Rozdział 4

3K 246 26
                                    

Loki
Powoli zaczynało mi się nudzić w tym wielkim mieście. Odkąd uciekłem ze swojej celi w Asgardzie, zdążyłem już całkiem dobrze zapoznać się z midgardzką kulturą. Doprawdy, nie była ona zbytnio interesującą. Wśród książek, jak i wśród filmów, rzadko znaleźć można było prawdziwe perełki. O muzyce już nie wspomnę... Tylko muzyka klasyczna im się udała, bo to, co teraz przez ludzi nazywane jest "muzyką", w Asgardzie nie zostałoby nawet uznane za chłam. Nie znajduję odpowiedniego określenia na tak beznadziejną i nudną formę muzyki, jaką jest midgardzka muzyka popularna.
Jednak coś trzeba było robić, więc najczęściej po prostu przechadzałem się po mieście, odwiedzałem kina, kawiarnie, biblioteki i parki. Oczywiście, nie we własnej osobie - zmuszony zostałem do przybrania innej postaci, w której nikt by mnie nie rozpoznał. Nie chciałem, żeby mój ukochany "braciszek" dowiedział się, że tu jestem. A tym bardziej nie chciałem, żeby dowiedziała się o tym ta żałosna zgraja pseudo-bohaterów, nazywająca samych siebie "Avengers".
Co do ludzi, których spotkałem, z którymi zamieniłem kilka słów podczas mojego pobytu na tej jakże nieciekawej planecie... Żałośni. Nudni. Żaden z nich nie miał nic ciekawego do powiedzenia, ich wypowiedzi były płytsze niż kałuże po wiosennym deszczu. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że oni wszyscy są gorsi ode mnie. Bardzo chętnie zostałbym ich królem. To rasa wprost stworzona na niewolników! Nie grzeszą inteligencją, nie potrafią zająć się sami sobą, złudne widmo wolności odziera ich życie z radości. Pokazałbym im, co oznacza prawdziwa potęga...

Gwen
- No... Ten... Hej? - pomachałam do nich, gdy Fury wyszedł.
Avengers popatrzyli po sobie, po czym doszło do krótkiego powitania i przedstawienia się. Bardzo krótkiego. Pierwszy krok już za mną, odetchnełam z ulgą. Teraz zostało tylko zaskarbienie sobie ich sympatii. Tak, bułka z masłem...
- Chodź - powiedział Clint, wskazując mi miejsce obok siebie na kanapie, na co Natasha zareagowała cichym warknięciem.
Usiadłam obok niego.
- Co potrafisz? - zapytał Kapitan Ameryka, którego od dzisiaj wolno mi było nazywać Steve.
- Ja... - chciałam powiedzieć, jednak Stark wszedł mi w słowo.
- Wasza nowa koleżanka zna wszystkie języki świata - powiedział, co było prawdą. To dlatego tu jestem? Nie wiedzą o moich prawdziwych zdolnościach? Oj, oby...
Wszyscy spojrzeli na mnie w osłupieniu. Nie dziwiłam im się.
- Naprawdę? - zapytała Natasza - Zresztą, zobaczymy w praktyce - mruknęła.
- Tak, naprawdę - odparłam najspokojniej jak umiałam, chociaż ton, jakim to wypowiedziała sprawił, że miałam ochotę ją zabić. Sprawdza mnie?
- Umiem też dobrze gotować - zachichotałam, uznając, że jedzenie łagodzi obyczaje.
- O, interesujące! Udowodnij - zaśmiał się Steve przyjaźnie, a ja poczułam, że chyba uda mi się z nim dogadać. Tylko Banner siedział cicho i obserwował całą sytuację. Ciekawiło mnie, co myśli - siedział z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Z przyjemnością - puściłam oczko Kapitanowi, po czym szybko popędziłam do kuchni.

***********************************

Dzięki za przeczytanie. Wybaczcie za dodanie tego tak późno. Mam nadzieję, że nie schrzaniłam ani Lokiego, ani nikogo innego. Jeżeli macie jakieś wskazówki, śmiało piszcie :)
Chciałam ten rozdział zadedykować LokiGood i AleksandraKoacz :)
frikuskaa

NiespokojnaWhere stories live. Discover now