Akt IX: Moment, który nie powinien był istnieć

108 17 37
                                    

Scena I: Cisza przed burzą

Było po dwudziestej, gdy Arlecchino wróciła z kolacji do pałacu. Zatrzasnęła drzwi od swojego apartamentu, oparła się o nie plecami i rozejrzała po pustym gabinecie z nostalgią. Nienawidziła i kochała Fontaine. Nienawidziła i kochała swoją pracę. Nienawidziła i kochała siebie. Ten dualizm rozerwałby jej duszę, gdyby nie fakt, że już dawno jej nie miała.

Zrzuciła botki na złotych szpilach i boso ruszyła w stronę sypialni. To był ciekawy dzień, zdecydowanie nie planowała go tak zakończyć. Wyjęła z szafy świeży ręcznik i ruszyła do łazienki. Nie miała dzisiaj ochoty na zabawę, tym bardziej z Clorinde. Po ich ostatnim pocałunku nabrała dystansu. Nie chciała być więcej substytutem. Ubliżało jej, że w oczach mistrzyni była kimś gorszym od Navii. Rozebrała się i stanęła pod prysznicem. Strumień ciepłej wody rozlał się po jej głowie, wytatuowanych plecach i rękach. Przymknęła oczy oddając się błogiej chwili. Tak, zdecydowanie nie planowała tak zakończyć tego dnia.

"Uśmiech!". Flesz. Clorinde, która zamarła przerażona tym jednym, głupim zdjęciem, jak dziecko przyłapane na psocie.

– Nie mogę się doczekać jutrzejszego wydania wiadomości.

Wyszła z łazienki, wysuszyła włosy. Ubrała swoją jedwabną, czarną piżamę i wsunęła zmarznięte stopy w hotelowe kapcie, które dostała wraz z apartamentem. Usiadła przed toaletką i wzięła w dłonie kopertę, która leżała ze złamaną pieczęcią. Na pieczęci były dwie róże, idealnie przełamane między sobą.

– Och, słodka Navio, Clorinde pękłoby serce.

Wysunęła karteczkę, raz jeszcze przeczytała zaproszenie do opery, które dostała dziś rano. Spektakl o osiemnastej. Navia nie poddawała się, trzeba było jej przyznać, była uparta. Otworzyła szufladę, by schować list, ale zaraz się rozmyśliła. Wzięła kartkę w dwa palce i wznieciła płomień.

Zdałaś test, karaluchu, nie ma sensu cię karać – pomyślała, wpatrując się w ogień. – Przyszłaś do mnie, nie poszłaś do opery. Jestem pewna, że Navia ci to dziś rano zaproponowała, gdy ja jej odmówiłam.

Drzwi od sypialni uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Arlecchino spojrzała spod byka na stojącą w progu Clorinde. Znów przyszła po czasie, dalej nie rozumiała, co to znaczy "wieczór".

– Rozczarowałam się – wyznała w przypływie szczerości. – Myślałam, że będziesz bardziej charakterna, a ty tak po prostu przyniosłaś dzisiaj swoją piżamę, ręcznik i szczotkę do włosów.

Clorinde wzruszyła bezradnie ramionami.

– Mówiłam ci, jestem nudna.

– W rzeczy samej. Nie kłamałaś. To jakaś twoja tajna strategia na mnie?

– Nie potrzebuję strategii. Moja osobowość jest twoją naturalną kontrą. Gdy mysz udaje martwą, kot przestaje się nią interesować. Mysz która ucieka przynosi dużo więcej frajdy, niż jej zjedzenie. Ucieczka jest wyrokiem śmierci. Taki paradoks łańcucha pokarmowego.

– Jedzenie też przynosi frajdę – mruknęła niewinnie Arlecchino. – Ale nie dzisiaj. Dzisiaj też nie mam na ciebie ochoty. Och, może twoja teoria naprawdę działa?

– Całe szczęście. Jeśli chcesz, mogę iść do siebie. Przypominam, że jestem tu z twojego rozkazu, nie z mojej chęci.

– Zostań. Ogrzejesz mi łóżko, dasz buziaka na dobranoc i od razu lepiej będzie mi się spało.

Arlecchino wstała, ruszyła w stronę łóżka, ale zatrzymała się przy Clorinde, która patrzyła na nią uważniej, niż jeszcze chwilę wcześniej.

KaraluchOnde histórias criam vida. Descubra agora