Rozdział II

593 94 11
                                    

Cisza. Zupełna cisza ogarnęła całe pomieszczenie, a wszyscy w niej zgromadzeni wbili we mnie swój zdezorientowany i zdziwiony wzrok. Minęło już kilka sekund, a oni wciąż przypominali słupy soli, wyglądali nawet zabawnie z rozdziawionymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Wpatrywałam się w twarze zgromadzonych tu osób ogromnie zadowolona z wypowiedzianych przeze mnie słów. Cóż, chcieli mieć rozrywkę? Więc mają.

Spojrzałam na swoją matkę, która wyglądała jakby cały świat się dla niej zatrzymał. Stała nieruchomo, a jedynym co mogłam zauważyć to jej przyśpieszony oddech, przez który klatka piersiowa kobiety co chwilę podnosiła się w górę i opadała. Jej oczy wyglądały na zupełnie puste, jakby coś w nich pękło. Sprawiała wrażenie osoby, która właśnie dowiedziała się, że za chwilę nastąpi koniec świata, a przecież... W zasadzie nic się nie stało.

Wiedziałam, że jest załamana i najprawdopodobniej, kiedy tylko się do mnie zbliży urządzi mi ogromną awanturę, o wiele większą niż tą, kiedy przyłapała mnie na zjedzeniu czekoladowego ciastka... Tak wiem, cudowna matka. Jednak tym razem miałam to wszystko w dupie.

Nagle ciszę, która wciąż panowała w pomieszczeniu, przerwał głośny śmiech chłopaka, stojącego przy drzwiach. Spojrzałam w jego stronę. Blondyn patrzył na mnie rozbawiony, po chwili wypuścił z rąk swoją deskorolkę i zaczął klaskać, wciąż się śmiejąc. Wszyscy momentalnie przenieśli wzrok na nastolatka, ale on nic sobie z tego nie robił. Wciąż bił mi brawo.

Ludzie zaczęli szeptać, przez co w całej sali zapanował głośny szum rozmów. Prowadzący wydał z siebie cichy, niepewny jęk, zapewne zastanawiając się co ma zrobić i co powiedzieć. Po chwili jednak zaśmiał się nerwowo, podchodząc do mikrofonu. Zabrał mi go sprzed nosa, tymczasem ja wciąż uśmiechałam się szeroko do widowni.

- Ummm... Wydaje mi się, że tym ostrym akcentem zakończymy nasz dzisiejszy konkurs. Dziękujemy ci Adelaide... - Mruknął nieco zmieszany.

Odwróciłam się tyłem do jury i posłałam szeroki uśmiech reszcie uczestniczek, które przyglądały mi się swoimi wielkimi, błyszczącymi oczami. Ze wszystkich tu zebranych, one chyba jednak najbardziej były zszokowane moim zachowaniem. No tak, przecież nie rozumiały jak można nie chcieć być Miss konkursu nastolatek, jak można uważać, że to jest głupie i chore?

Prychnęłam cicho pod nosem, chwytając za koronę na swojej głowie. Wzięłam ją do rąk, po czym cisnęłam nią o podłogę, sprawiając, że plastik rozbił się na kilka kawałków, a niewielkie różowe brylanciki, które były przyklejone do korony oderwały się, rozsypując po scenie.

Dziewczyny cicho pisnęły, zakrywając usta dłońmi. Pokręciłam głową i ruszyłam za kulisy, nie chcąc już dłużej patrzeć na ich przerażone twarze, obklejone brokatem i pomarańczowe od nadmiaru pudru.

Kiedy tylko znalazłam się już za sceną, podeszłam do lustra, przy którym leżały moje kosmetyki, torebka oraz najukochańsza Zielona Mila. Włożyłam książkę do swojej torebki, po czym zaczęłam pakować do niej wszystkie cienie, tusz do rzęs, szminki i błyszczyki. Ręce wciąż delikatnie mi drżały, a w moim ciele wciąż buzowało wiele emocji. Byłam bardzo zadowolona z tego co zrobiłam, nawet jeśli to nic wielkiego. Bo w końcu powiedziałam coś co chciałam powiedzieć, a nie co inni chcieliby usłyszeć. Uśmiechnęłam się sama do siebie, zapinając suwak i chwytając za torbę, kiedy poczułam mocne szarpnięcie.

Kobieta złapała mnie mocno za ramię, przyciągając i odwracając w swoją stronę, a kiedy tylko stałam z nią twarzą w twarz poczułam mocne uderzenie. Złapałam się za piekący policzek, podnosząc wzrok na swoją matkę. Sophia wciąż bardzo mocno zaciskała pięść na moim ciele, wbijając w skórę swoje paznokcie. Syknęłam cicho, kiedy mocno odepchnęła mnie od siebie.

- Co to do cholery miało być?! – Krzyknęła.

Jej wzrok był przepełniony jadem i wściekłością. Po raz kolejny poczuła się mną zawiedziona, nic nowego...

Wciąż trzymałam się za obolały policzek, oddychając głęboko. Nie dałam rady wydusić z siebie żadnego słowa, nie kiedy czułam na sobie jej palące spojrzenie, które zadawało mi o wiele więcej bólu niż cokolwiek innego.

- Co? Teraz się nie odzywasz? Na scenie nie byłaś taka cicha – Warknęła, zaciskając pięści. – Tyle harowałam! Tyle zrobiłam byś mogła zajść tak daleko, a ty co robisz? Jesteś niewdzięczna! – Rękę przyłożyła do swojego czoła, następnie zrobiła kilka kroków w kółko, po pomieszczeniu. – W ogóle nie doceniasz tego co dla ciebie robię! Zdajesz sobie sprawę ile wstydu mi narobiłaś?

Słuchałam jej słów, czując jak moje serce z każdą kolejną sekundą pęka. Czy ona nie widziała jak bardzo mnie rani? Jak bardzo cierpię? Czy może to właśnie sprawiało jej radość? Nigdy nie zachowywała się jak prawdziwa matka, zawsze tylko miała do mnie wieczne pretensje o ile nie robiłam tego, czego chciała. To cholernie bolało. Czułam się tak samotna i bezużyteczna. Słuchanie jak osoba, która powinna być najważniejszą w twoim życiu, mówi jak bardzo ją zawodzisz, czy się ciebie wstydzi jest jak wbijanie gwoździ w twoje obolałe serce. To jeden z rodzajów bólu, którego nigdy nie zapomnisz i nie pozbędziesz się. On tworzy nieuleczalne rany, po których nie ważne co zrobisz i tak zostaną ślady.

- Nie zasługujesz na to, bym była twoją matką.

Sophia skrzyżowała ręce, wciąż patrząc na mnie lodowatym, nieczułym spojrzeniem.

W tym momencie nie wytrzymałam, chwyciłam po prostu za swoją torbę, po czym wyminęłam kobietę, wybiegając z pomieszczenia.

Wyszłam przez tylne drzwi, po czym zaczęłam biec ciemną uliczką, czując jak łzy spływają po moich policzkach.

Nienawidziłam jej.

Po chwili udało mi się dotrzeć do Rodeo Drive. Stanęłam na środku chodnika, rozglądając się wokół. Ludzie wpatrywali się we mnie jak na wariatkę, omijając szerokim łukiem, ale nie przejmowałam się tym. Marzyłam by po prostu znaleźć się jak najdalej stąd.

Zrzuciłam z nóg niewygodne szpilki, ruszając powolnym krokiem po chodniku.

Było już późno w nocy, tymczasem ja przemierzałam ulice boso, z rozmazanym makijażem i płynących po policzkach, słonych łzach, których nie mogłam powstrzymać. Spływały mi powolnie po brodzie, rozbijając się o moją sukienkę. Zacisnęłam wargi, pociągając nosem. Nie mając na nic siły, ani ochoty, po prostu szłam przed siebie, mając nadzieję iż zaraz na ziemię spadnie ogromny meteoryt, który uwolni mnie z tego okropnego świata, lub przynajmniej taki, który trafiłby w moją matkę.

Prychnęłam cicho pod nosem. Jak ja mogłam nazywać ją swoją matką? Przecież ona nie zachowywała się jak matka, była raczej jej zupełnym przeciwieństwem. Nigdy nie pozwalała mi na nic, co sprawiłoby mi przyjemność, liczyło się tylko to by ona była zadowolona. Traktowała mnie jak pustą lalkę, którą może się bawić, przebierać ją i nią rządzić.

Usiadłam na jednej z ławek, oddychając głęboko i myśląc o tym wszystkim. Przygryzłam wargę, odchylając głowę do tyłu i przymykając oczy. Pociągnęłam nosem, kiedy nagle usłyszałam cichy szelest za sobą. Otworzyłam oczy, spoglądając na tabliczkę mlecznej czekolady, którą ktoś trzymał tuż pod moim nosem. Zmarszczyłam delikatnie brwi, zauważając delikatnie uśmiechniętego blondyna...




⚛ ⚛ ⚛

Kto jeszcze ma ochotę na mleczną czekoladę daje gwiazdkę!

Dziękuję Wam bardzo za wszystkie komentarze. Dajcie znać co sądzicie o tym rozdziale.
Kocham ❤💋

FUCKING PERFECT L.HWhere stories live. Discover now