31. Procedury

10.9K 599 271
                                    

Klęczałam na ziemi z twarzą schowaną w dłoniach i czułam, jak moje serce rozrywa się na pół. Byłam w stanie dużo znieść. Przemoc Harolda i to, że wcale nie był moim biologicznym ojcem, sytuację z Rebeccą, pojawienie się w życiu Sean'a, teraz matki. Śmierć Margo, wypadek, nawet chorobę brata. Zaakceptowałam, że to świństwo dotknęło Mikey'a, ale nie byłam gotowa na to, że mi go odbierze.

Na śmierć mojego młodszego braciszka nic nie mogło mnie przygotować.

Żółć podeszła mi do gardła, wszystkie wnętrzności zacisnęły się w supeł. Płakałam tak mocno, że po policzkach nie płynęły już nawet żadne łzy, a gardło było zdarte do tego stopnia, że z moich ust nie wydobywał się już nawet najmniejszy dźwięk.

Będąc w samym środku rozpaczy, otoczona ciszą, która była nie do zniesienia, usłyszałam niepewne kroki zbliżające się w moją stronę. Zaraz poczułam przy sobie czyjąś obecność i znajomy dotyk męskich ramion, które zdecydowanie mnie oplotły.

- Wiem, Vee... Wiem - wyszeptał Fane, a jego zaspany głos był przepełniony rozpaczą niewiele mniejszą, niż moja. - Będzie dobrze, kochanie.

- Nie może być za późno! - załkałam, jednocześnie uderzając pięścią w podłogę szpitalnego korytarza.

- Na co? Hej, spójrz na mnie - podniósł nieznacznie moje ciało i obrócił w swoim kierunku, a kiedy już klęczałam naprzeciwko niego, ujął w dłonie moje policzki i wbił zaniepokojone spojrzenie w moją twarz.

- On nie mógł odejść... Błagam, powiedz, że nie odszedł - załkałam.

- Ale kto? Mikey? - zmarszczył zdezorientowany brwi. - Maeve, on śpi.

- Ale ty... - zaczęłam przeskakiwać wzrokiem od jego opuchniętych oczu, do mokrych od łez policzków i pokrytej wypiekami twarzy.

- Ja po prostu... też to przeżywam, okej? - wzruszył ramionami. - To nic fajnego patrzeć na dziecko w takim stanie.

Mój Boże, a ja myślałam... Momentalnie dopadły mnie wyrzuty umienia za przyjęcie możliwie najgorszego scenariusza, ale ulga, która właśnie mnie otoczyła... Ona była nie do opisania. Kamień, tak wielki i ciężki, że ściągał mnie na samo dno mrocznej otchłani, nagle puścił i całkowicie uwolnił mnie od swojego ciężaru.

Z tych emocji na nowo się rozpłakałam. Tyle czasu wzbraniałam się przed płaczem i unikałam go za wszelką cenę, ograniczałam do pojedynczych sytuacji, że teraz nie byłam w stanie się powstrzymać. Schowałam twarz w dłoniach, starając się stłumić szloch, zaraz jednak poczułam znajome ciepło męskich dłoni oplatających moje nadgarstki. Fane odsunął moje ręce i odsłonił zapłakaną buzię.

- O co chodzi? Coś się stało? Gdzie byłaś? Bo obudziłem się, a ciebie nie było obok - zarzucił mnie pytaniami, na które odpowiedzi zupełnie nie były istotne, bo przecież wydarzył się niemal cud.

Zadarłam głowę do góry i wpatrzona w szare tęczówki, otoczona wsparciem i troską tego cudownego chłopaka, w końcu podzieliłam się z nim najważniejszą informacją w moim życiu.

- Znalazł się dawca - szepnęłam, jakbym sama jeszcze nie do końca mogła w to uwierzyć. - Przeszedł badania i testy. Jest gotowy. Teraz musimy tylko zaczekać na poprawę stanu zdrowia Michael'a.

Fane wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz na jego buzię wpłynęło zrozumienie, a wraz z nim ulga i szczera radość. Poczułam, jak przepełnia mnie uczucie miłości do tego chłopaka, bo nie dość, że szczerze lubił mojego młodszego brata, to jeszcze tak bardzo przeżywał jego stan zdrowia.

- To... wspaniałe! - wyrzucił z siebie, a następnie ułożył dłonie po obu stronach mojej głowy i przycisnął swoje usta do moich. Złożył na nich jeden intensywny pocałunek, który wyrażał więcej niż tysiąc słów. Był zapewnieniem o wsparciu, udowodnieniem podzielanej radości. Przez tą krótką chwilę był wszystkim.

bladeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz