28 kwietnia 2024 - zaskoczeni

33 5 6
                                    

28 kwietnia 2024 (niedziela)

Uwagi ― rajd po barach i całonocne dyskoteki, a potem korepetycje od ósmej rano, są już nie na moje siły i wpisuję to sobie w uwagach, żeby następnym razem ... ZROBIĆ DOKŁADNIE TO SAMO! Tylko zacząć wcześniej, już o dwudziestej i nie czekać do nocy, bo o trzeciej strasznie ciężko wejść po schodach. Obydwoje mamy swoją terapię, ja to nawet szokową. Nigdy nie robiłam głupot i w zasadzie nadal nie uważam, żeby miało mi to jakoś wybitnie zaszkodzić.

Stan rzeczy ― po burzy już w nocy było fajne, czyste powietrze, pachnące wiosną. Wyszliśmy się tylko przejść, bo było ciepło. Nie planowaliśmy imprezować całą noc, ale skoro mieszkamy dwadzieścia minut spacerkiem od nadmorskiego deptaku. Samo wyszło. Samo weszło.

Stan ciała ― chrupie mi w głowie i nie mogę skupić myśli w hałasie. Ludzie od rana chodzą z kosiarkami i nie uznają potrzeby porannej ciszy. Kawa, prysznic i do przodu.

Stan ducha ― nie wiem, zadowolony? Beztrosko i  lekko. Nie powinno tak być, prawda? Nigdy tak nie jest. A może tym razem...

Miejsce na moje notatki:

Nie będzie dzisiaj żadnych dodatkowych notatek, bo pojawiła się niespodziewana rysa na moim nowym lustrze właśnie wtedy, kiedy najlepiej się bawiliśmy! A było tak fajnie. Tak słodko. Tak cudownie beztrosko. Krzemiński był inny, niż myślałam. Wyglądał tak samo, jak moja afirmacja podświadomości, ale nią nie był. "Znerwicowany choleryk z problemami". Co mogłoby pójść źle w nie-związku z "roztrzęsioną i niestabilną", zanim wyjdzie z niego "agresywny, impulsywny osobnik z poważnymi zaburzeniami psychicznymi"?

Wymyślony Igor stał w kuchni i bawił się ekspresem do kawy, ziarna szeleściły, a młynek brzęczał cicho. Edyta z ciężką głową weszła do kawalerki z ciemnego korytarzyka, mrużąc oczy. Kiedy skończyła korepetycje, było już grubo po południu. Potrafiła się spiąć na kilka godzin, ale wszystko miało swoje granice.

― Kawa będzie za chwilę ― powiedział z uśmiechem, a ona jęknęła, przytrzymując się blatu, czując, jak każdy dźwięk przeszywa jej czaszkę. ― No, kochana. Zeszmaciłaś się totalnie. Muszę ci pogratulować! Dawno ci się to nie udało! Doskonale się bawiłem, patrząc, jak tańczycie na stole! A potem na barze! Świetne to było! Nie mieliście nawet siły na dodatkowe zabawy w łóżku.

Edyta westchnęła cicho i z wielkim kubkiem zeszła do ogrodu. Świeże powietrze potrafiło oczyścić umysł i zebrać myśli. Krzemiński pracował w garażu. Wymienił żarówkę w samochodzie Edyty i dolał płynu do spryskiwaczy. Usiłował ją nauczyć, jak sprawdzać poziom oleju i gdzie dolać AdBlue, ale udawała oporną na wiedzę. Usiadła na drewnianej ławce, wdychając głęboko zapach kwiatów, który powoli łagodził jej ból głowy. Kiedy ciepłe promienie słońca zaczęły ogrzewać jej twarz, poczuła, jak napięcie stopniowo opuszcza jej ciało, przynosząc upragnioną ulgę. Zamknęła oczy.

Wtedy do jej wrażliwych uszu dotarł dźwięk toczących się opon po asfalcie i specyficzne brzęczenie elektronicznych trzmieli. Przecież wiele osób jeździ elektrykami. To nic nie znaczy. Uspokoiła myśli. Usłyszała skrzypienie zawiasów w metalowej furtce i praktycznie bezszelestne kroki, a potem męskie głosy, stłumione ścianami garażu.

― Dzień dobry, czy zastałem panią Edytę? ― nieznajomy brzmiał silnie i melodyjnie.

― Edytę? Dzień dobry. A z kim mam przyjemność? ― Krzemiński wyczuł zagrożenie.

Dziewczyna poderwała się z ławki, ale wiedziała, że nie da rady uciec.

― Daniel Karczmarczyk. Starszy brat Edyty ― przedstawił się, a Igor odchrząknął zmieszany.

― Jest w ogrodzie.

Brat dzwonił od czasu do czasu, raczej rzadziej niż częściej, bo nie przepadał za Wojtkiem. Edyta przeczuwała, że Igora nie polubi tym bardziej. Przez ostatnie lata uskuteczniał samotne włóczęgi po bezdrożach, kiedy nie był pochłonięty pracą i prowadzeniem firmy. Nikt nie wiedział czym się tak naprawdę zajmował, choć mówił, że handlem. Romansował na lewo i prawo. Ostatnio zaszył się u przyjaciela w jego niewielkiej posiadłości, no bo kto bogatemu zabroni. Opowiadał o ogromnym jeziorze i całkiem przyjemnych lasach, idealnych do polowań, jazdy na rowerze i pieszych wycieczek. Zapraszał nawet kiedyś, ale nie dała rady skorzystać.

― Edyta, ty masz na nazwisko Karczmarczyk? Czy mam wołać rodziców na pomoc, czy od razu dzwonić po psy? ― Krzemiński wybiegł z garażu jak rażony prądem, ale facet był szybszy.

Wysoki i barczysty mężczyzna uśmiechnął się drwiąco. Miał stalowoszare, przenikliwe oczy i ciemne włosy. Wciągnął powietrze, głęboko, jakby potrafił wyczuć z kilometra zapach kawy i perfum tuszujące alkohol. I nie tylko. Wiedział i widział wszystko, co robili przez ostatnie dni i noce, przynajmniej na takiego wyglądał. 

― Siema brat, wracasz z pogrzebu, czy ze ślubu? Przyzwoity gajer, przystojny jesteś ― zaryzykowała.

Krzemiński czekał i przewracał oczami, wycierając palce ze smaru w stary podkoszulek, szykując się na najgorsze. Może nie od razu na śmierć, ale obicie gęby jak najbardziej. Jego serce biło szybko, a każda sekunda dłużyła się w nieskończoność. Nie mógł bezczynnie przyglądać się, jak facet dosłownie zabija go wzrokiem. Przecież nie zrobił nic złego, usprawiedliwiał się w duchu, ale jednak ten cały Daniel w garniturze wyglądał czarna pantera na sterydach. 

― To ja przyniosę coś do picia ― powiedział i zmył się pędem z pola rażenia. 

Z kuchni słyszał tylko łagodny i spokojny niski głos, wyjmował więc szklanki i chłodną lemoniadę z lodówki, nastawiając uszu.

― Eda, on za tydzień wyjedzie, a ty poczujesz się, jakby ktoś ci wyrwał serce. Wiem, jak mocno boli, kiedy wydaje ci się, że dasz radę, a potem żałujesz, bo robiłeś sobie nadzieję, do ostatniej chwili. Poczekaj, zanim się zaangażujesz, dobre chęci to naprawdę za mało. Niech on rozwiąże najpierw swoje sprawy. A ty odpocznij, bo przez pięć lat byłaś w stałym związku. Ktoś cię kochał, ktoś o ciebie dbał, ktoś o tobie myślał. Nawet jeśli to nie do końca odpowiadało to twoim potrzebom. 

― Tobie nigdy nie przeszkadzało prowadzać się, z kim popadnie, na lewo i prawo, a do mnie ciągle wymagania! 

― Przyjedź do mnie na weekend, odpoczniesz, ułożysz to sobie wszystko w głowie.  Może wrócimy na chwilę do domu? Nabierzesz dystansu.

Krzemiński przyniósł akurat tacę z poczęstunkiem, kiedy dziewczyna okładała brata pięściami, zanosząc się cichym płaczem. Trzymał ją w objęciach i głaskał po głowie, zupełnie jak małego kociaka.

― Wszystko ci uchodzi na sucho, wielkoludzie.  Może chcesz poprowadzić terapię dla par?

― On ma rację ― stwierdził Krzemiński. ―  Twój brat ma rację ―  zwrócił się bezpośrednio do Edyty. — Dobrze czuję się ze swoimi flakami na miejscu i wolałbym, żeby nie zmieniały drastycznie położenia. Tak serio, nie widzę między wami podobieństwa rodzinnego.

Krzemiński usiadł naprzeciwko rodzeństwa, zerkając na Edytę i Daniela z mieszanką współczucia i zrozumienia. Napełnił szklanki lemoniadą, starając się nie zwracać zbyt wiele uwagi na napiętą atmosferę. Gdy dziewczyna uspokoiła się nieco, podsunął jej napój, próbując rozładować sytuację. ―  Chyba właśnie z tego samego powodu poszedłem porozmawiać z Zalewskim. Tak naprawdę nie wiedziałem, co się między wami stało, podejrzewałem tylko, że Wojtek obwinia mnie o tę całą sytuację. Przepraszam, że nie uzgodniłem tego wcześniej z tobą.

―  Edyta, czasem  nie wszystko zależy od nas ― powiedział Daniel cicho, patrząc jej prosto w oczy. ― Życie to nieustanna seria decyzji i konsekwencji.  Wiem, że teraz to trudne, ale zastanów się, czy nie skorzystać z mojego zaproszenia. 

― Może rzeczywiście, mały dystans dobrze by mi zrobił, ale mam pracę i zajęcia, których nie mogę odwołać. ― odpowiedziała z lekkim uśmiechem, choć w oczach wciąż miała ślady łez. 

Dziewczyna wzięła głęboki oddech, starając się przetrawić to, co usłyszała. Brat delikatnie ścisnął jej ramię, dając jej do zrozumienia, że jest przy niej bez względu na wszystko. Siedzieli w ciszy, delektując się chwilą milczenia. Czasami warto dać sobie czas na przemyślenia i odzyskanie równowagi, przy wsparciu bliskich osób. 

WYMYŚLIŁAM CIĘOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz