Rozdział 7 - Zapraszasz mnie na randkę?

4.5K 358 11
                                    


ASHTON


Budzi mnie szum suszarki do włosów. Otwieram niechętnie powieki i obracam głowę w bok. Spoglądam na łóżko, stojące tuż obok, które jest puste.

Powoli wszystko do mnie dociera. Wczoraj był ślub mojej młodszej siostry. Spotkałem starych znajomych, których unikałem przez lata. Wytrzymałem płacz mamy myślącej, że wróciłem tutaj już na stałe. Poradziłem sobie z wściekłością Haley.

Ale z pewnością, nie poradziłem sobie z widokiem Charlie.

Charlie i jej córki.

- Zastanawia mnie jedno – odzywa się nagle Camilla, stając w progu łazienki. – Wychowuje dziecko sama czy jej partner nie lubi przyjęć weselnych?

- Słucham? – charczę zaspany.

- Charlie – odpiera z lekkim uśmiechem dziewczyna. – Ta, przez którą zapomniałeś, jak się nazywasz. Myślałam, że będziesz miał jakieś szanse na tym weselu.

Podnoszę się do siadu i przecieram zmęczoną twarz. Spałem może z godzinę i ostatnie o czym myślę, to rozmowy tego typu. Nie mam ochoty na roztrząsanie wczorajszego wieczoru. Camilla dobrze wie kim dla mnie jest Charlie, bo po pewnej pijackiej imprezie, wygadałem się chyba z wszystkiego z czego, kurwa, mogłem. Już wtedy zaczęła zadawać masę pytań, doprowadzając tym do szału. Dzisiaj chciałbym odpuścić. Wystarczy, że moje myśli krążą wokół niej.

- Muszę zostać dłużej w Nowym Jorku – oznajmiam rzeczowo. – Odwiozę cię na lotnisko, żebyś nie musiała...

- Zostanę – przerywa mi beztrosko, po czym wraca do łazienki, ale nie zamyka za sobą drzwi. – Spokojnie, wynajmę osobny pokój! – krzyczy. – Pozwiedzam trochę!

Wstaję i powoli ruszam do szafy, z której wyjmuję szare dresy.

- Jak będziesz chętny na wspólny lunch, to daj znać – dodaje Camilla, wychylając się zza framugi.

Zaskakuje mnie nagła zmiana w jej zachowaniu, bo dobrze wiem, jak nachalna potrafi być, ale nie komentuję tego teraz. Skoro sama z siebie proponuje osobny pokój, to niech zostanie w mieście tyle ile chce. To już nie moja sprawa.

Pewnie odezwę się do niej, gdy znów wypiję za dużo i będę użalał się nad swoim beznadziejnym życiem. Właśnie tak to wygląda. Ona jest jak przyjaciółka, która daje się wykorzystać emocjonalnie i nie narzeka z tego powodu. Być może powinniśmy w końcu to zakończyć, bo ta przyjaźń nie jest zdrowa, ale oboje dobrze wiemy, że w końcu znów będę potrzebował zapomnieć o problemach i ona bez zawahania mi w tym pomoże.

Zawsze powtarzam, że nasza relacja nigdy nie stanie się poważna. Nie ma szans na jakiekolwiek uczucia, poza przyjacielską sympatią. Nie będziemy chodzić na randki ani spędzać razem czasu przy oglądaniu filmów. Stawiam sprawę jasno, a ona zgadza się na to.

Mało tego, jest na tyle uparta, że nie pozwala mi zniknąć ze swojego życia.

- Nie wiem, czy będę miał czas – mówię po chwili, spoglądając na nią krótko. – Mam do załatwienia kilka spraw. Ale zapamiętam, Camillo. Odezwę się.

- Jasne, Ash – odpowiada niemal od razu. – W razie czego, dzwoń.

- Śniadanie? – proponuję, siląc się na łagodny ton.

- Wiesz co, może nie dziś. – Wymija mi i podchodzi do swojej walizki, którą po chwili otwiera. – Zejdę do recepcji zapytać o wolny pokój, bo te pojedyncze łóżka są cholernie niewygodne, a później... - milknie, buszując w swoich ubraniach. – A później jestem umówiona. Także nie dziś, Ash.

Marszczę zdezorientowany czoło, gdy kobieta podnosi się, rzuca mi krótki uśmiech i opuszcza w pośpiechu pokój. To do niej niepodobne, bo wiem, jak lubi spędzać wspólnie czas. Kiedyś tego nie rozumiałem. Przychodziła do mojego gabinetu z posiłkami i często siedzieliśmy w zupełnej ciszy, bo ja pracowałem, a ona po prostu jadła. Nie przeszkadzało jej to, że nie miałem ochoty do rozmów. Chciała zwyczajnie posiedzieć w towarzystwie. Nigdy nie zadawałem pytań, choć chyba powinienem, skoro nazywa mnie swoim przyjacielem.

Jesteś chujowym przyjacielem, kretynie.

Podchodzę do biurka, skąd zabieram telefon. Gapię się tępo w ekran, na którym widnieje zdjęcie Charlie. Dlaczego nadal nie zmieniłem tapety? Próbowałem kilka razy, ale to zawsze kończy się tak samo. Kapituluję, przeglądając jej zdjęcia i gardzę samym sobą, że na własne życzenie wypuściłem ją ze swoich ramion.

Zostawiłem ją.

Ja pierdolę, ja naprawdę ją zostawiłem bez słowa wyjaśnienia.

Otrząsam się, gdy komórka zaczyna wibrować. Na ekranie pojawia się imię „Cole", więc odbieram natychmiast.

- Chyba musimy się spotkać, ty zjebie.

Uśmiecham się, słysząc rozbawiony głos kumpla.

- Zapraszasz mnie na randkę? – pytam kpiąco.

- Pewnie na to liczysz – odpowiada ze śmiechem. – Na razie musi wystarczyć ci lunch.

Nie wiem dlaczego nagle do mnie zadzwonił i proponuje spotkanie z tak swobodnym tonem, ale nie analizuję tego. Wczoraj byłem gromiony wzrokiem na każdym kroku i żaden z braci Handers nie za bardzo chciał ze mną rozmawiać. Zamieniłem z nimi może kilka krótkich zdań, które w ogóle nie miały sensu. Pytałem o jebaną pogodę, bo nie miałem pojęcia jak się zachować. Oni byli zdystansowani, a ja udawałem, że nic się, kurwa, nie wydarzyło.

- To kiedy? – odzywam się nieco słabszym tonem.

- Jutro w południe – oznajmia rzeczowo. – Pamiętasz bistro naprzeciwko naszego biurowca?

- Tak.

Być może ta nagła zmiana nastroju jest podpuchą i w poniedziałek dostanę wpierdol. Po mojej głowie od wczoraj krążą myśli, że Charlie mogła wyznać braciom prawdę. Jeśli tak się stało, jutro zginę.

Zajebiście.

Moja mała Charlie - TOM 2 [18+]Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora