Trzy dni...

50 16 4
                                    

Ewa dotąd nie wiedziała, że przypadkowa relacja może się tak bardzo rozwinąć. Znajomość z Dariuszem szybko przestała być dla niej chwilową. Dużo później, patrząc wstecz, nie potrafiła wskazać tego kluczowego momentu, który sprawił, że dwoje losowych przechodniów nagle już nie było dla siebie kimś obcym.

Czy to się stało wtedy, gdy przytulał ją tak mocno, jakby chciał przejąć wszystkie smutki? Czy gdy spojrzał jej w oczy i tak ciepło powiedział „Ewuniu"?
A może za moment, gdy poszli brzegiem plaży, tą niepowtarzalną ścieżką, gdzie zacierają się wzajemnie granice lądu i wody?

Lato tego roku było upalne, nic więc dziwnego, że i wrzesień również pogodnie wprowadzał jesień. W ciągu dnia termometr w dalszym ciągu wskazywał dużo ponad dwadzieścia stopni, więc poranki i wieczory, choć lekko rześkie, również miały przyjemną temperaturę.

Ewa z przyjemnością moczyła bose stopy w ciepłych, jak na Bałtyk o tej porze roku, falach. Przytulona do Dariusza, jedną ręką obejmowała go w pasie, w drugiej zaś niosła sandałki, które w tym miejscu na nic jej się nie przydawały. Nie przeszkadzało jej, że szli wolno, bo wstrzymywała ich słaba noga mężczyzny.

Szli długo. A przynajmniej tak jej się wydawało. A później mężczyzna poprowadził ją do najbliższego przejścia przez wydmy i wąski pasek lasu, do zaczynającego się tam ogrodzenia.

Nie przypuszczałaby, że może pójść gdziekolwiek z nieznanym facetem. A jednak. Zupełnie, jakby Dariusz był Szczurołapem z Hammeln albo jakimś jej Przeznaczeniem. Bez chwili wahania, mijając żelazną furtkę z wykutym ozdobnym napisem „Pensjonat pod różami", jednocześnie przekroczyła swój Rubikon.

Mężczyzna poprowadził ją przez zarośnięty ogród do starych, drewnianych, malowanych na biało drzwi i otworzył je.

Niewielki korytarzyk lub wiatrołap, jak niektórzy nazywają takie miejsca, kończył się schodami prowadzącymi na górę. Mężczyzna ruszył pierwszy, trzymając ją za rękę. Na tyle mocno, aby czuła jego wsparcie, a tak delikatnie, żeby w każdej chwili mogła się wyswobodzić. Ale nie chciała.

Z ufnością szła za nim wąskimi, drewnianymi schodkami, trzeszczącymi, gdy się na nich stawało.
Z taką samą ufnością pozwoliła mu się wprowadzić do maleńkiego pokoiku o skośnym suficie i skromnym wyposażeniu, bardziej pasującego wystrojem do dziewczęcej, nastoletniej samotni, niż siedziby dorosłego, silnego mężczyzny.

Dariusz puścił dłoń Ewy i utkwił w jej oczach uważne, pełne tłumionych pragnień spojrzenie:
— Jeśli nie chcesz być ze mną tej nocy, to masz ostatni moment, żeby się wycofać.

Miała wrażenie, że magia, którą czuła od momentu, gdy pierwszy raz ujrzała wyraz jego oczu, działała nadal. I skłaniała ją do rzeczy, których nigdy w życiu by nie zrobiła. Zrobiła mały krok, aby móc przylgnąć do silnego torsu, podniosła rękę i wplotła palce w jego włosy.

— Kochaj mnie — zażądała. — Kochaj tak, jakbym była najważniejszą dla ciebie osobą. Kochaj, jakby jutro miał się skończyć świat...

***

Z perspektywy czasu mogła powiedzieć, że tak właśnie było. Nie tylko tej nocy. Ale i przez kolejne dwa dni.
Tamtego wieczora nie zdążyła dokończyć zdania, a już znalazła się w powietrzu, uniesiona silnymi ramionami, i przyparta plecami do ściany.

— Aaachchch...! — przestraszona, oplotła nogami biodra mężczyzny.

Nikt nigdy nie traktował jej z taką siłą, delikatnością i otwartością w jednym. Nadal była ubrana, a przecież czuła mięśnie Dariusza tak dokładnie, jakby nie dzieliła ich ani jedna warstwa materiału.

Miłość w kolorze kasztanów / Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz