ROZDZIAŁ 1

141 20 5
                                    

WREN

— Z rozkazu królowej zatrzymaj się natychmiast!

Parsknęłam pod nosem, przeskakując przez murek i wystawiłam dwa środowe palce za siebie. Oburzone prychnięcie, które usłyszałam, było jak miód na moje serce. Uwielbiałam się z nimi w to bawić. Ja uciekałam, a oni mnie gonili. I tak od kilku lat. Poprawiłam worek na plecach i wyskoczyłam na taras widokowy, ciągnący się wysoko nad ziemią. Tupanie straży było jak uderzenia w wielki bęben. Gdzieś obok mnie śmignęła strzała. Obróciłam się przez ramię i cisnęłam sztyletem, w mężczyznę trzymającego kuszę. Trafił go w ramię. Biegłam dalej po kamiennym balkonie w stronę dachu wieży.

— Jeśli poddasz się dobrowolnie, kara będzie mniej rygorystyczna — krzyknął kapitan straży pałacowej, depcząc mi po piętach.

Ach, uwielbiałam tego gościa. Był taką piękną marionetką w rękach królowej. Ciekawe czy się w niej potajemnie podkochiwał? Wspięłam się na wieżę. Pode mną grzmiała lodowata Rzeka Dusz. Wzdrygnęłam się mimowolnie. Uwielbiałam moje misje, ale zdecydowanie nie uwielbiałam tego momentu. Zwykle udawało mi się uciec którymś ogrodem lub nawet dziedzińcem, ale dzisiaj strażnicy byli wyjątkowo natrętni i zapędzili mnie aż na dach. Przełknęłam ślinę. Będę musiała skoczyć. Dotarłam na sam skraj dachówek. Kurwa, będę musiała skoczyć. Lęk pochłonął mnie na zbyt długo, bo poczułam jak ktoś wykorzystuje moją chwilę nieuwagi i szarpnięciem odwraca mnie w swoją stronę.

Cholera.

Kapitan Ronan cisnął mnie na kamienną ścianę wieżyczki, z taką mocą, że na kilka sekund zaparło mi dech. Zgięłam się w pół. Straże zaczęli się do nas zbliżać. Kapitan uniósł dłoń i to wystarczyło, aby się jednak zatrzymali i czekali na jego dalsze rozkazy.

— Mam cię — wymruczał cicho tak, że tylko ja go słyszałam. — Nie masz już dokąd uciec, złodzieju. Zostałeś otoczony.

Mimo bólu żeber parsknęłam pod nosem. Uniosłam głowę i spojrzałam w jego oczy. Widziałam moment, w którym przez jego twarz coś przemknęło. Jakaś nowa emocja. Cóż, to pierwszy raz kiedy razem z kapitanem byliśmy tak blisko. Zwykle nasza nienawiść odbywała się na odległość, kiedy albo to on dostawał ode mnie sztyletem, albo to ja podczas ucieczki przez własną głupotę dałam się kilka razy zranić. Jednak nigdy nie pozwoliłam mu się dotknąć. Aż do dzisiaj. Kapitan przyglądał mi się o wiele dłużej niż powinien, zwarzywszy na to, że nic więcej oprócz moich oczu nie było przecież widać. Czarny kaptur i maska na nos i usta pozwalały zachować mi anonimowość. Ciekawe o czym kapitan myślał? Czyżby o tym, że mam dziwne oczy jak na mężczyznę? Och, a może zdziwił go widok szramy przecinającej lewe oko? Moje usta rozciągnęły się pod materiałem maski. Nie miałam pojęcia, czemu cała straż i nawet sama królowa zakładali, że rabuje ich mężczyzna, jednak bez względu na ich powody, była to dla mnie świetna zabawa. Aż korciło mnie, żeby zdjąć kaptur i maskę. Ciekawe czy wtedy zobaczyłabym na twarzy kapitana coś więcej niż tylko czystą nienawiść.

Wykorzystałam jego zdezorientowanie. Szybkim ruchem okręciłam nas tak, że teraz on znalazł się przy kamiennej ścianie. Nachyliłam się nad jego uchem.

— Myślałem, że po tylu latach doceniasz mnie trochę bardziej, kapitanie — szepnęłam tak cicho, aby nie był w stanie rozpoznać mojego kobiecego głosu.

A potem przyłożyłam mu z łokcia w szczękę.

Kapitan padł na kolana i złapał się za bolące miejsce. Straże znowu na mnie ruszyli. Miałam niewiele czasu. Zrobiłam ostatni kroczek nad krawędzią. Kapitan uniósł głowę. Z jego nosa ciekła krew. Kiedy nasze spojrzenia znowu się spotkały, zasalutowałam mu, rozłożyłam ręce i poleciałam w tył.

Hiraeth |Kronika Celestanu tom 1| Where stories live. Discover now