Rozdział X

120 10 1
                                    

Rano spoglądałem raz po raz na zegarek, zdając sobie sprawę, jak szybko mija czas. Obserwowałem każdy ruch Shirley, wsłuchiwałem w każde słowo, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów z nią związanych. Nie wiedziałem, ile czasu będziemy osobno.

- Jay, ja przecież przyjadę do ciebie, niedługo. Obiecuję. – Zgrabnym ruchem zamknęła walizkę, którą pozostawiła na środku pokoju.

- Najlepiej jakbyś wcale nie wyjeżdżała – odparłem, wyginając się do tyłu na sofie.

- Oczywiście, ale w przeciwieństwie do ciebie mam dzieci i pracę. Nawet jeśli moja chałtura jest nędzna to szkoda byłoby ją stracić. O dzieciach nie wspominając.

Podeszła do kanapy i usiadła obok. Zaplątała swoje palce wokół mojej dłoni, jakby chciała podnieść mnie na duchu. Przytuliłem ją do siebie, szepcząc jak bardzo będę za nią tęsknić, że zrobię wszystko, by do niej przyjechać w najbliższym czasie, jak tylko dokończę formalności z rolą.

Dzwonek do drzwi wybudził nas z romantycznej atmosfery.

- Ciekawe kto to. – Niechętnie oderwałem się od jej ust. – Może to Shannon...

- Dobrze by było gdybyś się z nim pogodził, kiedy wyjadę. O. To będzie twoje zadanie. Masz wrócić do dobrych stosunków ze swoimi przyjaciółmi, inaczej mnie nie zobaczysz.

Tak, musiałem zamknąć tamten etap mojego życia, by bez wyrzutów związać się z Shirley. Przeprosiny Shannona, Wiery, Tomo, Emmy i jeszcze kilku osób zajmą mi co najmniej kilka dni. Chociaż wiem, że z Milicevicem pójdzie mi łatwo, znając upartość reszty pozostaje mi modlić się o cud.

- Jesteś bez serca... Pozwól, że otworzę.

Wyplątałem się z jej uścisku i poszedłem w stronę korytarza. Tam przeszłość dosięgła mnie jeszcze szybciej niż przeczuwałem.

„Karma wraca" - do tamtego dnia uznawałem to co najwyżej za śmieszny frazes. Przeklęta filozofia.

Ten, kogo zobaczyłem w drzwiach mojego mieszkania, sprawił, że przypomniałem sobie, że nie wszystko może pójść zgodnie z planem. Jest to najprawdopodobniej sprzeczne z ogólną zasadą życia.

Czupryna potarganych włosów, którą zobaczyłem przez wizjer wprawiła mnie w osłupienie. Mogłem nie otwierać, ale wyglądałoby to podejrzanie. Zresztą, ona raczej nie przestałaby sterczeć pod moimi drzwiami. Przekręciłem klucz w zamku i nacisnąłem srebrną klamkę.

Przyznam, kompletnie zapomniałem o Alyson, która w przeciwieństwie do Shirley nie znaczyła dla mnie kompletnie nic. Pociągnąłem do siebie drzwi, błagając w myślach, że wszystko potoczy się tak, bym mógł wszystko wytłumaczyć Shirley jakimś sprytnym kłamstewkiem w dobrej wierze, potem zerwać z blondynką w bardziej odpowiednich warunkach, gdy Irons już wyjedzie z Los Angeles.

Nie zdążyłem nawet cofnąć się na pół kroku, gdy Alyson rzuciła mi się na szyję, całując łapczywie po tych wszystkich dniach, kiedy się nie widzieliśmy. Odsunąłem ją od siebie na bezpieczną odległość, ale ona przez moment popatrzyła na mnie rozmarzonymi oczami, odwróciła na pięcie, jakby chciała wejść dalej.

- Tęskniłam za tobą, tyle dni się nie widzieliśmy – rzuciła niedbale, nawet nie rozglądając się wokół. – Ale wiesz, Jay? To już koniec takich sytuacji!

W jej głosie wyczułem niezdrową ekscytację. Ponadto każde słowo głośno i wyraźnie akcentowała. Shirley musiała to słyszeć. Pobladłem, ale nie potrafiłem wydusić z siebie słowa.

- Rzuciłam mojego męża, złożę dokumenty rozwodowe. Możemy już być razem! Nareszcie. Powiedz, że się cieszysz!

Dopiero teraz zauważyłem, że ma ze sobą małą walizkę, która została nadal przed drzwiami. Jak rażony piorunem pobiegłem w jej stronę, gdy wchodziła do salonu. Alyson zatrzymała się dopiero, gdy zorientowała się, że nie jestem sam.

Depuis le début | J.L.Where stories live. Discover now