16. Cmentarz

20 3 0
                                    

 – Jestem gotowa – oznajmiłam, poprawiając plecak, zarzucony na plecy, w którym schowane miałam kilka potrzebnych rzeczy.

– W takim razie chodźmy. – Ruszyłam za bibliotekarką do wyjścia. – Wiem, że jesteś nowicjuszką, dlatego pożyczyłam od znajomej samochód. Będzie wygodniej i szybciej.

Spojrzałam na czarnego garbusa, stojącego na placu przed szkołą. Wyglądał na naprawdę stary rocznik.

Zajęłam miejsce obok kierowcy i zapięłam pas, obawiając się o swoje bezpieczeństwo podczas jazdy tym rupieciem.

– Cmentarz jest niedaleko. Powinnyśmy zdążyć, wrócić przed obiadem. – Przytaknęłam głową i skrzywiłam się, gdy donośny dźwięk uruchamianego silnika wypełnił moje uszy. Chciałam, jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

Od rozmowy z Etel minął tydzień. Dziewczyna na moje szczęście nie doniosła o niczym Lucasowi, jednak swoim milczeniem dawała mi wyraźny sygnał, że nadal była na mnie obrażona i zła. Choć raniła mnie jej obojętność, nie zamierzałam być tą, która ulegnie. Miałam więcej do stracenia niż ona. I choć każda z nas walczyła w słusznej sprawie, to jednak jedno nas różniło – ja walczyłam o żywą istotę, ona o martwą.

– Może nas trochę bujać. Tutejszy teren jest bardzo nierówny – kobieta przerwała ciszę w momencie, w którym samochód zboczył z brukowanej drogi i jechał jakąś wąską, polną dróżką pomiędzy polanami. – Niełatwo tutaj o porządną drogę.

– Zauważyłam. – Odkąd Nowy Jork zamieniłam na Raprenvile, a następnie na Alender, zrozumiałam jedno, że brakowało mi normalnych dróg i nowojorskich korków.

Choć w Raprenvile drogi były asfaltowe, praktycznie nie było w miasteczku krzyżówek i sygnalizacji, o korkach ulicznych nie wspominając. Na tak małą liczbę mieszkańców było to po prostu rzeczą niemożliwą. Na dodatek wszędzie były lasy, więc w większości były to zwykłe drogi jednopasmowe, prowadzące z jednego punktu do drugiego.

W Alender było jeszcze gorzej. Tutaj o ulicach asfaltowych można było pomarzyć. Drogi w głównej mierze były utwardzone jakimś brukiem lub nie były utwardzone kompletnie niczym, a każda przejażdżka przypominała mi jazdę po polu.

Nic dziwnego, że w tym miejscu samochody były rzadkością. Jak udało mi się dowiedzieć, przeważnie posiadali je ludzie zamożni lub osoby pracujące dla ANPOL. Zdarzały się również sytuacje, w których mieszkańcy Alender specjalnie sprowadzali auta o starych rocznikach (jak choćby ten garbus, którym jechałam), bo zwyczajnie w świecie nie opłacało im się kupować samochodu nowszej klasy z dwóch powodów: po pierwsze – mieli oni skrzydła, którymi szybciej się przemieszczali, a po drugie – samo posiadanie samochodu było bardzo kosztowne.

W przypadku awarii bądź usterki trzeba było naprawdę się natrudzić, by znaleźć w tym miejscu fachowca, który naprawiłby wadliwą część, lub należało zrobić to na własną rękę, kierując się osobistym doświadczeniem.

Kolejną kwestią było brak stacji paliw. Benzynę na wyspie można było zakupić wyłącznie od ANPOL – zajmującej się jej sprowadzaniem ze Stanów – i wyłącznie w kanistrach, które następnie właściciel pojazdu musiał przechowywać na własną rękę w swoim domu, garażu lub innym miejscu. Nawet jeśli nie słyszałam nic o kradzieżach paliwa, nie zdziwiłabym się, gdyby takowe występowały w tym miejscu, jednak były one zapewne nieliczne.

Problematyką były także wszelkie opłaty wiążące się ze sprowadzaniem części do naprawy samochodów, a nawet samo sprowadzenie auta do Alender skutkowało tym, że właściciel nowo nabytego pojazdu odpowiedzialny był za zapłacenie sporej sumy pieniędzy, by móc otrzymać pozwolenie na posiadanie auta i jeżdżenie nim po alenderskich drogach. Dlatego właśnie większość mieszkańców wolała nie robić sobie dodatkowego problemu i zwyczajnie w świecie nie posiadała żadnego pojazdu.

ANIOŁY. W NIEBIEWhere stories live. Discover now