ROZDZIAŁ 1

460 46 5
                                    

- Ech, zmęczyły mnie ostatnie polowania. Albo wychodzę z wprawy, albo się starzeję – powiedziałem do siebie, kiedy usłyszałem głos zza moich pleców - Daj spokój Jeff, masz dopiero dziewiętnaście lat. Nie ma mowy o tym, żebyś się już starzał!

- Dziewiętnaście? To ktoś jeszcze w ogóle liczy?

- Oczywiście, że tak! Pamiętam wiek wszystkich Creepypast mieszkających z nami!

- Ach, tak? W takim razie pochwal się, pozwalam!

- Haha... Otóż, Maskie i Hoodie mają po dwadzieścia pięć, Tobby szesnaście, tak samo, jak Clockwork, Sally skończyła miesiąc temu dziesięć. Zrobiliśmy jej nawet przyjęcie urodzinowe, ale oczywiście tobie nie chciało się wpadać...

- Tak, tak, jasne. Możesz już skończyć?

- Sam chciałeś, żebym...!

- Tak, ale już mi się odechciało. Widzisz EJ, nie każdy z nas tak bardzo integruje się z innymi

- Tak samo, nie każdy z nas jest, aż takim ignorantem...

- W takim razie zadziwię cię, Jack. Każdy!

- Jesteś jedynym, który tak myśli!

- Powiedz mi, skoro i tak masowo mordujemy ludzi, to jaki jest sens udawania dobrych, serdecznych przyjaciół?!

- Nikt z nas nie próbuje zgrywać niczyjego przyjaciela, Jeff! Jesteśmy zdani tylko na siebie, dobrze o tym wiesz! Skoro tak bardzo przesz na bycie samotnikiem otoczonym wątpliwymi sojusznikami, czemu nie wyniesiesz się do wschodniego obozu?!

Wkurwił mnie. Nikt nigdy wcześniej nie działał mi tak na nerwy, jak Eyeless w tym momencie! Do wschodniego obozu? Do tych wariatów z Drownem na czele? Co mu na mózg padło? Już mi się nóż w kieszeni otwierał. Już miałem się na niego rzucić i widziałem, że on gotuje się do tego samego, kiedy do pokoju wszedł Toby.

- Się macie, przyjaciele? – pogodny, jak zawsze – Co tu porabiacie? Chyba nie zamierzacie rzucać się sobie do gardeł w kuchni? – miał rację. To nie był ani czas, ani miejsce na spory. Nigdy nie przepadałem za Toby'm, ale muszę przyznać, że gdyby on się nie pojawił, zamiast kuchni, mielibyśmy tu kolejne pobojowisko. Dlaczego kolejne? Kilka miesięcy temu Sally napadła na Laughing Jacka, bo ten drażnił ją cukierkami. Pokazywał je jej, podsuwał pod nos, a potem bezczelnie zjadał na jej oczach. To takie dla niego typowe, ale dostał za swoje. Miejsce, zwane niegdyś jego sypialnią też. Teraz chłopak wyniósł się piętro wyżej, z dala od Sally. Nie to, żeby zrobił to z własnej woli. Znając Jacka, mógłby mieszkać na gruzach, byleby tylko mieć kogo podręczyć. To Slenderman nakazał mu się wynieść. Chcąc nie chcąc, Slendy jest największym autorytetem wśród Creepypast i gdyby nie on, nigdy nie stworzylibyśmy tej „społeczności".

Toby stanął pomiędzy mną, a EJ i zaczął szperać po meblościance w poszukiwaniu swojej życiowej miłości – wafli. Nigdy nie rozumiałem, jak można jeść ich tak dużo i tak często.

- Przecież one nawet nie mają smaku – wyrwało mi się.

- Jak to nie? Mają i to wiele. Są wafle naturalne, z cukrem, czekoladowe, truskawkowe, o smaku toffi, ale najlepsze są te śmietankowe.

- Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu, czy po prostu ci się nudzi? – spytał w końcu Jack

- Weź mi tylko nie mów, że wafle nie są konkretnym celem... - No tak, Toby to jednak Toby. W sytuacjach takich jak ta zastanawiam się, czy on naprawdę jest takim idiotą, czy po prostu się zgrywa. W końcu znalazł swoje umiłowane wafle, wziął kilka paczek, otworzył i zaczął się nimi zajadać. Właściwie to chłopak nie je nic poza tymi kartonami. – A właśnie, - odezwał się, plując na nas okruszkami – wiedzieliście, że jakaś grupka dzieciaków przyjechała dzisiaj rano w nasze góry? Mają tam teraz jakiś biwak, czy coś w tym stylu.

- Chyba będzie trzeba ich odwiedzić i należycie ugościć – zaproponował Jack – Ilu ich tam jest?

- A ja wiem? Z pięciu. Trzech chłopaków i dwie dziewczyny.

- Nawet nie ma, jak się podzielić

- A kto by się tam dzielił? – spytałem – kto pierwszy, ten lepszy i dlatego zamierzam wybić ich wszystkich osobiście!

- To powiedzenie w ogóle nie pasuje do tego, co powiedziałeś tuż po nim... - stwierdził Eyeless, ten nasz mądrala – ale idziemy wszyscy trzej. Najwyżej jeden z nas zadowoli się jedną zdobyczą...

Nie ukrywam, że zirytował mnie ten pomysł. Toby'ego chyba też, bo słyszałem jego niezadowolone sapnięcie. Jeżeli ktokolwiek z nas ma zabić mniej ludzi, to na pewno nie będę to ja!



------------------------------------------------- NOTKA OD AUTORKI

Mam nadzieję, że odpokutowałam za prolog, jakim uraczyłam potencjalnych czytelników. Taki sobie light'owy rozdzialik składający się głównie z dialogów... Przyznam, że pisząc go, zastanawiałam się, czy może nie zamienić całej historii w dramat, ale trochę leniwa jestem, więc nawet nie sprawdzałam, czy by to przeszło... Kiedyś napiszę dramacik, zobaczycie. Tylko jeszcze nie teraz ;-;


Flos Qui Occidit Interfectorem||Jeff The KillerWhere stories live. Discover now