4. Bite

761 118 5
                                    

"Pocałuj mnie w usta i uwolnij.
Zaśpiewaj mi jak chór.
Mogę być obiektem twoich westchnień.
Twoim obrzydliwym pragnieniem.
Nie chcesz zobaczyć mężczyzny z bliska?
Feniksa w ogniu? "

Wieczorem postanowiłem rzucić wszystko i pojechać do sklepu dekoracyjnego. Chciałem zapomnieć o tym, co działo się kilka godzin temu. Pragnąłem chociaż przez chwilę nie myśleć o Zaynie i jego kobiecie. Po co miałem się dalej dołować?
Dlatego teraz, obładowany siatami i rzeczami, które nie zmieściły się w reklamówkach stoję przed drzwiami domu. Zakupy zajęły mi dobre cztery godziny. Szukałem dekoracji, które będą pasować do mojego mieszkania. Byłem jeszcze po białe farby, tego samego koloru tapetę i panele. Potrzebuję zmiany. Postanowiłem zacząć życie od nowa. Mimo, że to nie jest w ogóle łatwe.
Mieszkanie jest pierwszym krokiem do zmiany i lepszego życia.
Rzucam wszystkie rzeczy na ziemię, kopiąc przy tym rolkę z tapetą. Wciskam dłonie w kieszeni płaszcza. Po chwili marszczę brwi skonsternowany. Gdzie są moje klucze? To dobre pytanie.

-Co za gówno-mamroczę pod nosem, szukając potrzebnej mi rzeczy do otwarcia drzwi od mieszkania. Wyciągam ręce, odchylam głowę do tyłu z zamkniętymi oczami i wzdycham z irytacją. Nagle czuję coś dziwnego. Coś, co mnie niepokoi i dziwnie stresuje. Jakby czyjeś spojrzenie na mnie. Zignorowałbym to gdyby nie było ono takie znajome, wypalające.

Spinam się patrząc zawzięcie na pochmurne niebo. Jednak potem prostuję się i odwracam przodem do domu z naprzeciwka.
Na podjeździe obok śmietnika stoi on. Zayn. Trzyma w ręce czarny worek. Nie rusza się. Patrzy wprost na mnie z wahaniem. Moje serce przyspiesza gwałtownie, tak samo jak oddech, który robi się ciężki. Przechodzą mnie dziwne dreszcze. Wzdrygam się ledwo widocznie.
Wciąż się nie rusza. Ja także.
Mój były przyjaciel, chłopak. Moja pierwsza i jedyna miłość.
Stoi jeszcze chwilę w bezruchu, jednak potem potrząsa głową i odwraca się do mnie plecami. Wyrzuca śmieci do kosza.
Odwracam szybko głowę, mrugając szybko, by pozbyć się łez. Wycieram te, które spłynęły po moich policzkach. Podchodzę bez namysłu do swojego samochodu. Tam szukam kluczy z nadzieją ich odnalezienia. Zauważam je na miejscu, gdzie stawia się kawę.

-Idiota-mówię do siebie, obchodząc auto. Otwieram drzwi od strony kierowcy, wchodzę w połowie do środka i sięgam po klucze. Prawie się dławię, gdy czuje jego spojrzenie ma swoim tyłku.
Kurwa. Kurwa.

Biorę metal i cofam się gwałtownie, przez co moja głowa spotyka się z metalową framugą drzwi. Tracę równowagę. Upadam na beton z jękiem. Jednak szybko wstaję i otrzepuję spodnie z brudu, który na nich osiadł. Wiodę wzrokiem w stronę kosza na śmieci. Tam gdzie jeszcze chwile temu stał on.
Ale teraz nie ma go. Wrócił do domu. Nie przejął się nawet tym, że mogłem sobie coś zrobić.
W moich ust wyrywa się szloch. Jest żałosny. Tak samo jak ja.
Zamykam drzwi samochodu z cichym trzaśnięciem. Idę z powrotem na bok domu, gdzie znajduje się wejście do mieszkania.
Zamieram ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. Wciągam gwałtownie powietrze. Kręci mi się w głowie. Dostaję palpitacji serca. Mój oddech jest nierówny. Dusze się.
Nie wierzę, w to co widzę. Boże.
Przy moich drzwiach stoi on. Układa rzeczy, które porozrzucałem chwilę temu. Odwraca się, gdy słyszy jak się potykam o puszkę z farbą. Prostuje się i znów patrzy na mnie z wahaniem.
Przecieram szybko oczy pięściami. Upewniam się czy aby na pewno tu jest. Może mi się przywidział.
Otwieram roztrzęsiony oczy.
Wciąż tam jest. W całej okazałości.
Obaj stoimy gapimy się na siebie. Nic więcej. Boję się zrobić jakikolwiek ruch. On też. Widzę to. Przełykam ciężko ślinę i pierwszy odwracam wzrok. Patrzę na kupione rzeczy. A potem podchodzę do drzwi, wcześniej mijając Zayna. Słyszę jego ciche westchnięcie. Przymykam na chwilę oczy. Staram się opanować swoje uczucia. Cały strach, smutek i złość buzują we mnie. Chcę dać im upust. Ale nie mogę. Nie teraz.
Otwieram drzwi za trzecią próbą. Moje dłonie trzęsą się niemiłosiernie. Nerwy. Okropne.
Popycham drewnianą powłokę i wchodzę do środka, by zapalić światło. Odwracam się, a wtedy prawie wpadam na Zayna, trzymającego dwie puszki białej farby. Wypuszczam po chwili bezruchu powietrze ze świstem. Nie byłem świadom wstrzymywania oddechu. Co on ze mną robi? Niech przestanie. Tak na mnie działać.
Bo to boli.
Mijam go bez słowa, wtedy słyszę jak wypuszcza drżący oddech. Zachowujemy się jak idioci. Ale nie chcę tego zmieniać. Obawiam się konsekwencji.
A nie chcę cierpieć bardziej.
W ciszy wnosimy wszystkie rzeczy na górę. Kładziemy je przy kolejnych drzwiach obok schodów i wracamy po pozostałe. Gdy kończymy, Zayn bez słowa wychodzi. Wraca do domu. Zostawiając mnie. Czuję jak po raz kolejny tego dnia łzy ciekną po moich policzkach. Ale nie przez smutek. On zniknął. Czuje dziwne odrętwienie.
Co właśnie się wydarzyło?
Unoszę głowę i patrzę na okno w dachu. Widzę swoje popękane niebo, w oddali te same gwiazdy, które marzę znów dotknąć. Jednak to ani to nie jest tak daleko jak ostatnim razem. Niebo zdaje się mieć mniej pęknięć, jego kolor staje się wyraźniejszy, piękniejszy. Gwiazdy są większe. Szepczą do mnie. Ale nie potrafię zrozumieć ich słów.
Przymykam oczy i wyciągam rękę w górę, czując ich oddech na karku. Jednak nie mogę dosięgnąć tego, czego tak bardzo pragnę.
Jeszcze nie teraz. Wciąż czekam.
A one szepczą i nie przestają tego czynić. Czuję się uwięziony w swoim ciele. Nie mogę oddychać. Uwolnić swojej zmęczonej duszy. Polecieć w górę. Dotknąć swojego szczęścia. Pomocy.
Wstaję ze schodów, sam nie wiem ile tu siedziałem. Być może godzinę.
Nie obchodzi mnie to.
Wchodzę do środka mieszkania, zostawiając wszystkie rzeczy ze sklepów na ganku. Udaje się do kuchni. Tam wyciągam opakowanie tabletek nasennych. Patrzę na nie, zastanawiając się czy wziąć jedną czy nie. Nie chcę ich brać. Jednak bez nich nie zasnę. Nie wiem co robić. Może uda mi się zmusić do snu? Chyba że poczekam aż będę naprawdę zmęczony. Wybieram drugą opcję. Odkładam na miejsce tabletki i wychodzę z kuchni, idąc do sypialni, skąd biorę koc i pamiętnik, bo tam go ostatnio zostawiłem. Wychodzę na balkon i zasiadam na wiklinowej ławie opatulony kocem. Wpatruję się uważnie w pamiętnik. Chciałbym coś napisać, ale nie potrafię się do tego zmusić. Coś musi mi pomóc. Dać powód do pisania. Teraz czuje się pusty. Nie wiem co się dzieje. To dziwne. Nie jestem przyzwyczajony to takiego czegoś. Chyba wolałbym już czuć smutek, niż nicość. Bo wtedy przynajmniej wiedziałem jak bardzo jestem żywy. Teraz mam wrażenie, że ja to pusta kukła, która potrafi się tylko poruszać, ale nie oddycha, nie może czuć. Nie podoba mi się ten stan rzeczy. Okropieństwo. A to wszystko przez Zayna. Osobę, którą kocham i prawdopodobnie już zawsze będę.
Jak mam temu zapobiec? Mam ochotę zadzwonić do swojego psychologa, jednak widząc, która jest godzina, rezygnuję z tego. Przecież nie będę nękał Courtney o 2 nad ranem.
Wzdycham i unoszę głowę zawieszając wzrok ma budynku z naprzeciwka. Nigdzie nie świeci się światło. Zayn musi już spać. Ale coś mi nie pasuje. Nie mam pojęcia co takiego. Uważnie lustruje wzrokiem całym budynek, każde okno. Dopiero na piętrze zauważam ruch firanki. Mrugam zaskoczony. Wydaje mi się czy naprawdę widziałem zarys sylwetki Zayna? Przyglądał mi się? Ale po co? Nie. Przywidziało mi się. On nie mógł. Ma swoje życie. Żonę, którą musi się także opiekować.
Nie myśli o mnie. Już dawno przestał.
Szkoda, że nie potrafię sobie z tym poradzić.  A może mogę?
Tylko po prostu nie chcę?

------------

Idk, nie podoba mi się ten rozdział :c

Blue Neighbourhood | Ziall ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz