3

101 51 53
                                    

Rumia, 8 września 2012

Weronika

Nagły hałas gwałtownie wyrywa mnie ze snu i wrzuca z powrotem w rzeczywistość. Sięgam po komórkę, ale to nie alarm budzika. Odblokowuję ekran i od razu klikam żółtą ikonkę w kształcie koperty. To Marta pisze do mnie z samego rana. Przez chwilę waham się z kciukiem uniesionym nad dotykowym wyświetlaczem, ale koniec końców wyciszam telefon, który ląduje gdzieś w skotłowanej pościeli. Nie mam teraz siły na tę rozmowę. Opadam z powrotem na poduszki i wbijam wzrok w sufit. Jeszcze jakiś czas po prostu tak leżę, wsłuchując się w otaczającą mnie ciszę – stąd wiem, że rodzice już wyszli z domu.

Z kolei ja nie mam ochoty nigdzie się dzisiaj ruszać, ale w końcu pełny pęcherz wygania mnie z łóżka. Później, kiedy myję zęby, konsekwentnie unikam swojego wzroku w lustrze.

Tak jest łatwiej.

Z łazienki idę prosto do kuchni. Napełniam staromodny czerwony czajnik z gwizdkiem i stawiam go na palnik kuchenki. Słuchając szumu gotującej się wody, otwieram szafkę nad zlewem, gdzie trzymamy kubki. Mamy ich całkiem sporą kolekcję, głównie pamiątkowe z wakacji i takie ze śmiesznymi napisami.

Spośród wszystkich ten jeden od razu przyciąga mój wzrok. Ulubiony kubek Wiki. Sięgam po niego i obracam w dłoniach, jakbym oglądała go po raz pierwszy. Na granatowej porcelanie siedzą dwa czarne koty, a na niebie nad nimi majaczy żółty sierp księżyca w otoczeniu gwiazd. Wiktoria dostała ten kubek ode mnie. Chyba na Mikołajki, a może jednak pod choinkę, już dokładnie nie pamiętam. Pamiętam, że kupiłam go na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Gdańsku jakieś trzy lata temu.

Stawiam naczynie na kuchennym blacie i wsypuję do niego dwie łyżeczki rozpuszczalnej akurat kiedy czajnik zaczyna piszczeć. Zalewając kawę wolną dłonią wycieram oczy. To tylko kawałek porcelany, ale wystarcza, żeby na nowo rozbudzić wspomnienia.

Z trudem przełykam ślinę przez zaciśnięte gardło i już wiem, że na razie nie dam rady nic przełknąć, więc zabieram kubek i wychodzę z kuchni. Na korytarzu spotykam Nyks, która spogląda na mnie wyczekująco tymi swoimi żółtymi ślepiami. Czarny ogon wije się w powietrzu, dając wyraz zniecierpliwieniu. W pierwszej chwili mam ochotę ją zignorować, ale wiem, że nie odpuści i będzie mnie dręczyć dopóki nie zrobię tego, co chce.

Kotka, zupełnie jakby umiała czytać w myślach, wyciąga prawą łapkę i drapie w drzwi pokoju Wiktorii.

– Niech ci będzie – wzdycham z rezygnacją i naciskam klamkę. Nyks nie czeka, aż otworzę szerzej drzwi – natychmiast wciska głowę w powstałą szparę, zdeterminowana, żeby jak najszybciej dostać się do środka.

Opieram ramię o futrynę i upijam łyk kawy obserwując kotkę, która przystaje na środku pokoju i rozgląda się po pustym wnętrzu. Mogłabym przysiąc, że dostrzegam rozczarowanie malujące się na czarnym pyszczku. Nyks miauczy głośno i przeciągle, po czym wskakuje na łóżko Wiktorii, żeby w końcu zwinąć się w kłębek na jej poduszce.

– Tęsknisz za nią? – pytam cicho między jednym łykiem kawy a drugim.

– Miau! – Brzmi jak potwierdzenie. Może to głupie, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że słyszę nuty smutku w zwierzęcym głosie.

Przez dłuższą chwilę stoję w progu niezdecydowana, co ze sobą zrobić. Nie wchodziłam do pokoju Wiki od tamtego dnia. Minęły już prawie cztery tygodnie. Cztery tygodnie, a uczucie jakby to były cztery lata... Jednak za każdym razem gdy przechodzę obok jej sypialni mam wrażenie, że drzwi zaraz się otworzą, a ona stanie w progu z naręczem kubków po zielonej herbacie, którą piła nałogowo i pustą miską po zjedzonych ukradkiem chipsach.

pod powiekamiWhere stories live. Discover now