Rozdział 117 - On nie żyje

428 36 112
                                    

Perspektywa Hailie



    Dochodziła godzina czternasta, gdy wracałam do domu swoim ukochanym, złotym Porsche. Mojej klasie odwołano dwie ostatnie lekcje, dzięki czemu będę mogła być w domu aż o dwie godziny wcześniej. Jeszcze lepszą nowiną dla mnie było to, że do minimum dziewiętnastej nie będzie żadnego z bliźniaków, którzy w ostatnim czasie stali się bardzo, ale to naprawdę bardzo marudni, nawet jak na nich.

    Przynajmniej, jak ich nie ma, to będę mogła w świętym spokoju obejrzeć sobie jakiś ciekawy film w salonie.

    Po około trzydziestu minutach już byłam pod rezydencją, lecz zanim tu jeszcze przyjechałam, to zauważyłam, jak po drodze minęłam jakieś czarne auto, które jechało zapewne do głównej drogi właśnie od strony rezydencji. Niespecjalnie na nie zwróciłam uwagę, ponieważ nie myślałam, żeby to było jakieś ważne.

    Tylko jak ja się wtedy bardzo myliłam...

    Weszłam do środka i od razu zastałam tu taką ciszę, jakiej nie ma w tym miejscu praktycznie nigdy. Aż miło było w tym momencie tutaj przebywać bez żadnych ciągłych rozmów czy też odgłosów jednej z gier moich braci, dobiegających z salonu. No po prostu ta cisza była taka cudowna.

    Przypomniałam sobie, że przecież obecnie w domu nie ma zbyt wielu osób. Z tego, co wiedziałam, to tutaj, oprócz mnie, naszych ochroniarzy i Eugenie, powinien być jeszcze Vincent, ale on pewnie, jak zwykle, pracuje. Cała reszta natomiast gdzieś sobie pojechała i mają już tu być do wieczora, więc fajnie.

    Mając obecnie w miarę dobry humor, poszłam do kuchni, aby coś zjeść, ponieważ byłam już dość głodna. O dziwo, nie zastałam tutaj Eugenie, natomiast zauważyłam jakąś karteczkę, która była przyczepiona do lodówki. Były na niej napisane dwa krótkie zdania, które brzmiały:

     "Musiałam pojechać, żeby zrobić zakupy. W razie czego obiad jest już gotowy i leży w lodówce."

    No trudno, pomyślałam.

    Po chwili do głowy przyszła mi kolejna myśl. Było nią to, że może te auto, które mijałam, należy właśnie do Eugenie? No chyba logiczne jest to, że żeby dojechać do sklepu, to trzeba wyjechać na główną drogę i się udać w stronę miasta.

    Ale przecież jej samochód jest w kolorze buraczkowym, a nie czarnym...

    Dobra, przez to całe myślenie chyba wcale już nie jestem taka głodna, jak mi się wydawało. Zjem potem kolację.

    Nie mając bladego pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, postanowiłam pójść do mojego najstarszego brata. On zapewnie będzie potrafił odpowiedzieć mi na pytanie, do kogo mógłby należeć ten samochód.

    Wiedziałam, że najłatwiej o tej porze będzie mi go znaleźć w jego gabinecie, dlatego więc tam najpierw się udałam. Zaskakujące było to, że pod drzwiami od tego pomieszczenia nie było żadnego ochroniarza, który zazwyczaj tutaj stoi od samego rana do wieczora i na którego nie raz się drę, aby po prostu mnie wpuścił do środka. Brak jego obecności wydawał mi się nieco podejrzany, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować.

    Może Vince sam nie chciał, aby ten ochroniarz cały czas stał pod tymi drzwiami, no bo ileż tak można?

    Dość niepewnie zapukałam w te drzwi, aby potem nie było, że wchodzę nieproszona do środka. Tym razem nie usłyszałam jednak cichego "proszę" czy też, na przykład, takiego "wejdź", jak to zawsze bywało, gdy próbowałam tu wejść.

    Dziwne.

    Zapukałam więc jeszcze raz dla pewności. Gdy po kilkunastu sekundach nadal nie usłyszałam żadnego odezwu, otworzyłam te drzwi i weszłam do środka. Dość szybko się okazało, że w gabinecie nie ma absolutnie nikogo więcej, nie licząc mnie, która tu przed chwilą zawitała.

Z Innej Perspektywy | Vincent MonetWhere stories live. Discover now