... które zmieniły wszystko

53 17 16
                                    

Nie żałowała ani chwili z tamtej nocy, poranka i kolejnych dwóch dni, które po nim nastąpiły.
Gdy obudziła się rano, zaspokojona nocną swawolą, Dariusz już nie spał. Półleżał, oparty o poduszkę, i patrzył na nią. Z uwagą i troską, której nie ukrywał.

— Witaj, Ewuniu — jego głos wydawał się najczulszą pieszczotą. — Jak się czujesz?

Przeciągnęła się, badając, jak bardzo obolałe jest jej ciało:
— Przeżyję — uśmiechnęła się.

Czuła się przyjemnie zmęczona, zaspokojona, a nawet... szczęśliwa?
W nocy, podczas zmagań miłosnych, widziała swój brak doświadczenia i wyobraźnię Dariusza, przewyższającą jej umiejętności o kilka poziomów. Kochał ją dokładnie tak, jak wieczorem całował: mocno, władczo, a jednocześnie delikatnie i słodko. Chwilami wstydziła się tego, co mężczyzna jej robił, ale tak czule rozbrajał jej obawy, że oddała mu się całym ciałem.

„I duszą" — pomyślała.

O dziwo, nie czuła się źle. Poczucie nieszczęścia, z którym przyjechała do Kołobrzegu, zniknęło. Tomasz, Maja i ich wspólne dziecko stali się mało ważnym wspomnieniem.
Tu i teraz była szczęśliwa. I choć wiedziała, że to szczęście potrwa jedynie chwilę, wszak Dariusz tylko tyle jej obiecał, nie martwiła się o przyszłość.

Rozumiała zasady gry, w której nigdy dotąd nie uczestniczyła. I nie miała wątpliwości, że to, co jest pomiędzy nimi, niebawem się skończy. Może już za moment? Z chwilą, gdy ona opuści ten pokój?
„Ale dopóki nie wyjdę, zbiorę tak dużo wspomnień, ile zdołam. Na przyszłość" — obiecała sobie.

Mężczyzna nie pozwolił się zbyć lekkim oświadczeniem. Przysunął się bliżej, tak, by móc dokładniej spojrzeć jej w oczy:
— Nie zrobiłem ci krzywdy? Chwilami byłem dość... stanowczy... — zawahał się.

— Owszem — uśmiechnęła się i ponownie przeciągnęła. — Ale było cudownie. Ty — popatrzyła mu w oczy z nowo nabytą odwagą — byłeś wspaniały.

Troska zaczęła znikać z oczu mężczyzny, a zastąpił ją uśmiech.

— I dalej będę — przygarnął ją, a Ewa chętnie raz jeszcze wtuliła się w jego silne, męskie ramiona.

***

Dużo później zeszli na dół, do niewielkiej, ciemnej jadalni. Starszy pan, dotąd siedzący przy bocznym stoliku, podniósł się na ich widok.

— Witam serdecznie — uśmiechnął się przyjaźnie — pana majora i panią. Zapraszam. Kuchnia serwuje na ciepło jajecznicę i parówki. Ale gdyby pani życzyła sobie naleśniki, też chętnie przygotuję. Tylko to trochę potrwa... — uprzedził.

Ewa, zdumiona sytuacją, pokręciła głową:
— Nie, dziękuję, parówki mi wystarczą...

Jadalnia wyglądała jak salon w prywatnej rezydencji: duży stół przykryty dzierganą serwetą, pod ścianą dwie szafy z książkami i pianino, w oknach śnieżnobiałe firany a z boku ciemne, ciężkie zasłony.
Mężczyzna skinął głową krótko, po żołniersku i zniknął za drzwiami, a Ewa popatrzyła na towarzyszącego jej Dariusza:
— Kto to jest? I co to w zasadzie za miejsce?

Zawstydziła się przy ostatnich słowach:
— W sumie, mogłam o to zapytać wczoraj... Co ty sobie o mnie pomyślałeś...

Spuściła wzrok. Ale za moment musiała spojrzeć mężczyźnie w oczy, bo Dariusz uniósł jej głowę, opierając palec na podbródku. Patrzył na nią ciepło i z humorem:

— Pomyślałem, że mam cholerne szczęście, że tu ze mną jesteś. Dzięki temu moje życie nabrało sensu — oświadczył krótko.

Rozejrzał się po salonie:
—To był kiedyś prywatny dom, taki z tradycjami. Pułkownik Stefański — machnął ręką w kierunku drzwi — mieszkał tu z żoną i dziećmi. Bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że mieszkała tu jego rodzina, bo pułkownik najczęściej przebywał na misjach zagranicznych. W domu bywał tylko „od wielkiego dzwonu", pomiędzy jednym wyjazdem a drugim. Niestety, przyszedł moment, że musiał pożegnać służbę i wrócić. Jego żona zachorowała. Śmiertelnie. Ktoś musiał się nią zająć. I dziećmi.

Miłość w kolorze kasztanów / Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz