(8)

37 10 0
                                    

(Varis)

  Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz mogłem swobodnie latać w swojej smoczej formie. Chyba to było za czasów, gdy żyłem w rodzinnej wiosce w górach wśród moich pobratymców. To było lata temu. Zdążyłem zapomnieć o tym błogim uczuciu. Jako niewolnik nie miałem takiej okazji. Nawet przemiana w smoka była utrudniona, ale jakoś udawało się to robić. Musiałem co jakiś czas dokonywać przemiany.

  Moja mama zdążyła nauczyć mnie wielu rzeczy, zanim mnie porwano. Jedną z nich była przemiana. Należałem do gatunku górskich smoków, które ziały lodem. Chociaż to był dla nas chleb powszedni, to ten lód mógł zabić, dlatego też trzeba się pozbyć jego nadmiaru. Tę zdolność miała tylko smocza forma, ponieważ to wtedy otwierał się dodatkowy przewód w gardle, w którym zbierał się lód. Jego zbyt duża ilość była dla śmiertelna, ponieważ mogła najzwyczajniej w świecie udusić. Bez różnicy, czy jest się w ludzkiej, czy smoczej formie. Kanał pękał, a lód wypełniał całe gardło, odcinając tlen. Bez odpowiedniej pomocy taki smok umierał.

  Latałem wysoko na niebie, z góry obserwując miasto. Ludzie nie mogli wiedzieć o mojej prawdziwej tożsamości. Dla nich byłem czymś niebezpiecznym. Dobrze wiedziałem, co zrobiły ogniste smoki. Nie trudno było się dowiedzieć, kiedy każdy o tym mówił i były organizowane polowania przez władców krajów, miast i wielu innych miejsc. Nie wiedziałem, czy za moją rasę też się wzięli. Zostałem uprowadzony zanim na dobre zaczęła się ta cała masakra. Być może tamto zdarzenie uratowało mi życie? Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie.

  Poleciałem w stronę lasu, który był między miastem, a ogromnym polem. Znalazłem jakąś polanę. Zanim na niej wylądowałem, splunąłem lodem, a on pokrył dość duży obszar. Zrobiłem jeszcze jedno okrążenie, ale robiłem to na tyle nisko, że zahaczyłem o jakieś wystające drzewo, które złamało się. Wydałem z siebie ryk, nad którym nie panowałem. W zasadzie nad wieloma rzeczami jako smok nie panowałem. Nie miałem kiedy się tego nauczyć.

  W końcu wylądowałem na ziemi, sprawiając, że się zatrzęsła. Moją uwagę przykuła postać, leżąca przede mną. Pochyliłem głowę do dołu, by móc się jej przyjrzeć. Oniemiałem, kiedy rozpoznałem Lothara. Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież powinien być w posiadłości. Chyba że wykorzystał moment mojej "choroby" i wyszedł. Jego matka, a Pani Domu, kazała mi go pilnować, by nigdzie nie wychodził po nocy. Zastanawiałem się o co chodziło, lecz nie zamierzałem wchodzić w szczegóły. Zamierzałem być dobrym sługą i sumiennie wykonywać polecenia.

  Moje ciało zaparowało, tworząc gęstą jak mleko mgłę. Smocze ciało stopniało, zmieniając mnie w człowieka. Powoli podszedłem do mojego Pana. Planowałem uciec, jednak postanowiłem mu to wyjaśnić. Zbliżyłem się, nie przejmując się tym, że w tamtym momencie paradowałem zupełnie nago.

  – Varis? – wydukał z przerażeniem wymalowanym na twarzy, a na jego policzkach dostrzegłem płynące łzy.

  – Panie, ja to wszystko wytłumaczę – zacząłem, ale nie wiedziałem, czy to do niego dotarło. Lothar zemdlał i runął jak ścięte drzewo. Ledwo do niego doskoczyłem, by go złapać.

  Słyszałem, że ludzie się boją, ale nie sądziłem, że aż tak. Tym bardziej nie spodziewałem się tego po Lotharze. Wydawał się raczej być silną osobą, która niczego się nie bała. To raczej on powodował, że inni się go bali. Nie będę ukrywał, ale czasami był przerażający. Szczególnie to jego chłodne spojrzenie.

  Spróbowałem go ocucić, lecz to nic nie dało. Głośno westchnąłem. Mocniej złapałem za jego ciało, po czym uniosłem do góry. Zaniosłem go do posiadłości, kompletnie zapominając o moim ubraniu, które zostawiłem... Gdzieś... Nie miałem pojęcia gdzie. Było pod jakimś drzewem i istniały spore szanse, że ktoś je sobie przywłaszczy. Dobrze, że był środek nocy i nikt nie mógł mnie zobaczyć w takiej sytuacji.

Ostatni smok |Boys Love|Where stories live. Discover now