Chapter eighth

1.8K 82 1
                                    

Poranek nie należał do najłatwiejszych; wypite wino dawało o sobie znać. Spojrzałam na kalendarz; został mi ostani dzień do wylotu. Walcząc z grawitacją ruszyłam do toalety wziąć prysznic i doprowadzić się do jakiegoś normalnego stanu. Ubrałam się w świeże ciuchy, zrobiłam makijaż i zeszłam na śniadanie.
W kuchni nikogo nie było, a na blacie leżała mała karteczka; "Przyjedziemy z chłopakami bardzo głodni~ najprzystojniejszy tata na świecie :)"
Zaśmiałam się pod nosem, wyrzuciłam karteczkę do śmietnika i wzięłam się za robienie kanapek, które zaniosłam do salonu. Dobrze rozłożyłam się na kanapie kiedy do domu wkroczyła banda facetów ze sportowymi torbami przewieszonymi przez ramię.
- Cześć- ter Stegen przywitał się ze mną buziakiem w policzek i usiadł w dużym fotelu. Reszta poszła w jego ślady rozsiadając się na kanapie i dywanie.
Robienie kanapek zajęło mi 20 minut, a zjedzenie ich przez chłopaków nawet nie 5. Blaugrana zabrała się za fife, a ja poszłam do swojej sypialni. Chwyciłam laptopa i puściłam na maksa piosenkę "Stay". Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Cześć złośnico!- Rafinha przywitał się ze mną rzucając się na łóżko. Spojrzałam na niego gniewnie obracając się w jego stronę plecami.
- Staaay!- zawył mi do ucha. Mimo, że ma cudowny głos śpiewa jakby słoń mu na ucho nadepnął. Obróciłam się w jego stronę naparzając go puchatą poduszką.
- Jedziemy na plaże!- krzyknął zrywając się z łóżka. Spojrzałam na niego jak na debila.
- Przecież jest listopad- poinformowałam go, bo miałam wrażenie, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Brazylijczyk pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do samochodu. Przez całą drogę nie odezwał się do mnie słowem; kiedy próbowałam zacząć rozmowę po prostu mnie zbywał. Alcantara zaparkował na parkingu niedaleko plaży. Wysiedliśmy ze sportowego auta i ruszyliśmy w stronę małego mostka.
- Po co tu przyszliśmy?- zapytałam rozsiadając się na drewnianych deskach. Rafinha usiadła obok wyciągając z kurtki butelkę wina.
- Przyszliśmy się tutaj upić- powiedział jakby nigdy nic. Uśmiechnęłam się kręcąc głową na boki.
***
Butelka opustoszała w bardzo szybkim tępie. Humory bardzo nam dopisywały.
- Jakie masz plany na przyszłość?-zapytałam drapiąc go lekko po ręce. Lubiłam jego bliskość.
- Kariera, założenie własnej rodziny- uśmiechnął się delikatnie patrząc w moje niebieskie tęczówki. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą szybko uścisnęłam. Wstając prawie wypadłam do wody!
- Idziemy do mnie. Jak Puyi zobaczyłby Cię w takim stanie urwałby mi głowę- zaśmiał się przewieszając sobie mnie przez ramie. Wierciłam się, gryzłam, szczypałam; na marne. Postawił mnie na ziemie dopiero kiedy dotarliśmy do jego domu.
Usiadłam na kanapie przyglądając się pomieszczeniu, które było jasne i przestronne. Po chwili w pokoju pojawił się pomocnik Dumy Katalonii z dwoma kieliszkami i butelką wina, która zniknęła jeszcze szybciej niż poprzednia. Byliśmy pijani jak messerschmity! Rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się i zadawaliśmy sobie durne pytania.
- Rafa, dasz mi jakąś koszulke czy mam spać nago?- zapytałam kierując się w strone łazienki.
- Śpij nago- wyszczerzył się. Spojrzałam na niego spod byka, a ten grzecznie poszedł po coś w czym mogłabym spać.
Zmyłam makijaż, wzięłam prysznic i naciągnęłam na siebie koszulke z jego numerem.
- Do twarzy Ci- puścił mi oczko, a ja zrobiłam się koloru rozgrzanego metalu. Usiadłam koło Alcantary, który nawet na chwile nie spuszczał ze mnie zwroku. Nagle światło w willi się wyłączyło, a ja miałam przed oczyma sceny ze wszystkich możliwych horrorów. Rafa zapalił świeczkę, która delikatnie oświetlała część salonu. Siedziałam ramie w ramie z Brazylijczykiem bawiąc się krańcem jego koszulki.
- Boisz się?- zapytał, a ja wbiłam wzrok w dębowy parkiet. Poczułam jak przyciąga mnie do siebie i obejmuje.
- Lubie spędzać z Tobą czas- wypaliłam. Rafael podniósł mnie i posadził na swoich kolanach. Miałam wrażenie,że zaraz wypluje wszystkie wnętrzności.
- Jesteś piękna i tak bardzo na mnie działasz- wymruczał zakładając mi włosy za ucho, nachylił się przy mojej szyi delikatnie ją muskając. Miejsce, które dotykały jego usta jakby płonęło. Uśmiechnęłam się niepewnie; jego wzrok paraliżował całe moje ciało. Rafinha wstał trzymając mnie na rękach; ruszył w stronę sypialni. Położył mnie na łożku, a sam zniknął za drzwiami łazienki. Wrócił z wilgotnymi włosami ubrany w same spodenki. Położył się w taki sposób, że prawie stykaliśmy się nosami. Jego ręka powędrowała na moją talię. Nie wiem co mnie wtedy pokusiło, ale mimo wolnie spojrzałam na jego usta, na których pojawił się delikatny uśmiech. Alcantara przejechał kciukiem po moim poliku; nim się spostrzegłam "zawisł" nade mną.
- Chciałem to zrobić już jakiś czas temu- nachylił się i delikatnie mnie pocałował. Po chwili oddałam pocałunek, który zmienił się w coś bardziej zachłannego. Piłkarz przejechał językiem po mojej dolnej wardze prosząc o dostęp. Nigdy nikt nie całował mnie z taką czułością! Poczułam stado motyli i przyjemne ciepło rozchodzące się w całym podbrzuszu. Jego usta zostawiały gorące ślady na mojej szyi, dekolcie, a pózniej brzuchu; w między czasie pozbył się mojej koszulki. Dłoń Brazylijczyka wędrowała po moim udzie. Czy się bałam?- Nie, nie bałam się. Znajdowałam się w ramionach mężczyzny, którego pokochałam; byłam gotowa oddać mu całą siebie.
- Jesteś pewna?- zapytał delikatnie przygryzając płatek mojego ucha. Przyciągnęłam go bliżej dając mu wolną rękę.
- Kocham Cię- wyszeptał całując moje odkryte ramię. Szybko pozbył się spodenek. Był delikatny, a zarazem doprowadzał mnie do granic wytrzymałości. Zmęczona, zasnęłam wtulona w silne ramiona mężczyzny, który zrobił okropny bałagan w moim sercu.

You breathe.. || Rafinha AlcântaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz