2

123 54 50
                                    

Rumia, 26 sierpnia 2012

Mikołaj

Budzi mnie wstający dzień. Potrzebuję chwili, żeby wzrok przyzwyczaił się do bladej jasności poranka. Mrużąc oczy, rozglądam się po pokoju. Pierwsze, co przyciąga moją uwagę, to okno, a konkretnie zasłony. Jestem niemal pewny, że poprawiałem je przed położeniem się spać. Z drugiej strony, byłem praktycznie półprzytomny z bólu, więc równie dobrze mogłem sobie to tylko wyobrazić...

– Dzień dobry, śpiąca królewno!

Aż podskakuję na dźwięk melodyjnego kobiecego śmiechu. Gwałtownie wciągam powietrze, a moje serce przyspiesza, napędzane wyrzutem adrenaliny do krwi.

Wszędzie rozpoznałbym ten głos.

– Do cholery, Wiki! Chcesz żebym zszedł na zawał?! – Wymownie kręcę głową, jednocześnie rozglądając się po wnętrzu sypialni. Odrobina dnia wpada do środka przez częściowo rozsunięte zasłony, oświetlając idealnie środek łóżka, ale w kątach pokoju nadal tlą się resztki nocy. W końcu moje oczy odnajdują Wiktorię. Siedzi na starym kraciastym fotelu wciśniętym w róg pomiędzy PRL-owską komodą ze sklejki a regałem na książki. Nie widzę jej dobrze, ale nawet bez tego wiem, że ma założoną nogę na nogę, a na ustach ten swój szelmowski uśmieszek.

– Jak zwykle przespałeś najlepszą część imprezy – stwierdza tonem, w którym lekka drwina miesza się z udawaną pretensją. – Żałuj, że nie było cię na stypie!

– Nie lubię styp. – Wzruszam obojętnie ramionami, jednocześnie tłumiąc ziewnięcie. – Nie dość, że nuda, to jeszcze wszyscy są albo smutni albo pijani.

– Oj, moja zdecydowanie nie była nudna! Działo się! – Wiki mówi to takim tonem, jakby samodzielnie o to zadbała.

– A co się stało? – Świadomie podejmuję zarzucony haczyk, ciekawy dokąd mnie zaprowadzi. Im bardziej jestem rozbudzony, tym dziwniejsza wydaje mi się ta rozmowa. Coś jest tutaj mocno nie tak, ale jeszcze nie wiem co. Mam wrażenie, że o czymś zapomniałem i teraz nie umiem sobie tego przypomnieć. Zupełnie jak brakujące słowo, którego smak czujesz na końcu języka, ale nie potrafisz go wypowiedzieć...

– Werka pocisnęła cioci Heli, aż miło! – Wiktoria uśmiecha się z dumą. – Szkoda, że nie widziałeś miny tej starej ropuchy! Od dawna się o to prosiła. Żałuję, że ja nigdy tego nie zrobiłam, ale to siostra mamy, więc niby nie wypada pyskować...

Opadam z powrotem na poduszkę, wsłuchując się w melodyjny głos Wiki. Nieważne, czy opowiada o rodzinnych dramach, czy dyktuje przepis na świąteczny sernik, czy recytuje inwokację Mickiewicza – mógłbym słuchać jej godzinami. Nic innego nie uspokaja mnie tak jak jej głos. Senność, którą usiłowałem przegonić ponownie atakuje, tym razem ze zdwojoną siłą. Przeciągłe ziewnięcie samo wyrywa się z moich ust, co nie uchodzi uwadze Wiktorii.

– Jesteś zmęczony. Lepiej zdrzemnij się jeszcze trochę. – Muska koniuszkami palców moją skroń. Dłonie ma zimne i sztywne, a mimo to jej dotyk jest kojący. Chcę zaprzeczyć, ale słowa Wiki działają na mnie jak zaklęcie, któremu biernie się poddaję. Moje powieki robią się nienaturalnie ciężkie. Zamykam oczy, okłamując się, że to tylko na chwilę, że odpocznę jeszcze kilka minut i zaraz wstanę z łóżka jak nowonarodzony...

Nawet nie zauważam kiedy zasypiam. Gdy się budzę jej już nie ma, a ja uświadamiam sobie, że to był tylko dziwny sen... To trudna do przełknięcia rzeczywistość. Biorę głęboki wdech, próbując przezwyciężyć palący ból za żebrami. Mimo że jestem przykryty kołdrą, to cały trzęsę się z zimna. Powoli dociera też do mnie na co patrzę. Jedyne okno w mojej sypialni wychodzi na bloki naprzeciwko – niezbyt malowniczy widok, ale w wąskim przesmyku między betonowymi murami widać prostokąt nocnego nieba. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zasłony są rozsunięte, a okno szeroko otwarte.

pod powiekamiWhere stories live. Discover now