Rozdział 4

414 35 1
                                    

Od dłuższej chwili wpatrywała się w niezapisany kawałek kartonu. Gdzie jechać? Było jej to zupełnie obojętne. I tak nie miała dokąd się wybrać. Wszędzie musiałaby tak samo kombinować i szukać schronienia. W końcu spojrzała w przestrzeń, decydując, że zapisze pierwszą nazwę, która przyjdzie jej do głowy.

Long Island

Sama była w szoku. Nigdy w życiu nie była nawet w okolicy. Nie znała tam kompletnie nikogo. Pomyślała, że podpowiedział jej ją instynkt... może coś ciągnęło ją w tamtą stronę.

Kilkanaście minut później siedziała już w ciepłym samochodzie.

***

Grover pędził jak na złamanie karku. Odpuścił sobie nawet przebranie, teraz kopytem dociskał pedał gazu w starym combi. Doskonale wiedział, gdzie jechać. Wiedział też, że walczy z czasem. W dzisiejszych czasach to nieuniknione, był pewien, że będą musieli bronić się przed potworami.

- Nawet dobrze, że nie zostawia wyboru... - mówił sam do siebie. Od początku był przeciwny gierkom Chejrona. Teraz cieszyła go przynajmniej myśl, że dziewczyna postawi starego centaura przed faktem dokonanym.

- Byle tylko dotarła żywa - sam za to odpowiadał. Musiał zdążyć, musiał ją ocalić.

***

- Dziękuję panu bardzo - powiedziała cicho. - To mój... brat. Właśnie zatrzymali się na poboczu, po tym, jak drogę zajechał im tak dobrze jej znany, stary, zdezelowany samochód.

- Mam nadzieję, że nie oskarży mnie o porwanie - mężczyzna mógł się domyślić. Przez prawie trzy godziny drogi zdążył polubić tę rozgadaną, dowcipną dziewczynę, ale powinien był wpaść na to, że z takim temperamentem na pewno nie wybrała się na krajoznawczą wycieczkę.

- Mógłby pan...

-  Jasne, wybacz! - prawie wykrzyczał i natychmiast wyskoczył z samochodu. Po chwili otworzył drzwi pasażera i podstawił rozłożony już wózek.

- Jeszcze raz, dziękuję - powiedziała, starając się powstrzymać wesołość ogarniającą ją na widok wstydliwych rumieńców mężczyzny.

Całe rozbawienie i euforia podróży uleciały, gdy człowiek wsiadł do auta i odjechał, zostawiając ją sam na sam z Groverem.

- Nie wsiądę tam - stwierdziła beznamiętnie, nie odwracając się nawet w jego kierunku.

- Nie będziesz miała po co - w jego głosie czuć było mieszankę strachu, złości i ulgi. - Z godzinnym opóźnieniem dogoniłem porsche tym starym rzęchem. Nie przejedzie już ani metra.

- Skąd wiedziałeś...

- Nie teraz - nie dał jej skończyć. - Niedługo wszystkiego się dowiesz.

- Grover... - zaczęła z wyrzutem.

- Naprawdę niedługo - zapewnił. - I, wierz mi, nie wiem, czy ci się to spodoba. Mamy jakąś godzinę drogi, więc lepiej wyjmij te noże.

- Skąd... Jak?

- Naprawdę, o niczym nie masz jeszcze pojęcia. Rusz... - nie skończył, Ruth właśnie się odwróciła. Z przerażeniem w oczach patrzyła na jego kopyta.

- Kiedyś czytałaś sporo o mitologii, czyż nie? Otóż to nie do końca bajeczki.

- Jesteś...jj... - jąkała się. - Jesteś faunem?

- Greka, księżniczko - poprawił ją. - Satyrem. Wiesz też chyba, że poza kochanymi półkozłami są też postacie z nieco gorszym nastawieniem do życia - mówił z coraz większym napięciem.

- Potwory? Jak Harpie albo cyklopi? Ale dlaczego miałyby mnie atakować? - głowa bolała ją od nadmiaru informacji. Była jednocześnie przerażona i podekscytowana.

- A kogo w mitach najczęściej atakowały potwory? - nawet w ciemnościach wyczuła lekki uśmiech. - Ruszajmy.

***

- Nie poradzi sobie - tłumaczył Chejron. - Nie chodzi mi o innych herosów, jesteśmy po prostu nieprzystosowani.

- Jesteśmy? - Grover wymownie spojrzał na wózek.

- Ja mam też drugą opcję - przypomniał. - Widziałeś mnie takim kiedyś na strzelnicy?

- Nie podoba mi się ten pomysł. Jeszcze nigdy nie musiałem aż tak kłamać. Co, jeśli odmówi? - mówił z coraz większym zaangażowaniem, coraz bardziej podnosząc głos.

- Wtedy coś wymyślisz - głos centaura pozostał niewzruszony. - Czytałeś akta, jej naprawdę potrzebna jest pomoc. To mimo wszystko heros, trzeba ją chronić.

- Czytałem - odpowiedział po chwili milczenia. - Trzy domy dziecka, pięć zatrzymań przez policję, kilka akcji, o których tylko my wiemy. Nie będzie łatwo, ona nie da się trzymać pod kloszem.

- Myślisz, że dlaczego wybrałem ciebie? - uśmiechnął się lekko. - Thalia to przeszłość, teraz jesteś zdecydowanie najlepszy.

- Nie podoba mi się ten pomysł - mruknął, zabierając teczkę i szykując się do wyjścia.

- Powtarzasz się. Dobrze, że to ja jestem szefem.

- Wiesz, że nie uda mi się trzymać jej tak w nieskończoność? - bardziej stwierdził, niż spytał. - Bądźcie trochę bardziej "przystosowani".

- Jasne - powiedział, wzdychając ciężko. Właśnie tego się obawiał.

Grover wyszedł z Wielkiego Domu i poszedł w kierunku sosny Thalii. Słyszał westchnięcie centaura. Nie rozumiał, czego tak bardzo się obawiał. Miał dziwne wrażenie, że sprawa ma jakieś drugie dno. "Stary cap ma rację" - pomyślał. "Dobrze, że to nie ja tu rządzę".

***

Było zdecydowanie za spokojnie. Znajdowali się już na drodze do obozu.  Jeszcze trochę, a na szczycie pagórka ujrzeliby sosnę Thalii. Cisza zdawała się wręcz nienaturalna, tak samo, jak ciemność... nieprzenikniona, jakby Księżyc zapomniał o swojej roli.

- Daleko jeszcze? - po raz setny wyszeptała Ruth.

- Nie, za następnym wzniesieniem zobaczysz drzewo - tłumaczył. - Kiedy je miniesz, będziesz bezpieczna.

- Czemu mam wrażenie, że to nie będzie takie proste?

- Nie zapeszaj... - nagle równocześnie stanęli. - Czujesz to? Jakby... chłód.

- Mhm - potwierdziła. - Strasznie nienaturalny... Jak twoje kuchenne eksperymenty.

- Nawet teraz musisz być denerwująca?

- Wiesz, co to? Jakiś potwór? - spytała z nutą podniecenia.

- Nie mam pojęcia. Masz broń? - w odpowiedzi podniosła T- shirt. Trzy połyskujące noże były wetknięte za szlufki spodni. 

- A ty? Masz zamiar bronić się piszczałkami? - spojrzała na dziwny zawieszony na jego szyi instrument.

- Można by tak powiedzieć. - odpowiedział powoli, nasłuchując w napięciu. - Szybko, może to coś po prostu jest w okolicy. Nie zauważy nas.

- A jeśli zauważy?

- Wtedy będziemy...

Wściekły ryk zagłuszył dalszą część zdania. Z drzew wyłoniły się dwa na oko dwumetrowe stwory o błękitno-szarej skórze pokrytej szronem podobnie jak białe włosy i trzymane w rękach prymitywnie wyglądające noże.

- Zgubieni? W czarnej dupie? Mieli przerąbane? To chciałeś powiedzieć? - nie odpowiedział. Wyszedł na przód, zasłaniając Ruth własnym ciałem. 

- Zatkaj uszy - polecił. Zanim to zrobiła, usłyszała pierwsze dźwięki utworu Grovera.

Ogień | PJ/OH (zakończone)Where stories live. Discover now