36. Biorę to na siebie.

3.3K 266 34
                                    

Są takie chwile w naszym życiu, w których reagujemy odruchowo. Śmiejemy się na cały głos w momentach największej trwogi i tragizmu. Płaczemy, by okazać smutek, szczęście i wzruszenie. I moglibyśmy udawać, skrywać uczucia, które targają naszymi ciałami głęboko w naszej duszy, ale prędzej czy później przejmą one nad nami kontrolę i zrobią z nami co tylko zechcą.

Może stać się to chwilę później. Jak odejdziemy od tłumu żałobników i pozwolimy sobie na łzy rozpaczy z dala od ciekawskich spojrzeń. Bywa także, że uda nam się odwrócić twarz, tylko po to, by niby przypadkiem zetrzeć wierzchem dłoni zabłąkaną łzę, której nie uda nam się powstrzymać w chwili słabości. Istnieją także reakcje naszego ciała, na które nie mamy najmniejszego wpływu. Nagle złożony pocałunek na ustach równie zaskoczonej co my osoby. Okrzyk przerażenia wyrywający się z naszej piersi, gdy ujrzymy coś, czego nie powinniśmy być świadkiem. Lub tak jak w moim przypadku zastąpienie drogi szaleńcowi, który postanowił mierzyć z naładowanej broni wprost w pierś Michaela, za którym nie tylko wskoczyłbym w ogień, ale jak się okazało także oddał życie.

Nie myślałem wtedy wiele. Ujrzałem błysk broni i mocno zaciśnięte ze złości szczęki i zrobiłem to co uznałem za stosowne. Skoczyłem przed chłopaka, którego uparłem się ocalić i czekałem na dalszy rozwój sytuacji. A miałem niemiłe wrażenie, że do teraz mogło być tylko i wyłącznie gorzej. Bo Scott Preston był szalony. I nie miałem tutaj na myśli tego, że zachowywał się w sposób kompletnie nieprzewidywalny, albo, że jego zachowanie odbiegało od norm przyjętych przez społeczeństwo. Nie. On był szaleńcem. Z krwi i kości. Zepsutym samym sobą i swoją psychozą do takiego stopnia, że zniekształcało to nie tylko to co widział i jak postrzegał świat, ale także wywracało do góry nogami całe jego człowieczeństwo. Bo jak nisko trzeba upaść by zabić innego człowieka z zimną krwią i mierzyć po raz kolejny z innego, który starał się tylko załagodzić sytuację?

Myślałem, że ludzie poprzez tysiąclecia nauczyli się szanować życie i to co dostaliśmy od losu. Jak bardzo się myliłem i jak wiele razy boleśnie się przekonywałem o swoim błędnym poglądzie. Może po prostu chciałem wierzyć, że świat się zmienia, a my wraz z nimi. Niestety. Jak przychodziło co do czego, to zachowywaliśmy się jak zwierzęta. Agresywnie. Bezlitośnie. Chciwie. Bo to chciwość prowadziła do podnoszenia ręki na inną żywą istotę. Pragnienie czegoś, co miał ktoś inny. Chęć posiadania władzy. Jedzenia. Chciwość. A Scott chciał jednego. Wytłumaczenia swojego szaleństwa, którego nikt z nas nie był wstanie pojąć i odkupienia za przestępstwa i karygodności, jakich się dopuścił. Jaka szkoda, że nikt z nas nie był w stanie dać mu rozgrzeszenia jakiego oczekiwał. Najgorsze było jednak w tym to,że nikt z nas nie potrafił pojąć jego toku myślenia. Wcześniej myślałem, że to ja jestem szalony. Zagubiony i skazany na upadek. Jak bardzo się pomyliłem. Po raz kolejny. Scott był ucieleśnieniem wszystkiego co widziałem w sobie, a czego tak naprawdę nigdy nie miałem. Był kwintesencją całego zepsucia, którego się w sobie doszukiwałem. Ja jedynie musnąłem dna opuszkami palców. On był na nim od lat. A teraz chciał mnie zabić.

- Porozmawiajmy - powiedziałem, patrząc w jego zaszklone od łez oczy. Co chwilę uderzał się wolną dłonią w głowię i czochrał przetłuszczone i posklejane w brudne strąki włosy. Mówił do siebie w zawrotnym tempie i tupał nerwowo głową. Jego tiki wyprowadzały mnie z równowagi. Nawet jeśli nie chciał nas jeszcze zabić, to mógł to zrobić z roztargnienia. - Opowiesz nam o tym, dlaczego tutaj jesteśmy - kontynuowałem, chcąc go uspokoić. - Jestem przekonany, że uda nam się tobie pomóc. Jest dla ciebie nadzieja - i tutaj popełniłem błąd. Zapomniałem, że ludzie takiego pokroju sądzą, że skazani są na nieodwracalne potępienie.

- Zamknij się! - wrzasnął, a ja zadrżałem ze strachu gdy jego palec niebezpiecznie zacisnął się na spuście pistoletu wycelowanego prosto w moją głowę. Michael, próbował mnie od siebie odsunąć, jednak mu na to nie pozwoliłem. Uderzyłem go mocno łokciem w splot słoneczny, by się uspokoił i pozwolił mi działać. Jane schowana za naszą dwójką, gładziła go po zgiętych z bólu plecach i patrzyła na nas z czystym przerażeniem. Jej dolna warga drżała, co oznaczało, że od dłuższego czasu walczyła z płaczem. - Czy wierzysz w Boga? - mężczyzna spytał nagle, patrząc na mnie przytomnie. Zbił mnie tym pytaniem z pantałyku.

Darling I'll jump with you - WYDANE!Where stories live. Discover now