rozdział 4

1.7K 219 29
                                    


20 sierpień | - 6 dni

„Louis William Tomlinson, gdzie byłeś wczoraj wieczorem?"

Jego matka przyglądała mu się uważnie, a każdemu jej słowu towarzyszyło uderzanie kluczami o ciemny, kuchenny blat. Była bardzo wściekła.

„U Joey'a, myślałem, że możesz pomyśleć, że ja-", zaczął, tymczasem zsunął Vansa ze stopy i pchnął go w stronę łazienki, wsunął ręce głęboko w kieszenie i zaczął się wycofywać. Jednak jego próba wkradnięcia się do łazienki została przerwana przez jego matkę, która zacisnęła szybko rękę na jego nadgarstku.

„Gówno sobie mogłam pomyśleć! Znowu zaczynałam się cholernie martwić! Nie przychodzisz po pierwszym dniu pracy do domu, nie informujesz mnie o niczym, masz wyłączony telefon. Jak mam-"

„Wszystko jest dobrze, mamo. Okay?", starał się ją uspokoić lekko zirytowanym tonem, położył jego wolną ręką na jej, ale te sztuczki nie działały już od dłuższego czasu. Pokręciła głową, włosy tańczyły jej wokół policzków, spojrzała na niego, zrobiło mu się smutno, nie czuł się tak już długo, że przestało to być jego jakiegoś rodzaju nawykiem.

„Paliłeś? Piłeś? Louis, śmierdzisz dymem.", zaczęła, a w jej słowach można było wyczuć oskarżenie, co sprawiło, że westchnął. „Chuchnij jeszcze raz!"

„Nie, mamo!", powiedział szorstko i zacisnął rękę na jej przedramieniu. Spojrzała na niego zszokowana, z szeroko otwartymi oczami. „Nie", powtórzył szeptem i przecisnął się obok niej na wąski korytarz, dotykając ramieniem beżowej tapety.

Ale jego mama nie pozwoliła mu tak łatwo odejść, bo zrobiła to już kilka razy za często, rozumiała to. Jej syn groził jej, że ucieknie, przypominała to sobie za każdym razem, gdy znikał, bo ona mu odpuszczała. Była siódma rano, o tej godzinie powinni pracować. Była siódma rano i Louis nie powinien wracać o tej porze do domu, tak po prostu, bez żadnych wyjaśnień. On miał wrażenie, że nic nie znaczy dla swojej mamy, a ona nie chciała, żeby tak myślał, nigdy tego nie chciała. „Kiedy zaczynasz swoją zmianę? Kiedy chcesz wrócić do szpitala? Jeśli chcesz być punktualnie-"

„Mam jeszcze godzinę", mruknął i powlókł się po drewnianych schodach na górę. „Jestem już w domu, więc idę wziąć prysznic. Możesz teraz jechać do pracy, nie denerwuj mnie już. Proszę."

*

Harry zsunął koc z nóg, rozciągnął plecy, rozejrzał się, upewniając, że dalej może czuć się bezpieczny i znowu opadł na materac. Właściwie to spał źle. Bardziej niż źle, podłoże na dachu szpitala było bardzo niewygodne. Rzeczywiście nie wierzył, że to wszystko będzie tak przebiegać. Louis obudził go krótko przed piątą. W Londynie słońce już prawie wzeszło, w oddali można było usłyszeć przejeżdżające samochody. Obserwował, jak ten dziwny chłopak usiadł i potargał swoje włosy, próbując je ułożyć, bo opadały mu na oczy. Potem zaczął prostować i czyścić jego czarną kurtkę, czerwone spodnie, a za chwilę zaczął liczyć. 10, 9, 8, 7...

I wtedy, gdy doszedł do 2, a potem 1, pierwsze promienie słońca zaczęły padać na jego twarz, słońce zaczęło oświetlać cały dach. W lekkich, jasnych kolorach. Kolorach, które znał i nie były dla niego niczym nowym, ale wyglądały o wiele lepiej, gdy tańczyły na wargach Louisa.

Krótko po tym, zakradli się z powrotem na dół. Pomylili korytarz, tłumacząc zaspanej pielęgniarce, że Harry potrzebuje nowej kołdry, a ona nawet o nic nie pytała. Po chwili dziewiętnastolatek zorientował się w którą stronę powinni iść i byli już w pokoju 232.

Peruka wciąż leżała na łóżku, a włosy były tak stare jak potargane. Była to zapewne część jakiegoś starego stroju na karnawał.

Minęło czterdzieści pięć minut, zanim ten młody Brytyjczyk zaprowadził go z powrotem do jego pokoju, a następnie od razu zniknął. Harry przez kilka sekund wciąż czuł zapach gryzącego dymu, który Louis po sobie pozostawił. Nie rozmawiali dużo, ale ostatniej nocy zrobili dużo rzeczy. Już zapomniał nawet tego co mówił, ale w jego pamięci wciąż była historia Louisa.

Surrender [Larry Stylinson | tłumaczenie PL]Where stories live. Discover now