6.

51 6 0
                                    

- Wszystko w porządku?

Zerknęłam na Katarę, która zrównała się ze mną krokiem. Nie miała ze sobą pochodni, pewnie oddała ją bratu.

- Cóż, pomyślmy. Jesteśmy zamknięci w ogromnej pieczarze, nie wiemy, na jak długo starczą nam pochodnie, twój brat rysuje szlaczki na pergaminie, co jest całkiem bezcelowe, bo to oczywiste, że te tunele się zmieniają i chociażby w tym miejscu byliśmy już ze trzy razy. - Przystanęłam, a pochodnia w mojej dłoni drżała. - Appa jest przerażony i wcale mu się nie dziwię, bo jest powietrznym stworzeniem, Cheng śpiewa żałobne pieśni, Lily mu wtóruje, a mi jest zimno i bolą mnie nogi. - Nabrałam więcej powietrza w płuca i uśmiechnęłam się. - Wszystko w porządku, cieszę się, że pytasz.

Ignorując zszokowane spojrzenie Katary, ruszyłam w dalszą drogę.

- Według moich obliczeń minęliśmy to miejsce już co najmniej pięć razy - rzucił Cheng, szarpiąc struny gitary. - To ta klątwa!

Jęknęłam, jednak odwróciłam się do Katary, która w dalszym ciągu na mnie patrzyła. Opuściłam ramiona i westchnęłam.

- Bardzo cię przepraszam, Kataro - powiedziałam cicho, podchodząc do niej. - Nie powinnam.

Chciałam dodać, że to nie jej wina, że Aang nie odstępował jej na krok.

- Nie martw się, myślę dokładnie tak samo - powiedziała, po czym położyła dłoń na moim ramieniu. - Czasami Sokka czuje się zbyt odpowiedzialny za nas wszystkich.

Uśmiechnęłam się, gdy chłopak ze skupioną miną rysował naszą trasę. Nagle stanął.

- Niechętnie to przyznaję, ale ty i twój monolog macie rację. - Wskazał na mnie palcem. - Te tunele się zmieniają.

Pokiwałam głową, patrząc zmartwiona na pochodnię. Nie zostało jej dużo.

- Dzieciaki, wystarczy zaufać miłości! - krzyknął Cheng, obejmując Lily ramieniem. - Strzałkogłowy to wie.

Zerknęłam na Aanga, ale za chwilę odwróciłam głowę.

- No właśnie, Kataro, zaufajcie miłości - mruknęłam i uniosłam pochodnię wyżej.

Dziewczyna parsknęła.

- Co ty mówisz? Ja i Aang...

Nagle przerwała, gdy rozległ się potężny huk. Odwróciłam się szybko, a Katara złapała mnie za rękę i pociągnęła do grupy. Stanęłam blisko niej, nasłuchując. Momo rozłożył skrzydła, po czym odleciał w ciemność.

W jednej chwili za lemurem pojawiło się większe zwierzę, miało duże zęby i z wyglądu przypominało psa.

- To wilkoperz! - wrzasnął Chong, uchylając się przed zwierzęciem. - Wyssie z nas krew!

Sokka jako jedyny podszedł do zwierzęcia, które stało już na czterech łapach, po czym z szaleństwem w oczach zaczął wymachiwać pochodnią, próbując je odstraszyć. Ono jednak wzbiło się w powietrze, po czym natarło na Sokkę i wytrąciło pochodnię z jego ręki. Jak w zwolnionym tempie patrzyłam na upadającą pochodnię wprost na łapę Appy. Bizon przeraźliwie ryknął, po czym w amoku uderzył w kolumnę podtrzymującą sklepienie jaskini.

Sokka chwycił za dłoń Katary i pociągnął ją w ostatniej chwili. Głaz spadł w to samo miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się dziewczyna. Spojrzałam w górę, widząc osuwające się sklepienie. Stanęłam jak wryta i nie mogłam ruszyć się z miejsca. Obserwowałam wszystko jakby z boku - Chenga obejmującego Lily, Chonga ściskającego swój bęben oraz Mako trzymającego bluzkę swojej matki. Patrzyłam, jak Aang podbiegł do grupy, magią powietrza odrzucając ich do tyłu chwilę przed lawiną. Katara krzyknęła, upadając twardo na ziemię, a w następnej chwili Awatar odwrócił się i w szaleńczym tempie skoczył na mnie, odciągając mnie z dala od głazów.

the wind fan the flame ღ aangOnde histórias criam vida. Descubra agora