegu jest inny, trochę jak my-ludzie. Wyrzucam pustą butelkę do pobliskiego kosza i wchodzę do klatki. Powoli wchodzę po schodach i otwieram drzwi. Z mieszkania dobiegają głośne krzyki mojego młodszego rodzeństwa, którego mama cały czas ucisza. Podaje jej mąkę, o którą mnie prosiła po czy rozbieram się z zimowych ubrań. Dwójka maluchów biegnie w moją stronę krzycząc moje imię. Całuje ich obu w czoła i  udaję się do mojego pokoju rozmyślając nad nieznajomym którego dziś spotkałam.


✧。 𝓢𝔃𝓪𝓻𝓮 𝓜𝓲𝓻𝓪ż𝓮 。✧Where stories live. Discover now