strach

12 3 0
                                    

                                                                                        

   Pansy bardzo bała się odejść; choć rodzina jej nie chciała. Bała się normalnego życia, mugoli i swoich ran. Nie miała nikogo, do kogo mogłaby się przytulić, gdy czuła, że nie wytrzymuje świata spadającego z całą siłą na jej słabe plecy. Nie potrafiła być drugim Atlasem i nie pragnęła nim zostać. Od zawsze była sama, na pozór stroniła się od relacji, ale nie umiała ich tworzyć. Bo wszystko, co zrobiła wydawało się trujące, niegodne zjedzenia, ani popatrzenia. Jej kwiaty umierały mimo że tak się starała, ona umierała choć dostarczała odpowiednio prowiantu do ciała.

  Po wojnie nie dbała o siebie wystarczająco - swoje włosy zaniedbała, myjąc je raz na dwa tygodnie, nie czesząc ich, mało się myła, mało myślała i mało wychodziła z łóżka. Kwiaty umarły, ona jeszcze pozostała. Groziła jej prędka przeprowadzka, nie miała pieniędzy na czynsz (i na siebie w szczególności).

  Rodzice wyrzekli się Pansy, gdy nie chciała zostać naznaczona, i mimo że wreszcie swoją skazę przyjęła, oni nie wydawali się zadowoleni, ten bunt przekreślił ją na zawsze. Dlatego pomagała Hermionie Granger, wykradała wszystko do czego dostęp miała, bo była tylko małym punktem, który mało co znaczył - przyćmiewał ją Draco, była względem niego cieniem, niezauważalnym, przezroczystym. Nikt się o nią nie martwił, nie przejmował. Mieli własne problemy i swoich ludzi, gotowych rzucić się dla nich z najwyższego budynku. Pansy czasem zastanawiała się, jak to jest - być czyimś ulubieńcem.

  Mugolskie wynalazki, brak magii i odizolowanie nie działały na nią dobrze. Nie znała tego świata, wychowana w bezkresnej, bezsensownej nienawiści. Ta rzeczywistość nie wydawała się zła, ludzie byli uprzejmi, pokazywali jej drogę, nauczyli obsługiwać telewizor i telefon. Poznała bardzo przemiłą kasjerkę, która za cel postanowiła umilić jej to życie. Uczyła ją obsługi pralki, kupowania tylko potrzebnych składników (wcześniej naprawdę lubiła wydawać ostatnie pieniądze na bzdety). Przebywała u niej, rozmawiała i pocieszała, czasem posprzątała i namawiała do ogarnięcia. Była jej stróżem, jedyną bliską osobą. A potem Pansy przestała odbierać, odzywać, zapraszać.

  Strach przed byciem opuszczoną był silniejszy od zatrzymania jej przy sobie. Łatwiej było ją opuścić na tym etapie, gdy przywiązanie jeszcze jej nie zaklęło. Bo została stworzona do życia w wiecznej samotności, w cieniu, bez uwagi, bez spojrzeń i uczuć.

  Zebrała swoje łzy, te wypłynięte, te które jeszcze zasiedlały jej oczy i zaczęła szukać pracy, bez żadnych większych nadziei, sił i zaangażowania. Musiała opłacić mieszkanie, nie mogła pozbawić się domu i zostać bezdomną. A po jej znalezieniu nie było wcale lepiej, mało umiała, nie wiedziała jak przyrządzić kawę, mimo że tłumaczono jej to kilka razy, nie wiedziała, jak otwierać kasę, choć przyglądała się temu bardzo często. Pansy dostała odpowiednie ubranie, które znienawidziła przy pierwszej okazji; krótki rękaw odkrywał jej skazę, jej nienawiść, porażkę, anormalność. Zapadała się w siebie, ilekroć ktoś patrzył na przedramię. Chciała je wydrapać, wyciąć skórę, zamazać, albo zrobić na to miejsce inny tatuaż (lecz nie było jej stać).

  Pansy miała wiele ran, wojna zostawiła na niej sumienie wielu ludzi. Właśni rodzice atakowali ją z mocą przeklętej nienawiści. Pansy miała wiele ran, żadnego nie wstydziła się tak jak przeklętego znaku wyrytego w skórze.

  Pewnego dnia jednak się zmieniło, ta dziewczyna, co ją nawiedzała po nocach, jej stróż, odezwał się wreszcie - gorąco błagała o spotkanie się w jednym miejscu. Pansy naprawdę nie potrafiła sobie poradzić, Pansy naprawdę potrzebowała tego, jak niczego innego. Zgodziła się, a potem ta zaprowadziła ją pod drzwi gabinetu, w jakiej miała odbyć się jej pierwsza sesja terapii. Potem znowu zniknęła, jak duch, nierzeczywista istota. Tak, jakby pojawiała się tylko na potrzeby chwil, a nie głębszych uczuć. 

  I strach ją objął. Bo wchodząc głębiej zobaczyła tych ludzi ponownie, w tak podobnych pozycjach, nie zmienionych na przestrzeni lat, z tym samym gniewem i nienawiścią. Chciała krzyknąć, lecz zabrakło jej głosu. Poczuła jak ją mdli, oni nigdy nie mieli ponownie pojawić się w jej życiu. Usiadła na pobliskim krześle, chowając twarz w dłoniach, nie tłumiąc już cichego płaczu. 

kołysanka na dobranoc; drarry, pansmioneWhere stories live. Discover now