21 kwietnia 2024 - poranek

33 12 15
                                    

21 kwietnia 2024 (niedziela)

Przyzwyczaiła się do widoku Igora, a kiedy znikał, było jej dziwnie i smutno. Teraz spał obok, całkiem spokojnie, odprężony. Lubiła na niego patrzeć jak na dzieło sztuki, powstałe z gliny wyobrażeń, stanowiące idealne odwzorowanie oryginału. Przesuwała powoli opuszki palców, muskając szyję i barki mężczyzny. Ciemny zarost na jego policzku był wyczuwalny, podobnie jak miękkość jego ust. Położyła dłoń na klatce piersiowej, zastanawiając się, czy prawdziwy Krzemiński działałby na nią równie mocno.

Słońce jeszcze nie wzeszło, szarość budzącego się do życia dnia orzeźwiał świergot ptaków i szumiący dźwięk zraszaczy uruchamiających się automatycznie w ogrodzie. Drzemała, odpływając ponownie w słodkie marzenia senne.

Nagle, śpiąca głowa Igora otworzyła oczy. Zdezorientowany spojrzał na Edytę, po czym ocenił kompletność swojego stroju, unosząc lekko kołdrę. Spał przecież w swoim łóżku.

― Przepraszam, chyba cię obudziłam ― jęknęła dziewczyna i przymknęła znowu oczy.

― Nie, nic nie szkodzi. Już spadam.

Zaspana objęła go ramieniem.

― Kiedyś pytałeś, jak wygląda chłopak z mojej książki ― mówiła sennie. ― Muszę się w końcu przyznać, bo widzę, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Kiedyś był do ciebie bardzo podobny, a teraz wygląda zupełnie tak jak ty. Bardzo ciężko was odróżnić. Nie wiem, czemu go ciągle widzę. Jego widzę i ciebie widzę. Nigdy nie wiem, który jest który.

Wysunęła dłoń z jego włosów i przeciągając się, przekręciła na drugi bok, plecami do niego.

― To teraz już wiem i spadam ― usiłował wycofać się, a sytuacja była daleka od zamierzonej, jednak skołowany mózg wysyłał mu sprzeczne sygnały. Totalnie kretyńskie i nieuzasadnione.

― Zostań jeszcze chwilę, dobrze mi się z tobą spało ― wyszeptała Edyta.

Wtuliła się w niego, więc objął dziewczynę w talii, z całej siły myśląc tylko o tym, żeby się nie zbłaźnić. Jej włosy i szyja pachniały czymś słodkim, waniliowym, co przyprawiało go o zawrót głowy. Wzmocnił uścisk, przyciskając do niej spragnione ciało. Odgarnął na bok związane w węzełek włosy i zatrzymał usta milimetry od jej szyi.

― Edyta, to naprawdę ja, syn Bożenki, Igor Krzemiński, a nie twoja halucynacja. Pójdę już. Pa.

― Szkoda. Pa Igor ― powiedziała cicho i za chwilę znowu spała jak suseł.

^^

Rozmowy i relacje rodziców z dziećmi bywają trudne, a kiedy potomstwo staje się odrębnym bytem, umiejącym samodzielnie nie tylko mówić, chodzić i robić sobie posiłki, ale także prowadzić samochód, albo firmę, życie pod wspólnym dachem robi się męczące. Do przeżycia przez kilka dni świąt czy wakacji, ale na dłuższą metę nie do zaakceptowania, z uwagi na zdrowie psychiczne.

W niedzielny poranek Bożenka szykowała się do wyjścia, a Igor wyszedł spod prysznica i krążył zdenerwowany, szukając poupychanej po szafach i komodach odzieży.

― Hej, gdzie idziesz? ― spytał niewinnie.

― Do kościoła...

― Ach, już niedziela ― zdziwił się, przeczesując palcami wilgotne jeszcze włosy.

― Igor, przepraszam za tę kłótnię. Nic mi do tego i wcale nie miałam zamiaru cię oceniać. Zrobiłeś wszystko w jak najlepszej wierze, ale znam cię całe życie, prawie trzydzieści lat i chciałabym, żebyś był w końcu szczęśliwy.

WYMYŚLIŁAM CIĘWhere stories live. Discover now