13. „Piąty stycznia"

98 10 50
                                    

Ostatnie trzy dni były do siebie cholernie nużące podobne. Nie spałam całą noc, dostawałam opiernicz od opiekunek, za to, że nie śpie i nie jem, ale na moje szczęście codziennie bywał u mnie Oliver i o dziwo. Zjawiał się też brunet, teraz było mi już wszystko jedno, czy on jest czy go nie ma. Nie liczyło się to dla mnie. Nic się już dla mnie nie liczyło. Odeszła mama i odeszła moja najukochańsza siostra. Nie mam już teoretycznie nikogo.

Piąty stycznia odebrał mi mamę i siostrę, bo tak naprawdę Gaby nie miała szans na przeżycie.

– No cześć, śpiochu – przetarłam oczy podnosząc się na materacu, od którego już pobolewał mnie kręgosłup. Spojrzałam na chłopaków, którzy przy stoliku obok mojego łóżka grali w una. Właściwie to już nie grali tylko oboje na mnie patrzyli.

– Cześć, długo tu siedzicie? – Westchnęłam i zsunęłam nogi na podłogę. Jak zasypiałam po wschodzie słońca, po korytarzu chodziły panie opiekunki, ale nikogo więcej nie było.

– Nie no, właściwie to zdążyliśmy zagrać rundkę w monopoly i teraz gramy czwartą w uno – odparł Blake wzruszając ramionami.

– To, która jest godzina? – Zmarszczyłam brwi i spojrzałam przez okno. Musiało być już później, bo słońce świeciło już po drugiej stronie budynku.

– Coś koło osiemnastej – wrócili do rundki uno.

– Jak to osiemnastej? – Zakrztusiłam się własną śliną. Nie możliwe, że przespałam calutki dzień. To po prostu nie możliwe, ale z dwojga złego lepiej było przespać ten czas niż przepłakać.

– Normalka, a teraz ślicznie coś zjesz z talerzyka, który przyniosła tu dla ciebie pani opiekunka – wskazał Oliver na talerz odstawiony na szafce nocnej obok łóżka. Spojrzałam na talerz, a mój żołądek wywinął fikołka. Nie miałam ochoty nic jeść, ani absolutnie nie miałam na to siły.

– Wiesz co? Pójdę wpierw może do łazienki – wstałam i ruszyłam do drzwi.

– Załatwić ci sok? – Zapytał Oliver posyłając mi zmartwione spojrzenie.

– Byłabym wdzięczna.

– Tak wiem, multiwitamina – powiedział od razu, zanim pomyślałam o tym żeby mu przypomnieć.

– Pamiętasz? – Spojrzałam na niego zszokowana, bo wydaje mi się, że nigdy mu nie wspominałam o tym, że to mój ulubiony smak soku.

– Nie trudno było zauważyć jaki wybierasz najczęściej z naszych zapasów.

– Myślałam, że nikt nie zauważy - wymsknęło mi się ciche parsknięcie.

– Tylko ty pijesz ten smak i nawet tata, znów zaczął uzupełniać zapasy jak zauważył, że którejś z was smakuje ten smak.

– To mogła być Ga... – Przełknęłam ślinę. Nie byłam w stanie wymówić jej imienia. Mogłam o niej myśleć, ale gdy przyszło do wypowiedzenia jej imienia, nie mogłam.

– Wiem, ale ją widzieliśmy wiele razy z sokiem marchewkowym – odparł od razu zauważając, że mam problem. Byłam mu za to ogromnie wdzięczna, choć teraz musiałam się stąd zmyć, bo w moich oczach pojawiły się łzy i oni nie mogli tego widzieć.

Zgodnie z tym co powiedziałam skierowałam się do łazienki, gdzie po załatwieniu potrzeby tamy runęły. Skuliłam się w kącie, a dokładniej w prysznicu i po prostu zaczęłam szlochać. Płakałam z bezsilności. Szloch bezsilności wypełniał całe pomieszczenie.

Piątego stycznia nie tylko z mojej mamy i siostry uszło życie. Tego dnia umarłam również ja. Tylko, że z jakiegoś chujowego powodu nie dane mi było odejść na zawsze.

Moments of happinessWhere stories live. Discover now