Rozdział II

0 0 0
                                    

Johnny wstał już jakiś czas temu.
Siedział właśnie w balii z wodą, którą Jeauvox kazał przynieść do pokoju.
Woda była ciepła, chłopak mył właśnie swoje ciało mydłem z ziół i zwierzęcego tłuszczu.
Nagle ktoś wszedł do pokoju, chłopak zasłonił się rękoma.
- Wybacz, że straszę. Ten, który z tobą przyszedł, nakazał mi przynieść ci ubranie.
- Zasłoniłem się, wejdź.
Powiedział John.
Do pokoju wszedł młodzieniec w czarnej koszuli, jego złote, krótkie włosy sterczały w górę, boki głowy miał gładko ogolone.
Johnny uśmiechnął się.
- Skoro już wchodzisz, gdy jestem nagi, może się przynajmniej przedstaw, co ?
- Tak... Ethan jestem. Ethan Whitewood.
- Ja jestem John. John Warren. W innych okolicznościach pewnie podałbym ci rękę, ale teraz...
Ethan puknął się w czoło.
- Tak, przepraszam...
Chłopak już miał wychodzić.
- Czekaj... !
Krzyknął Johnny.
- Tak ?
- Ja... Mógłbym cię prosić o coś do jedzenia ?
Ethan skinął głową i odłożył trzymane ubrania na taborecie.
- Proszę, ubierz to. Zdążysz, zanim przyjdę ?
Spytał blondyn.
- Cóż... Powinienem. Dziękuję.
Powiedział John.
Ethan oddalił się, zszedł na dół i spędził tam jakiś czas.
John starał się jak tylko mógł, aby zdążyć się ubrać nim wróci.
Założył więc jasne, lniane spodnie i zieloną koszulę z tego samego materiału.
Przyszła kolej na brązowe buty do jazdy konnej, sznurowane na rzemienie, dość wysokie z lekko wytartym obcasem.
Pasowały idealnie.
Gdy sznurował drugi but, Ethan przyszedł już z jedzeniem.
- Proszę. Właściwie też mam przerwę. Masz coś przeciwko, abym zjadł z tobą ?
Spytał, patrząc na niedowiązany lewy but Johna.
- Niezbyt... Coś nie tak ?
Ethan odstawił jedzenie na stolik, po czym ukląkł na lewe kolano.
- Dajże ten but. Rozwiązałby ci się raz dwa...
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, błyskawicznie poprawił niedoskonałe wiązanie.
John nachmurzył się.
- Zawiązałbym go, gdybyś mi nie przeszkodził.
Ethan błysnął białymi zębami.
- Albo byś zapomniał i wyrżnął zębami o próg. Wtedy zawsze miałbyś przerwę w pracy...
John zaśmiał się.
- A ty masz przerwę ?
Spytał z przekąsem.
- Tylko teraz. Dzięki umiejętności wiązania nie mam jej cały czas.
Powiedział Ethan z uśmiechem.
John przyjrzał się mu nieco uważniej.
Młodzieniec miał gładką, nieskazitelną cerę, delikatnie podkrążone oczy były właściwie jedynym, chwilowym mankamentem jego wyglądu.
Ubrany był w brązową tunikę sięgającą kolan, która podtrzymywała się na wytartym, skórzanym pasie, zaś jego stopy chroniły sandały ze skórzanych pasków zapinanych na klamry z żelazną sprzączką.
- Więc pan Jeauvox... Masz szczęście, że możesz udać się z nim w podróż... Ja muszę zostać tutaj.
Powiedział smutno Ethan.
John spuścił głowę.
- I tak i nie. Widzisz, jestem sierotą. Gdybym przez przypadek go nie spotkał, kto wie, co by się ze mną teraz działo... Mam pomysł.
- Jaki... ?
Spytał Ethan, który nagle nieco się ożywił.
- Spróbuję przekonać pana Jeauvox, aby zabrał cię z nami. Sam nie znam go osobiście, ale jest słynnym szermierzem. Na pewno miał masę wspaniałych przygód. Może uda nam się być częścią choć jednej z nich ?
Zaproponował John.
Ethan znów delikatnie posmutniał.
- Obawiam się, że nie będę mógł z wami wyruszyć. Ojcu zachciało się karczmy, ja muszę pilnować tego gównianego interesu.
John spuścił głowę.
- Jesteś jego jedynym dzieckiem ?
Ethan pokręcił głową.
- I tak, i nie. Powiem ci coś, ale jak piśniesz słówko to zleję cię na kwaśne jabłko. Jasne ?
John skinął głową.
- Więc... - Ethan ściszył głos do szeptu- Mój ojciec lubił wiele kobiet. Ja jestem jego jedynym... Oficjalnym... Synem. Słyszałem jak kłócił się kiedyś z matką. Ile w tym prawdy, nie wiem.
John westchnął.
- Masz tyle szczęścia, że przynajmniej ktoś przy tobie jest. Ja na przykład ojca nie poznałem. Podobno był jakimś żołnierzem, ale pies go tam wie. Matka i wuj starali się mnie wychować, ale odeszli na jakąś dziwną chorobę, której nazwy nie pamiętam. Uciekłem z sierocińca w Eastcreek. Teraz żyję tu, wyrwany z bezdomności przez starego szermierza.
Ethan poklepał Johna po ramieniu.
- Tak... Samo życie, co ?
- Tja... Cholerne życie.
Podsumował John.
- Chłopcze... Chłopcze... !
John rozpoznał ten głos.
- Pan Jeauvox mnie woła. Chodź ze mną.
Ethan wstał bez słowa i pobiegł z Johnem na zewnątrz.
Jeauvox stał wsparty ramieniem o szyld karczmy.
- Tak, panie Jeauvox ?
Spytał John zaskoczony.
- Widzę, że niezbyt ci się stąd spieszy. Może i dobrze. Zostań tu, muszę pilnie wyruszyć i zbadać szlak, nim wyjedziemy. Zostań tu, nadpłacę za twój pokój. Nie waż się stąd oddalać.
John aż się zapowietrzył.
- Co się stało ?
Spytał chłopak, ledwo panując nad głosem.
- Podobno coś grasuje po okolicy, dowiedziałem się, że ostatnio zginęli tu podróżni. Więcej ci nie powiem.
John pokręcił głową.
Ethan wystąpił krok w przód.
- Dopilnuję, by się stąd nie oddalił.
Jeauvox spojrzał na Ethana z iskrą w oku.
- Mam nadzieję, młodzieńcze.
John jakby odzyskał mowę.
- Panie Jeauvox, mam prośbę...
- Nie teraz. Nie wyściubiaj mi stąd nosa !
Krzyknął szermierz, po czym pognał w noc, w sobie tylko znanym celu.
John kopnął kamień i zaklął.
- Ej, ej... Spokojnie. Co się dzieje ?
Spytał Ethan.
- Bo... Wszyscy mnie zostawiają. Mają swoje sprawy. Czekaj na to, czekaj na tamto...
Oczy Johna zeszkliły się.
Ethan zauważył to natychmiast.
- Johnny... Chodź do pokoju. Napalimy w kominku . Ogrzejesz się i wyśpisz.
John spuścił głowę.
- Dobrze. Posiedzisz ze mną trochę ?
Ethan położył mu rękę na ramieniu.
- Dobrze. I tak nie mamy tu zbyt wiele zajęć.
Stwierdził chłopak.
Gdy młodzieńcy weszli do środka, stanęli przy małym, kamiennym palenisku.
John sięgnął do kieszeni spodni, gdy Ethan ułożył kilka drew w palenisku.
- Szlag... Zgubiłem gdzieś zapałki...
Ethan przyłożył palec do ust, po czym wyciągnął prawą rękę do kominka.
Po chwili jakaś energia buchnęła z jego paliczków.
Języki ognia już lizały strzelające drwa.
John przetarł oczy.
Ethan spojrzał na niego z rozbawieniem.
- To moja mała tajemnica. Nie wydaj mnie, dobra ?
Powiedział chłopak, po czym błysnął bielą równych zębów.
John pokiwał głową.
- Czego się jeszcze o tobie dowiem, Eth ?
Czarodziej uśmiechnął się ponownie.
-Wielu rzeczy. Ale wszystko w swoim czasie.
John odwrócił się w stronę okna.
- Ten buc nas zostawił. Chciałem prosić go by nauczył mnie walki mieczem, a nawet nie wiem gdzie tak popędził, po co i, byćmoże, z kim.
Powiedział John z irytacją.
Ethan podszedł do niego od tyłu i objął go w talii.
- Spokojnie. Pewnie wróci...
John nie protestował przed dotykiem Ethana.
Właściwie to całkiem go polubił.
John przytulił policzek do twarzy nowego przyjaciela.
W tym momencie ktoś wszedł do pokoju.
- Ten buc już wrócił.
Chłopcy usłyszeli głos Jeauvox i odskoczyli od siebie, odwracając się do źródła dźwięku.
Oboje nie mogli wyjść ze zdumienia, gdy szermierz wszedł do pokoju cicho jak polna myszka.
Młodzieńcy milczeli.
- Musimy się stąd ruszyć. Prędko !
John zacisnął pięści.
- Co się dzieje ?
Jeauvox ściszył głos.
- Ktoś mnie śledził... Nie jestem pewny, może mi się przewidziało, jednak wolałbym nie sprawdzać czy to prawda.
- Więc dokąd idziemy ?
Spytał John.
- Wszystko w swoim czasie, powiem wam w dogodnym momencie.
Odpowiedział Jeauvox, co wcale nie rzuciło chłopakom żadnego światła na możliwe wydarzenia.
Ethan westchnął ciężko, szturchnął Johna w bok.
- Chodź. Ufam mu...
John spojrzał na Jeauvox, potem na Ethana.
Po chwili zebrał się na nogi, chociaż zmęczenie dawało mu o sobie znać.
- Skoro tak... W drogę. Mam tylko nadzieję, że uda nam się jakoś opuścić to cholerne miejsce.
Szermierz mruknął coś do siebie, po czym cała trójka wyszła z karczmy w głęboką noc.
Jeauvox nie zapalił nawet pochodni.
John domyślał się, że szermierz musiał mieć jakichś wrogów.
Nie zapalali pochodni najpewniej dlatego, że mogli być śledzeni.
Przynajmniej tak dopowiedział to sobie John, który nie widział innego wytłumaczenia dla podróży w ciemnościach.
Ethan szedł koło ledwie powłóczącego nogami Johna.
- Jesteś bardzo zmęczony, co ?
John pokręcił głową.
- Nie. Nic mi nie jest. Ani tro...
Zdanie chłopaka przerwało przeciągłe, niekontrolowane ziewnięcie.
Ethan uśmiechnął się.
- Ejże, śpiący królewiczu. Nie musisz kłamać, to normalne, że chce ci się spać.
Powiedział Ethan pogodnym głosem.
John jedynie mruknął coś w odpowiedzi.
Jeauvox szedł wolnym krokiem, więc minęła długa chwila, gdy opuścili uśpione już miasto.
Jeauvox zagadnął blondyna.
- Nie wracasz do karczmy ?
Spytał, profesjonalnie udając zdziwienie.
Ethan zaśmiał się.
- Nie... Za żadne skarby. Człowiek, który ma mnie za parobka ze swojej krwi... To nie mój ojciec. Ojciec umarł dawno temu. Została tylko jego bezduszna skorupa, zadłużona mordownia, którą nazywa karczmą i kilka monet. Reszta to podatki.
Jeauvox skinął głową.
- Więc ciesz się. Tam, gdzie was zabiorę, nie musicie się martwić niczym podobnym. Ba ! Nauczę was korzystać z tego, co dała wam natura. Obaj jesteście dobrze zbudowani, wyglądacie na silnych i zdrowych. Gdy lepiej was poznam, wyszkolę was na mistrzów w waszych dziedzinach.
Ethan przetarł oczy wolną ręką.
- Jakich dziedzinach ?
Spytał chłopak.
- Nie wiem... Jeszcze... Nie wiem. Odkryjemy to z czasem. Chcę wam dać szansę na lepsze życie.
John wzruszył ramionami.
- Lepsze życie może bym i miał, gdybym tylko nie musiał szukać żarcia gdzie popadnie.
Powiedział z pogardą do samego siebie.
Jeauvox zmarszczył brwi.
- Czyż nie po to cię zabieram ?
Spytał mężczyzna.
John westchnął.
- Jaką masz pewność, że ci się to opłaca ? Nic przecież nie mam.
- Masz dwie ręce. Miecz utrzymasz. A co ja z tego mam ? Dobry uczynek w wykresie moralności i sławę dla szkoły, którą założyłem. Nie oczekuję od życia niczego ponad to.
Po słowach Jeauvox zapadła cisza.
Grupa szła przed siebie, wchodząc coraz głębiej w las.
Najstarszy z grupy położył odruchowo dłoń na mieczu, który miał przy ćwiekowanym pasie.
John smętnie powłóczył nogami, co jakiś czas wpadając na Ethana.
Jeauvox szedł prosto, rozglądając się co jakiś czas na boki, gdy Ethan spróbował podeprzeć Johna.
- Dam radę sam, Ethanie. Nie potrzebuję opieki...
Ethan nie odpowiedział, jedyną jego reakcją było chrząknięcie.
- Nigdy nie gardź pomocą, młodzieńcze. Zawsze ułatwiaj sobie każdą wyprawę, nawet tę najprostszą.
Powiedział opiekun.
Ethan uśmiechnął się do niego, a Jeauvox wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Długo szli w milczeniu, nawet nie wiedząc dokładnie, kiedy opuścili las.
Rechot żab oznaczał, że znajdowali się dość blisko wody, nad którą górowała mała, drewniana przeprawa.
Sądząc po dźwięku przepływu wody, musiała to być jakaś leśna rzeczka.
Jeauvox spojrzał na chłopców.
- Zaraz będziemy na miejscu. Jutro udzielę wam pierwszej lekcji, tymczasem przygotuję wam sienniki w altanie. Nie chcę, abyście zbudzili resztę. Dam wam koce i pójdę do gabinetu. Rano omówimy sprawy waszego pobytu.
Powiedział Jeauvox, prowadząc chłopców do małej altanki, zbudowanej z dębowych desek, z kratownicami skleconymi ze sznurów i znaleźnych gałęzi.
- Tutaj spędzicie noc. Nic wam nie grozi. Niech wam tylko nie przyjdzie do głowy stąd odchodzić, jasne ?
Ethan kiwnął głową, układając Johna na podłodze.
Jeauvox ruszył ścieżką przed siebie.
Ethan usiadł obok Johna, opierając plecy o ścianę altanki.
- Przyjemnie tu...
Mówiąc to zmierzwił włosy śpiącego Johna.
Chłopak rozejrzał się po okolicy, jednak miał spory problem ze skupieniem myśli.
Próbę jego rozmyślań przerwał Jeauvox, który właśnie przyniósł dwa zawiniątka, które składały się z poduszki i dwóch koców na osobę.
- Proszę. Pomóc wam w czymś jeszcze ?
Spytał mężczyzna.
- Nie. Dziękuję bardzo, proszę pana.
Jeauvox skinął głową, po czym udał się do siebie.
Ethan rozłożył błyskawicznie oba posłania jedno po drugim i położył rękę na biodrze Johna, potrząsając nim delikatnie.
- Joohnnyyy... Eejj...
John ziewnął i uśmiechnął się.
- Hej...
Młodzieniec przetarł dłonią zmęczone oczy.
- Jeauvox przyniósł posłania. Już je rozłożyłem.
Powiedział Ethan.
- Przytul...
Poprosił John uroczym głosem.
- Dobrze... Ale połóż się na posłaniu. Dostaniesz wilka.
John znowu się uśmiechnął.
- Lubię zwierzątka. Są takie puchate...
Ethan zaśmiał się cicho i pogłaskał jego plecy.
John w końcu wstał i podszedł do posłania, aby się na nim położyć.
Ethan uczynił to samo tuż obok.
- Zgodnie z obietnicą...
Tu chłopak urwał zdanie i przytulił Johna do siebie, a ten objął go ramionami i schował głowę między jego barki.
- Ethan...
- Tak ?
John westchnął.
- Co byś zrobił, gdybyś mógł wybrać swój los ?
Spytał tajemniczo.
Ethan zastanowił się.
- Myślę, że byłbym teraz... Z kimś... Na słonecznej, ciepłej plaży i, jedząc soczyste owoce, wylegiwałbym się cały dzień.
John ożywił się.
- Z kim ?!
Spytał.
Ethan uśmiechnął się tajemniczo.
- Spokojnie, wilczku... - zażartował Ethan- Dowiesz się w swoim czasie.
John wyprostował się, spojrzał głębiej w jego nieprzeniknione teraz oczy.
Myśl, że Ethan kogoś przed nim ukrywa nie dawała mu spokoju.
Właściwie znali się od niedawna, więc to całkiem normalne.
Problem w tym, że ukrywał kogoś, jednocześnie rzucając na siebie podejrzenia.
John odwrócił się.
Ethan zamarł.
- Spokojnie...- powiedział po chwili- Nikogo nie mam, żartowałem tylko. Ej...
John znowu odwrócił się do niego.
Sam nie wiedział dlaczego, ale Ethan stał mu się bardzo bliski.
Chłopcy długo patrzyli sobie w oczy.
John czuł się szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Teraz był tylko on, Ethan...
I coś, co podkradło się do ich altanki.
Chłopcy spojrzeli po sobie.
Była to mała dziewczynka z brudnymi włosami i zapłakanymi oczami.
Ethan spojrzał na nią ze współczuciem.
Przypomniało mu to o pierwszym spotkaniu z Johnem.
- Hej... Nie bój się. Jestem Ethan, to jest John...
Chłopak pokazał przyjaciela gestem dłoni.
John delikatnie się uśmiechnął.
- Masz jakieś imię ?
Spytał łagodnie.
- Anais...
Powiedziała dziewczynka.
- Coś się stało ?
Zapytał Ethan.
- Nic... Chciałam tylko się przywitać, ale przeszkodziłam. Przepraszam...
Powiedziała dziewczynka ze smutkiem w głosie.
- Nic się nie stało...
Powiedział John.
Anais była od nich młodsza, wskazywał na to jej głos i małe, pulchne rączki.
- Płakałaś ?
Spytał spokojnie Ethan.
- Troszeczkę...
Potwierdziła dziewczynka.
John spojrzał jej łagodnie w oczy.
- Dlaczego ?
Spytał młodzieniec.
- Zgubiłam się i nie mogę trafić do domu... Możecie mi pomóc ?
John westchnął.
- Sami nie jesteśmy stąd...
Powiedział John.
Anais westchnęła.
- Masz gdzieś rodzinę ?
Spytał Ethan z troską.
- Nie. Uciekłam z sierocińca...
John otworzył oczy nieco szerzej.
- Biedactwo... Sam nie mam nikogo. Nie miałem, dopóki nie spotkałem Ethana i Jeauvox.
Dziewczynka podrapała się w główkę.
- Kim ?
Ethan przestąpił z nogi na nogę.
- Jeauvox. Przygarnął nas. Dzięki niemu tu jesteśmy... Patrz, idzie w naszą stronę.
Zauważył blondyn.
Dziewczynka schowała się za plecami chłopaków, gdy Jeauvox się zbliżył.
- Nie bój się. To dobry człowiek... Spokojnie.
Dziewczynka wyszła do przodu i uniosła rączki do góry.
John wziął ją na ręce i poszedł z Ethanem w kierunku szermierza.
- Panie Jeauvox... Dziewczynka przyszła niewiadomo skąd. Jest taka jak ja.
Jeauvox uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Cześć... Co tutaj robisz ?
Spytał spokojnie szermierz, podchodząc bliżej.
Dziewczynka wtuliła twarz w pierś Johna.
Jeauvox spojrzał na chłopców pytająco.
- Ma na imię Anais. Mówi, że uciekła z sierocińca i zgubiła się.
Powiedział Ethan.
Jeauvox spojrzał na nią z troską.
- Spokojnie... Nie skrzywdzę cię, Anais... Ale obawiam się, że nie mogę cię tu zatrzymać, dziecino.
Chłopcy wpadli w osłupienie.
Ich przecież przygarnął.
- Ale dlaczego...
Spytał John z niedowierzaniem.
- Prowadzę szkołę walki. Dla chłopców. Jeśli przyjdzie tu straż albo wojsko... Was mogę szkolić. Ale dziewczynka... Nie mam zgody na naukę kobiet. Każda dziewczynka może uczyć się kobiecych zajęć. Tylko i wyłącznie.
John spojrzał na dziewczynkę, łzy napłynęły mu do oczu.
Było mu żal małej sierotki.
Była o wiele młodsza niż on. Taka słaba i niewinna.
Jeauvox zbadał chłopca wzrokiem.
- Tak działa świat, młody Johnie. To co bym chciał jest niczym przy tym, co mam prawo. Kiedyś zrozumiecie, że nie można pomóc wszystkim.
Anais posmutniała, kurczowo chwyciła ubranie chłopca i wtuliła się głębiej w jego ciało, jakby chciała się w nim schować.
Ethan położył dłoń na ramieniu Johna.
- Johnny... Ona musi odejść...
Powiedział cicho.
- I mam ją puścić samą w las... Łatwy cel dla wilków, nie uważasz ?
Spytał John łamiącym się głosem.
Jeauvox zachował spokój.
- Nie jesteście tu sami. Jeśli dopadną ją inni chłopcy... Są w trudnym wieku. Dojdzie do tragedii...
Argumentował Jeauvox.
- Zaopiekuję się nią... Pozwoli jej pan zostać. Na moją odpowiedzialność. Podzielę się z nią jedzeniem.
Jeauvox odwrócił się.
- Idźcie spać. Jeśli coś się stanie... O niczym nie wiem. Umywam ręce bo spałem w swojej komnacie. Wy także, a jutro zaczynamy treningi. To męska szkoła, nie wybieg dla panienek.
Powiedział Jeauvox przez zęby i poszedł do siebie, sarkając przez pół drogi.
- Chodźmy spać... Brakuje nam posłania...
Zauważył Ethan.
- Będzie spać ze mną.
Powiedział stanowczo John.
- Dziękuję... Powiedziała Anais.
Wszyscy ułożyli się do spania.
Dziewczynka po jakimś czasie zasnęła na piersi chłopaka, który próbował domyśleć się, co wydarzy się jutro...

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 23 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

 Wszystkie nasze bliznyWhere stories live. Discover now