Chapter 9 I wish u could be honest with me"

366 42 6
                                    



- Bardzo mi przykro... Robiliśmy co w naszej mocy, niestety był zbyt słaby i w końcu się poddał.

- Dev ? Dev obudź się, lekarz przyszedł. - Zach szturchnął mnie lekko w ramię.

Poderwałam się jak głupia rozglądając nerwowo dookoła. Oddech mi przyspieszył i w pierwszej chwili nie mogłam nad nim zapanować. Udało mi się to dopiero wtedy kiedy zorientowałam się, że to był naszczęście tylko sen. Wytarłam moje mokre od łez policzki i spojrzałam na mężczyznę w białym kitlu. Uśmiechał się do nas, sztucznie, ale mimo to sprawiał wrażenie dość sympatycznego.

- I jak? - zapytałam poraz enty w tym cholernym szpitalu. Do tej pory nikt ani razu mi na to pytanie szczerze nie odpowiedział.

- Stan jest stabilny. Doznał silnego wstrząśnienia mózgu, ma złamane parę żeber i lewą rękę. Naprawdę miał dużo szczęścia.

Słysząc te zaledwie pare slow wypuściłam ze świtem powietrze. W końcu byłam spokojna.

- Możemy do niego wejść? - spytał Zach.

- Tak, ale tylko na chwilę, jest wyczerpany. - wyjaśnij, po czym poklepał mnie po ramieniu i odszedł w głab korytarza.

Bez chwili zastanowienia złapałam za klamkę i weszłam do środka a za mną Zach. Tym razem wyglądał już lepiej. Jego twarz nabrała lekkich rumieńców, chociaż wciąż nie był to kolor zdrowego człowieka. Bił od niego spokój a jego klatka piersiowa równomiernie lekko unosiła się z każdym oddechem.

Niepewnym krokiem podeszłam i usiadłam na brzegu łóżka. Zachowi zaś wskazałam mały stołeczek, na którym wcześniej siedziałam a on Kiwnął głową i usiadł we wskazanym miejscu. Teraz mogłam dokładnie przyjrzeć się jego poobijanej twarzy. Wyglądał tak żałośnie. Oczy miał zamknięte, a usta lekko rozchylone. Złapałam jego dłoń i znów zaczęłam kojąco gładzić, niespuszczając wzroku z jego twarzy.

- To moja wina... - Zach wsunął dłonie w swoje włosy, łokcie podpierając na kolanach. Spojrzałam na niego ze współczuciem i już chciałam cos powiedzieć kiedy on mi przerwał. - Jak mogłem pozwolić mu wsiąść do auta?

- Zach, przestań. Robiłeś co mogłeś, a oboje wiemy jak Jesse zachowuje się po alkoholu, a zwłaszcza jak się na coś uprze. - ułożyłam dłoń na jego ramieniu lekko go klepiąc.

- Co to za wytłumaczenie? Jestem straszną pizdą, jak mogłem tak po prostu mu odpuścić?

- Nie jesteś, dobrze wiesz, że nie dało się już nic zrobić. - spuścił wzrok po czym przetarł twarz obiema dłońmi i głośno westchnał.

- Jak sobie pomyśle, co by się stało gdybyś pojechała z nim...

- Przestań! - przerwałam mu. Spojrzał na mnie żałośnie i parsknął bezradnie. Przysunęłam się do niego obejmując wokół szyi. - Nie pojechałam, i jestem tutaj razem z tobą. - szepnęłam.
Nagle poczułam jak dłoń, którą mogłabym trzymać do końca życia odzajemnia mój uścisk. Momentalnie odsunęłam się od Zacha.

- Boże, Jesse! - Otworzył oczy i uśmiechnął się lekko, jendak zaraz po tym skrzywił się widząc setki rurek i wenflonów wbitych w jego rękę.

- Jak się czujesz? - zapytał Zach. Ale on zignorował jego pytanie, i wpatrywał się we mnie tymi smutnymi oczami, z których po chwili popłynęło parę łez.

- Tak bardzo cię przepraszam... - wykrztusił.- Błagam wybacz mi, jestem takim kretynem. - płakał. On po prostu płakał. A ja widząc to sama nie mogłam pohamować łez. - Jak mam się tobą zajmować, jak nawet ze sobą nie daje sobie rady? - puściłam jego dłoń, i zbliżyłam się obejmując go delikatnie, tak żeby mu nic nie uszkodzić, a on wtulił się we mnie, zupelnie jak zawsze ja wtulałam się w niego. Cały czas mnie przepraszał.

- Ciiii... - szeptałam mu do ucha, gładząc go po głowie. - Już nic nie mów...
Uniósł głowę i spojrzał swoimi opuchniętymi od płaczu oczami prosto w moje. Zupełnie ignorując obecność Zacha bez ostrzeżenia wpił się w moje usta. Odwzajemniłam pocałunek, bo też zapomniałam, że nie jesteśmy sami. Kiedy w końcu otrzeźwiałam i przypomniałam sobie, że Zach przecież siedzi tuż obok, gwałtownie się od niego oderwałam i przerażona spojrzałam na bruneta.

- Spokojnie, wiem o was. - odparł.
Czemu nikogo to nie dziwi? Naprawdę nikt nie ma nic przeciwko temu że całuję się, a nawet posuwam się znacznie dalej z moim przyrodnim bratem? Coraz bardziej zaczynało mnie to niepokoić. Jestem pewna, że ktoś z mojego otoczenia ma coś do ukrycia.

- Boże, Dev co ci się stało w dłoń? - rozmyślania przerwał mi zaniepokojony Jesse. Spojrzałam nerwowo na Zacha. Zastanawiałam się czy powinnam mu powiedzieć. Przecież w tym stanie nie powinien się bardziej denerwować, ale Zach pokiwał głową, więc postanowiłam wyznać Jessowi jak było naprawdę.

- Kiedy próbowałam odciągnąć cię od samochodu... - przełknęłam ogromną gulę w gardle. - ...odepchnąłeś mnie i upadłam na pobite szkło. - ostanie słowa wypowiedziałam drżącym głosem, spuszczając wzrok. Jesse zerwał się do pozycji siedzącej i podobnie jak Zach pare minut wcześniej wplótł dłoń we włosy mocno ją na nich zaciskając. Spojrzał na moją zabandażowaną dłoń.

- Devon, przepraszam... przepraszam, błagam wybacz mi. Nie byłem sobą... - lamentował. Nagle zbliżył się do mnie i pogładził mnie po twarzy. - Kocham cię...

- To ja was zostawie samych. - zakomunikował Zach, po czym wstał i wyszedł z pomieszczenia. Jesse dalej gładził mnie po policzku, a po chwili znowu pocałował, jednak ja nie miałam na to zdecydowanie ochoty, wiec szybko odsunęłam sie od niego.

- Poczekaj. - Jesse skrzywił się. - Wiesz... kiedy leżałeś w tej plamie krwi... - wybuchłam płaczem – Jesse... ja myślałam że ty tam umrzesz, a ja nie moglam nic na to poradzić. wtuliłam się w niego, tak jak zawsze to robiłam. Uwielbiałam przebywać w jego ramionach, nawet jesli byłam na niego cholernie wściekła.

- Obiecuje ci, że już nigdy więcej nie tknę alkoholu, tylko mi wybacz, proszę... - szeptał mi do ucha. - Nie mogę bez ciebie żyć...- odsunęłam się od niego i znów spojrzałam mu w oczy. Był przerażone, szczere i smutne, ale nie mogłam mu tego tak po prostu wybaczyc. To nie jest takie proste.

- Jesse... możesz mi wyjaśnić, dlaczego nikogo nie dziwi to, że.. no wiesz... my... - urwałam. Miałam nadzieje, że on dokończy za mnie, bo właściwie sama nie wiedziałam co było między nami. Jednak on tylko westchnął ciężko i spuścił wzrok. - I co do załatwienia mieli twoi koledzy? - wiem że to średni moment na tego typu rozmowy ale to wszystko nie dawało mi spokoju. - Cały czas cos przede mna ukrywasz.

- Jest coś co powinnaś wiedzieć. Ale czuje, że mnie znienawidzisz i nie zrozumiesz, czemu tak postąpiłem.

- Jesse, o co chodzi. - nerwowo ponaglałam go. Rozejrzał sie po pokoju, jakby chciał upewnić sie, czy nikogo w nim nie ma.

- Chodzi o to że.... - zaczął, ale nie było dane mu dokończyć bo do pokoju właśnie weszła pielęgniarka.

- Pacjent musi odpocząć, jedź do domu i prześpij się trochę. - no chyba żarty. Nie w tym momencie, idiotko!

- Nigdzie nie jadę, będę spać tutaj a jeśli bedzie trzeba to nawet na korytarzu.

Przepraszam ze krotki :/
No niesety, w tym rozdziale nie dowiecie się, ,, o co chodzi'' 😃 Mam to do siebie że uwielbiam kończyć w takich właśnie momentach, haha ! Rozdział wyszedł trochę nudny, ale niedługo zacznie się wakcja 😃 Aha, i przepraszam za mały, głupi ,, żarcik'' na początku. Love u ! 💘🌴

U R My Brother | Jesse Rutherford ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz