Wieczorem zostałam zawołana na tą cudowną kolację. Siedziałam jeszcze w pokoju w towarzystwie mojej siostry, z którą obiecałyśmy sobie, że zejdziemy tam razem. Od godziny nie mogłam wybrać, co ubiorę więc w końcu padło na czarną, prostą i idealnie dopasowaną sukienkę z niebieskim motylkiem nad piersiami. Kiedy byłyśmy już obie gotowe, wyszłyśmy z pokoju i skierowałyśmy się na schody. Z dworu było słychać już rozmowy między mama, a Xandrem.
- No chodźcie, chodźcie! - Zawołał Xander zauważając nas i zwracając uwagę wszystkich na naszą dwójkę, akurat w momencie, kiedy zaczęłyśmy się wycofywać do pokoju. Cholera, a było tak blisko.
Podeszłyśmy obie nieśmiało do stołu i zasiadłyśmy obok siebie. Nie będę mówić jak nieśmiało i niekomfortowo poczułam się siadając między moją siostrą, a tym chłopakiem, który ponoć jest obecnie już moim bratem. Nawet nie poświęciłam mu za dużo uwagi, po prostu zwieszając głowę.
- Cześć, jestem Lily - odezwała się nagle dziewczynka szeroko się uśmiechając. Słodka brązowowłosa dziewczynka ubrana w białą, przewiewną sukieneczkę w jasnoróżowe kwiatuszki ciągle mi się przypatrywała. Dziewczynka była śliczną szatynką z zielonymi oczkami i przesłodkim uśmiechem. Była taka beztroska.
- Hejka, jestem Deli - odwzajemniłam uśmiech dziewczynki, wskazałam palcem na jeszcze bardziej nieśmiałą dziewczynę - to Gaby - uśmiechnęła się do niej i w końcu zaczęliśmy jeść. Zszokowała mnie tylko nieśmiałość Gaby, bo na codzień była naprawdę wyszczekana i miałam nadzieję, że to tylko przejściowe i jak się zaklimatyzuje to jej prawdziwa osobowość wróci. Właściwie to moja mama zawsze się śmiała, że obie jesteśmy nieźle wyszczekane i właściwie to ona nie wie po kim.
Kiedy zaczynałam się kłócić z Gaby - a zdarzało się to bardzo rzadko - to szybko nie kończyłyśmy, bo wzajemnie się jeszcze bardziej nakręcałyśmy.Jedliśmy w ciszy, tylko mama i Xander wymieniali pojedyncze zdania nad którymi się nawet nie skupiałam.
- Oliver, a co u twoich kolegów z obozów? - Wyłapałam jedno zdanie, które obijało mi się w mózgu. Koledzy z obozów. Chłopak ma na imię Oliver. Oliver i koledzy. Koledzy z obozów.
- Jeździłeś na obozy? - Podłapałam temat udając zaciekawioną, a ten zwrócił głowę w moją stronę przyglądając się mi znudzony.
- Jeździł kiedyś co roku na obóz do Rancho Palos Verdes. - Zastygłam z szeroko otwartymi oczami, co nie umknęło uwadze wszystkich. Czułam spojrzenia całej piątki na mnie. Oczekiwali jakiegokolwiek wytłumaczenia mojego zachowania.
- Oliver James - wyszeptałam cicho, bo nagle wszystko zaczęło składać się w całość, Oxnard. Vivian. Oxnard to miasto, z którego pochodziła Vivian i chłopacy - Blake Collins i Finn Watson - dalej szeptałam niedowierzając w to wszystko. Zaczęłam histerycznie kręcić głową popadając w panikę. Wiedziałam, że skądś znam to miasto. Oni tu byli. Wszyscy. I nagle znów chciałam tak bardzo wrócić do babci. Przyglądałam się zdziwieniu, które wyrosło na twarzy Olivera, a na mojej musiała wyrosnąć czysta panika. Po chwili jego twarz rozświetliło zrozumienie.
- Oh... ty też tam byłaś, znacie się? - Zapytała szczerze zszokowana mama. Nie odpowiedziałam jej tylko wstałam i odwracając się, przelotnie podziękowałam za kolację. Rzuciłam się w kierunku schodów tak szybko jakbym conajmniej zgaszała światło na dole i uciekała przed potworami, które mogą mnie zaciągnąć w ciemność.
Zrobiło mi się niedobrze. Miałam mieszkać z jednym z nich? Chodzić z nimi do szkoły? Prawie nie zdążyłam do toalety, w ostatnim momencie pokonałam ostatni zakręt. Nie dość, że zjadłam za dużo jak na mnie, bo nie chciałam robić przykrości gosposi ani Xandrowi to jeszcze stres dał się we znaki.
![](https://img.wattpad.com/cover/362622447-288-k583701.jpg)
YOU ARE READING
Moments of happiness
RomanceCordelia White dzieciństwo kojarzy tylko z ciągłą walką o swoje bezpieczeństwo oraz mamy i młodszej siostry. Nic z tego dzieciństwa nie sprawia, że mogłaby z dumą powiedzieć „jak byłam dzieckiem...". Fakt, miała kochającą mamę, wspaniałych kuzynów i...