Chapter I

137 14 1
                                    

— Kto pomyślał, że to będzie dobry pomysł… Nie mamy na nich dosłownie nic, a pchamy się, jakbyśmy co najmniej byli pewni tego, że nie ma żadnego, innego podejrzanego. Przecież, równie dobrze, mógłby to być każdy. A my? Uparliśmy się i każą mi jeszcze w to brnąć… — nie byłem zadowolony z aktualnych raportów i sprawozdań. Wcale. Wręcz błagałem, żeby przydzielili kogoś innego do zajmowania się papierkową robotą. Nie nadaję się do tego. Nie jestem typem funkcjonariusza, co całymi dniami opierdala się przy biurku, opycha się pączkami i z reguły nie wyciąga nosa zza komendy. Moją naturą były akcje, pościgi. Nawet zwyczajne, nocne interwencje. Już pal licho, że większość z nich, to, albo głupie żarty, albo coś, co w ostateczności mógł zrobić ktokolwiek inny. A nie policja. Ale nie wolno mi narzekać. Nie tak, jak tego bym chciał. Bo zaraz ktoś złoży skargę, kto inny będzie miał świetny ubaw z uprzykrzania mi życia, a kto inny postara się, żebym to życie szybko stracił. Nie raz były takie sytuacje, gdzie zwyczajny funkcjonariusz był niejednokrotnie linczowany i stalkowany do momentu kiedy zwyczajnie nie wyhuśtał się sam w domu. A my dowiedzieliśmy się tego po miesiącu. Bo ani razu nie przyszedł do pracy. Na początku myśleliśmy, że wziął dłuższy urlop. Nikt nie kwestionował jego zaginięcia. Starałem się podpytać innych, czy coś wiedzą, ale nikt nic nie wiedział. Kompletnie nikt. A nikt nie pomyślał, żeby sprawdzić to od razu. Mało kto myśli o takich rzeczach, kiedy pięćdziesiąt innych ciąży mu nad głową i nie daje odetchnąć nawet na chwilę. Fakt. Policja praktycznie non stop otrzymuje różnego rodzaju groźby i wyzwiska. Uczeni jesteśmy od akademii, że nasza praca na tym polega i musimy nauczyć się z tym żyć. Inaczej ta posada nie jest dla nas. Nikt nie sądził, że tak może się to skończyć. A jednak. Ale musiałbym wam o tym opowiedzieć, żebyście zrozumieli, jak bardzo policja ma przepierdolone na tym zgniłym świecie.

To było z kilka lat temu. Byłem jeszcze, można stwierdzić, że gówniarzem w szeregach innych oficerów, sierżantów i kapitanów, choć rangę kadeta miałem już dawno za sobą. Na Mission Row trafiłem stosunkowo późno. Mało kogo znałem i byłem zdany tylko na siebie. Nikt ci tego nie powie, ale większość policyjnej kadry wręcz siebie nienawidzi. Zwłaszcza tutaj. W Los Santos. I mimo tego, że od strony zwykłych ludzi tego nie widać, to za drzwiami komendy panuje jeden wielki rozpierdol.

Dostaliśmy zgłoszenie, że jakieś dzieciaki drą się pod oknami na dość bogatej dzielnicy, gdzie ceni się spokój i ciszę. Po części rozumiem. Też nie chciałbym, żeby ktoś wydzierał mi się przed domem, zakłócając mi wtedy jedyny spokój, jaki mogę otrzymać od życia. Nie chciałem tam jechać, bo wydawało mi się, że nie jestem tam potrzebny, ale kolega stwierdził, że muszę z nim pojechać, bo może będzie trzeba ich aresztować. Aresztować? Gówniarzy? Prędzej dałbym im upomnienie, albo odwiózłbym do domu. Aresztować mogę za chlanie alkoholu, czy ćpanie. Ale za bycie zwyczajnym dzieciakiem? Wrednym, ale dzieciakiem? Nie no, kurwa. Bądźmy poważni. Ja wiem, że za bycie policjantem od razu przykleja się łatkę bycia irytującym i psującym zabawę skurwielem, ale ja też kiedyś byłem młody i odpierdalałem coś z kolegami w miejscach, gdzie nie powinno nas być, a jednak tylko tam świetnie się bawiliśmy. Z dala od domów, w których nie można było ze spokojem oddychać, żeby przypadkiem nie zrobić za dużego hałasu. Całą drogę zastanawiałem się, czy robię dobrze. Już tak myśląc ogólnikowo. Czy bycie policjantem było dobrym wyborem. Czy nie nadaję się gdzieś indziej. Może mógłbym pracować w kawiarnii? Szybciej byłbym właścicielem, bo stanie za ladą nie jest dla mnie. Tego raczej nigdy się nie dowiem. Nie wiem, czy mógłbym pogodzić dwa różne zawody ze sobą. Z moich myśli wyrwał mnie wtedy mój serdeczny kolega, który zatrzymał się przed jednym z wielu domów na Rockford Hills. Nie często tam bywałem, bo zazwyczaj najwięcej zgłoszeń mamy z uboższych dzielnic,w których aż strach jeździć samemu po nocy. Nawet nie zdążyliśmy się pożądanie rozejrzeć, a już mogliśmy usłyszeć powód, dla którego tu jesteśmy. Usłyszeć, bo zobaczyć ich mogliśmy dopiero po kilku minutach, kiedy mijali nas na deskorolkach. Głupim pomysłem byłoby się za nimi rzucić, ale widocznie mój kolega stwierdził, że to jest nasze jedyne wyjście z tej sytuacji. To i tak lepsze, niż moja nagła myśl, żeby rozstawić kolczatki na ulicy. Gdyby któryś z nich przez nie przejechał, to musielibyśmy zbierać ich z podłogi w kawałkach, albo od razu dzwonić do kostnicy. A tego raczej chciałbym uniknąć. Nawet nie wiem, czy jako policjant mogę takie coś zrobić. Pewnie nie. To już chyba można byłoby podpisać jako usiłowanie zabójstwa. A z tego nijak bym się nie wytłumaczył. „Czegoś tam postawił te kolczatki? Zabić ich chciałeś? Wystarczyło aresztować.” No cóż. Ale może tylko ja myślę o kilku innych wyjściach. Zapytajcie jakiegokolwiek innego, amerykańskiego policjanta. Ich zdaniem najważniejsze jest to, żeby złapać. Nie ważne w jakim stanie. Nam udało złapać się na całkiem pokojowych warunkach. Przynajmniej mnie, bo mój kolega miał inne plany. Graliśmy dobrego i złego policjanta. Ja starałem się załagodzić sytuację i jakoś wyprowadzić ją na tor tego, że dostaną upomnienie i mogą spierdalać do domu. Kolega zbyt mocno chciał jechać z nimi na komendę. Na jego warunki przystało. Chciał wjebać im kuratora. Nie udało się. Więc kiedy widział ich na mieście, zatrzymywał ich na rutynową kontrolę. Co nawet nie wiem, czy możemy robić. Któregoś razu złapał ich z towarem. I od tamtego czasu się zaczęło.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 07 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ojcze Nasz [Montanha x Erwin]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz