Dwójeczka

448 21 0
                                    

 Gruba szklana szyba oddzielała ciepłe promienie czerwcowego słońca od ziemnego i sterylnego wnętrza szpitalnej sali, w której się znajdowałam. Siedziałam na łóżku ze skrzyżowanymi pod pupą nogami, przykuta kajdankami do ramy mebla. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w stojącą przede mną pielęgniarkę udającą, że czyta coś w moich aktach. Bzdura. Nawet średnio rozgarnięte dziecko zauważyłoby, ze mi się przygląda. Nie bez przyczyny.

 Kątem oka zerknęłam na długą szramę przecinającą moje prawe ramię, pamiątkę po wczorajszej nieudanej próbie ucieczki z tego wariatkowa.

 Nie chodziło nawet o to, że co dzień musiałam się spotykać z kilkoma szczerze przeze mnie nielubianymi osobami, na grupowej terapii, w towarzystwie policji, gdzie nie mogłam po prostu rzucić im sie do gardła.

 Chodziło bardziej o wiszące nade mną niebezpieczeństwo procesu i spędzenia reszty życia najpierw w poprawczaku, a potem w więzieniu. Niezły czad.

 Z zamyślenia wyrwał mnie cichy szczęk otwieranych drzwi, a potem niezbyt dyskretne kroki dwóch osób. Spojrzałam w lustro weneckie zajmujące połowę lewej ściany tej sali. Oddźwięk kroków na sali dawał mi szeroką wiedzę o tym gdzie znajdują się moi goście, a sposób w jaki się poruszali dawał do zrozumienia kim są.

 Dobrze więc wiedziałam, w którym miejscu znajdują sie moi rodzice i choć ich nie widziałam mogłam śledzić ich wzrokiem, aż do momentu otwarcia drugich drzwi.

 Wpatrywałam się w nie bez mrugnięcia okiem, gdy wychyliła się zza nich bujna czupryna rudych loków mojej zbyt entuzjastycznej matki, a zaraz potem łysa już głowa pesymistycznie nastawionego do świata ojca.

-Mel- odezwała się matka swoim miękkim, czysto brzmiącym głosem śpiewaczki operowej, który stwarzał mylne pozory o jej zajęciu. Właścicielka agencji reklamowej uśmiechnęła się do mnie jednym z tych swoich dopracowanych do perfekcji uśmiechów przeznaczonych dla ważnych klientów.

 Ojciec dyskretnym gestem poprosił pracownicę szpitala o opuszczenie lokalu. Obserwowałam jego subtelne poczynania. Wiele sie od niego nauczyłam. Między innymi rozumienia mowy ciała i dobrego kłamania. Był dobry w tym co robił. Wielki komisarz. Głowa policji w naszym mieście. Zabawne, że z jego wylewnych wykładów wyniosłam jedynie te umiejętności, dzięki którym siedziałam teraz tutaj jako nieletnia przestępczyni, chuliganka. Wróg publiczny numer jeden przykładnego obywatela.

-Melanie- powiedział ojciec.- Nie będę owijał w bawełnę- zastrzegł.- Nikt z poszkodowanych nie wniesie oskarżenia.

-Ale nie możemy tego tak zostawić- dodała cicho matka.

-Wyślemy cię do szkoły z internatem dla osób sprawiających problemy- oznajmił sucho ojciec. Przypatrywałam się im w milczeniu. Szczerze mówiąc miałam gdzieś, gdzie się teraz znajdę. To był jednorazowy wybryk, tego byłam niemal pewna. Będę grzeczną nastolatką i w końcu ktoś się ogarnie, zrozumie, że popełniono błąd i wrócę do domu. Proste. Nie zamierzałam im jednak niczego tłumaczyć. To byli prości ludzie. Mieli swoje zasady, a jedna z nich brzmiała, tylko winny się tłumaczy. Nigdy jej jakoś nie lubiłam, ale zamierzałam się zastosować ten jeden raz i nie odezwać ani słowem.

 Przez następne kilka minut mierzyliśmy się wzrokiem i byłam pewna, że odbierają to jako sygnał wyzwania, buntu z mojej strony. Nic bardziej mylnego. Moje drugie ja już się wyłączyło i teraz najbardziej zależało mi na zachowaniu normalności. Już prawie nic nie stało na przeszkodzie. W zasadzie, to tylko jedna rzecz odsuwała mnie od społeczeństwa ,moich rówieśniczek. Wielka blizna ciągnąca się od lewej brwi, przez oko, policzek i usta aż do podbródka. Nadal była mocno czerwona i co jakiś czas otwierała się, szczególnie na powiece. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że nie potrzebuję już mrugać zawzięcie tym okiem, mój wzrok od tego nie wróci.

 Gdy wpatrywałam się w lustro widziałam dokładnie, że tęczówka niewidzącego oczka straciła swoją ciemną, czarną barwę i kontrastowała z drugą jasną, niezmąconą szarością. Nie wyglądało to śmiesznie, wręcz przeciwnie, budziło respekt i trochę fascynację. Większość osób nie spuszczała wzroku z mojej twarzy nie tylko przez bliznę.

 Teraz już nigdy nie będę do końca normalna. W końcu przestałam sobie zawracać tym głowę.

 Rodzice wyszli żegnani prze moje ciche, uważne spojrzenie rejestrujące ich niepokój i lęki. Ich miejsce zajęła pielęgniarka. Monotonia mojego życia wróciła do normy. Zerknęłam na unoszące się wysoko na niebie słońce. Zaraz czas na terapię. Nie spuszczając wzroku z pielęgniarki sięgnęłam do tacy z jedzeniem po kawałek wysuszonego mięsa. Zaczęłam je żuć powoli czekając na alarm załączający się w zegarku pielęgniarki każdego dnia o równo 13.00. Oznajmiał on o najmniej lubianej przeze mnie części dnia, ale tym razem obiecywałam sobie znieść ją bez sprawiania kłopotu.

 Dobrze wiedziałam, co mnie czeka. Wciąż te same pytania, ciążący na mnie wzrok i zarzuty. Może tym razem się odezwę? A może nie.


 To był zwykł dzień. Taki sam jak wszystkie. Pełen spojrzeń, obgadywania, ustępowania na korytarzu i strachu. Akademia tak naprawdę nie przyjmowała młodocianych przestępców. Nie było jej w internecie i nikt nie zgłaszał się do niej sam. Akademia sama wybierała uczniów. Trzeba było być nie lada innym, by zostać wybranym.

 Z niewiadomych jednak powodów całe społeczeństwo szkolne było całkiem normalne. Byli egoiści, ważniacy, elita, byli smarkacze, słabeusze, kujony. Każdy zachowywał się jak przystało na swoja pozycję. A pozycje trzeba było sobie wywalczyć.

 Ja nie miałem z tym problemu. Mozę moje zachowanie, a może wygląd budziły zwyczajny strach? Tak czy siak, było tylko kwestią czasu, gdy wszyscy dodatkowo dowiedzieli sie o moim pochodzeniu i zająłem wysoką pozycję gdzieś niedaleko śmietanki towarzyskiej. Nie trudno jednak było zauważyć, ze odciąłem się od całej tej zbieraniny głupoli i tępaków. Mało kto zasługiwał tam na choć trochę uwagi i wcale nie chodzi tu o unoszenie się, czy pysznienie. Z żadną z tych osób nie potrafiłbym normalnie rozmawiać.

 Każdego dnia zjawiali się nowi ludzie, jeszcze głupsi od tych, którzy już tu stołowali. Nie mający za grosz wstydu, czy honoru. Byle dorwać sie do koryta, czy przez lizanie innym dupy, czy przez torowanie sobie drogi łokciami, tu nikt nie znalazł sie na samym szczycie przez walkę z honorem.

 Dlatego starałem sie jak mogłem trzymać z boku. Miałem zadanie ułatwione, bo jako jeden z sumienniejszych uczniów tej szkoły nie obyło sie u mnie bez szkaradnych blizn znaczących dobitnie moją długą historię. No, może długą to przesada.

 Rok wcześniej, pod koniec ostatniego miesiąca, skończyłem upragnioną siedemnastkę, a do szalenie ważnej w ludzkim zagubionym świecie osiemnastki brakowało mi zaledwie pół roku. Mimo wszystko czułem się w tym dennym towarzystwie jak doświadczony życiem starzec.

 Zdawało mi się dostrzegać brak sensu w istnieniu co poniektórych osób, a innych "bycie" sprowadzało się do plotkowania, chlania i zawalania kolejnych misji. Jasne, jako osoba, która jeszcze żadnej nie zostawiła bez zwycięstwa mam małe prawo gadania o porażce, ale to, co co poniektórzy robią, to nie jest wypełnianie misji, tylko usiłowanie pozostanie w tym miejscu jak najdłużej.

-To on?

-No, mówiłam ci przecież.

-Widziałaś?

-Hihihi!

 Starałem się bardzo, by nie posłać im jak każdym innym osobom jednego z morderczych spojrzeń, ale gdy tylko się odwróciłem, dwie ledwo odrosłe od ziemi dziewczyny popędziły w przeciwnym kierunku niż szedłem milknąc jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

 Ruszyłem znów powoli w stronę klasy, w której miałem mieć następną lekcję. Czas przerwy dobiegał końca, a ja zastanawiałem się jak dotrwać do końca lekcji i przetrwać bez takich sytuacji, jak ta przed chwilą. Zająłem miejsce na końcu sali. Gdy nauczycielka weszła do klasy i z całej siły starała się przy ogarnianiu całej klasy nie spojrzeć na moją ławkę doszedłem do wniosku, że się nie da.

Wojowniczka dwóch ŚwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz