Rozdział VIII

141 9 3
                                    

Następny dzień również niewiele różnił się od poprzedniego: spacer, lunch, dalszy spacer.

Kiedy ktokolwiek spytałby mnie, czy nie mam właśnie ochoty na deser lodowy albo chociaż wypełniony nimi wafel, odpowiedziałbym, że mam uraz do lodów i że w ogóle nie jadam słodyczy. Ale gdy to pytanie padło z ust Shirley, zgodziłem się bez zastanowienia i chwilę potem poczułem, jak cięgnie mnie za rąk do najbliższej cukierni, zatrzymując się przed chłodziarką w centrum pomieszczenia. Jak małe dziecko pochyliła się nad szkłem, za którym stały pojemniki z lodami przyozdobionymi świeżymi owocami i czekoladą. Gdy wpatrywałem się w kolorowe plakietki z podpisanymi smakami, sam zaczynałem mieć na nie ochotę.

Z cukierni wyszliśmy z ogromnymi porcjami lodów, chmurą bitej śmietany i błyszczącą w słońcu polewą. Wraz z powrotem na ulicę zorientowałem się, że za jakieś dwie, trzy przecznice będzie już wybrzeże i plaża.

- Znowu będziemy siedzieć na plaży, tak jak na Barbadosie? – spytała szatynka.

- Coś w ten deseń. Ale osobiście wolałem tamte plaże. Wiesz, cieplejsza woda, czyściej i w ogóle w Los Angeles zawsze jest gwarno. Nie da się niestety niczym wyciszyć tego ogromnego miasta za kilkoma ulicami willi.

Przeciskaliśmy się między wąskimi uliczkami dojazdowymi do ekskluzywnych domów z widokiem na morze, mijając kolejne rowery, wystawione kosze na śmieci i zaparkowane auta.

- Nigdy tu nie byłam – przyznała w końcu Shirley, wcześniej rozglądając się na boki.- Zazwyczaj na plażę wchodzę tym głównym zejściem.

- Można i tak, ale po co. Żaden z tych domów nie ma wykupionej plaży, więc można spacerować po niej do woli. Jedyne co to dojście jest mniej przyjemne. – Z obrzydzeniem spojrzałem na przewrócony śmietnik, który właśnie mijaliśmy.

Ostatecznie wydostaliśmy się spomiędzy wysokich budynków na otwartą przestrzeń. Shirley wsunęła mi w dłoń wafelek i ściągnęła z nóg sandałki na cienkich rzemykach. Niepewnie postawiła bose stopy na ziemi, ale po chwili już była kilka kroków przede mną, zostawiając ślady swoich stóp na nadal rozgrzanym piasku. Na jej ustach pojawił się wtedy szeroki uśmiech, jakby wybrzeże z szumiącymi falami i piaskiem chroboczącym pod stopami było najlepszym i najpiękniejszym miejscem na ziemi. Zsunąłem z nosa swoje przyciemniane okulary, by dokładniej przyjrzeć się jej beztrosce. Czułem się szczęśliwy, gdy widziałem ją w tym stanie. Może to dlatego, że te niewiele znaczące gesty z jej strony i małe radości pokazywały mi jak można cieszyć się z małych rzeczy. Powinienem się tego od niej nauczyć.

Podążyłem za nią, stawiając kolejne kroki z największą delikatnością na jaką mnie było stać. Przesypujący się piach w bucie nie należy do najprzyjemniejszych odczuć.

- Miałabym ochotę posurfować – przyznała po chwili wpatrywania się w spienione fale oceanu i zachodzące słońce. – Szkoda, że pogoda nie należy do najlepszych. I co gorsze nie zmieni się przez najbliższy tydzień.

Shirley najwyraźniej poczuła, że bacznie się jej przyglądam. Nie mogłem się przed tym powstrzymać, gdy z taką radością i pasją opowiadała o tym sporcie, nawet jeśli przypominał jej o byłym mężu.

- Nie patrz się tak na mnie – rzuciła w moją stronę z wyrzutem – Przez te wszystkie lata wszystkie te kalendarzyki przywołuje się z pamięci. Zresztą, akurat tutaj nie ma najlepszych warunków.

Wyruszyliśmy w stronę południa, w stronę wejścia, o którym mówiła szatynka. W jego pobliżu znaleźliśmy wolną ławkę. Usiadłem na drewnianej desce, z której zaczynała łuszczyć się biała farba.

- Chyba lubisz przebywać w takich miejscach? – spytałem zafascynowaną szumem fal kobietę.

- Raczej się do nich przyzwyczaiłam – odwróciła wzrok w moją stronę. - Spędziłam na plażach większość mojego małżeństwa. Na plażach i w podroży między plażami. Tak, to trochę głupie, gdy już od kilkunastu miesięcy jest ono historią, a wcześniej było fikcją. Pewnie tego nie rozumiesz.

Depuis le début | J.L.Donde viven las historias. Descúbrelo ahora