Poniedziałek, spuścizna po ojcu

119 15 15
                                    

Odkąd wróciliśmy z pogrzebu mama zamyka się w łazience cztery razy dziennie, a Pamela wypożyczyła z biblioteki dziwną książkę. "My, dzieci z dworca ZOO". To musi być bardzo smutna historia, bo Pamela chodzi przygaszona i oczy ma bardzo dziwne, nieobecne. Czasami mam wrażenie, że sam pomieszkuję sobie w tym domu.

Pomimo chłodu panującego na dworze, postanowiłem wyjść na chwilę, by pobiegać ze zwierzętami. Z Cwaniakiem, moim psem, biegaliśmy jak szaleni, robiąc kilka rund koło starego domku. Na schodach siedział kot i przyglądał się z dziwnym wyrazem twarzy, jakby chciał dołączyć do naszej zabawy, ale nie mógł. Po jakimś czasie, znużony i mocno zmęczony usiadłem na ławce, która już dawno powinna leżeć w stodole, schowana przed kaprysami jesiennej i zimowej pogody. Cwaniak wskoczył, usadowił się obok i potarł znacząco głową o moją rękę.

- Ty, urwisie mój. - pogłaskałem przyjaciela.

Z tego miejsca mogłem obserwować dom od bardziej zadbanej strony. Lubiłem nazywać go pałacykiem. Parterowy budynek niemal w całości wykonany był z ciemnego drewna. Po środku wyrastało niewielkie pomieszczenie, które niegdyś pełniło pewnie rolę zamkniętego ganku. Nad nim dumnie unosił się balkon z wejściem do najwyżej położonego punktu w domu - strychu. Po bokach znajdowały się stare okna. Chociaż nie posiadał żadnych wież, ani innych typowych dla willi elementów, od zawsze był dla mnie pałacykiem. Domek nie był duży, ale miał swoją niepowtarzalną atmosferę. Wszystko tu pachniało, śpiewało i szeptało starością, ale przepełnioną radością. Co tu dużo mówić - pałacyk był bardzo ciepłym i przyjaznym miejscem.

Szczególnie podoba mi się tu latem, gdy posadzone dookoła wiśnie owocują, a jabłonie kuszą swoim zapachem. Wtedy mogę usiąść sobie na nagrzanej trawie, głaskać Cwaniaka i gwizdać do woli. Latem, kiedy siedzieliśmy tu całą trójką, mama się uśmiechała i wyglądała na szczęśliwą. W tym miejscu można było poczuć wolność i beztroskę. Mieszkaliśmy oddaleni od innych domów, a jedyną granicą wyznaczającą nasze terytorium były drzewa. Z trzech stron otaczał nas liściasty las, a od frontowej strony biegła polna droga, nad którą unosił się kurz, gdy jakiś rowerzysta, a rzadziej samochód, postanowił tędy przejechać.

Poczułem jak Cwaniak się napręża, po czym usłyszałem pracę jakiegoś silnika. Odwróciłem się i zobaczyłem jakiś podniszczony samochód, który zmierzał w stronę naszego pałacyku. Naraz auto zaparkowało pod największą jabłonią, teraz zupełnie nagą, po czym z jego wnętrza wyszedł wysoki pan o smutnych oczach i szarej twarzy.

- Cześć mały, jak masz na imię? - zapytał, wyciągając do mnie swoją olbrzymią rękę.

- Filip, proszę pana.

Uścisnąłem niedźwiedziowatą dłoń i przyglądnąłem się dokładniej twarzy tego mężczyzny. Jej zmęczony wygląd i sztuczny uśmiech na ustach z nikim mi się nie kojarzyły, musiałem go widzieć po raz pierwszy.

- Pokażesz mi swój dom?

Wahałem się przez chwilę. Nie wiedziałem co robić, po czym miałem mu już odpowiedzieć, żeby stąd odjechał, gdy z opresji wyratowała mnie mama. Wyłoniła się zza rogu i niepewnie podeszła do nas, pytając się wielkoluda czemu zawdzięczamy jego obecność.

- Jestem komornikiem - odpowiedział poważnie i wyszperał z ciemnej torby jakieś papiery, które podał mamie - przyjechałem z nakazem sądowym. Proszę wpuścić mnie do środka.

Mama nie była zachwycona. Przeczesała ręką włosy. Zawsze robiła tak, kiedy się denerwowała lub nie wiedziała jaką decyzję podjąć. Czytała, a raczej udawała, że czyta to, co podał jej smutny mężczyzna i nie widząc innego wyjścia zaprosiła go do naszego pałacyku.

Niespodziewany gość śmiało wszedł do środka. Dotykał wszystkich przedmiotów, niektórym przyglądał się dokładniej, cały czas coś mrucząc pod nosem. Zdziwiona Pamela, którą zastaliśmy na czytaniu książki szybko zamknęła powieść i zbliżyła się do nas. Chciałem się zapytać mamy, co znaczy "komornik", ale patrząc na nią, doszedłem do wniosku, że lepiej nie zawracać jej teraz głowy. Nie protestowała, kiedy ów gość szperał w naszych szafach, co mnie zdziwiło. Najwidoczniej jednak, skoro w żaden sposób nie reagowała na osobliwe zachowanie olbrzyma, musiał robić to, co do niego należało. Pamela zachowywała się tak samo, jak mama, toteż postanowiłem je naśladować.

Po jakimś czasie mężczyzna poprosił mamę o rozmowę w cztery oczy. Wyszliśmy z siostrą do swojego pokoju, gdzie wytłumaczyła mi kim jest ten mężczyzna i co miało znaczyć to dotykanie naszych rzeczy.

- Wiesz - mówiła - kiedy ktoś nie oddaje tego czego jest winien drugiej osobie, przychodzi właśnie komornik i może brać wszystko, aż dług zostanie spłacony. Dosłownie wszystko.

Przeraziłem się. A jeżeli ten mężczyzna zabierze nam nasz pałacyk?! Co wtedy? Opowiedziałem Pameli o swoim lęku, ale ona tylko prychnęła i położyła się na łóżku, plecami do mnie.

Usłyszałem skrzypienie zamykanych drzwi, dlatego natychmiast pobiegłem do mamy.

- I co? - zapytałem, lecz mama powiedziała mi tylko, że za chwilę przyjdą tu panowie, by zabrać kilka rzeczy, a następnie zamknęła się w łazience.

Niedobrze.

Jest bardzo niedobrze.




Pająk w mojej szafieWhere stories live. Discover now