1.Start a New Game.

1.7K 114 24
                                    

Wirt

Zamrugałem kilka razy i rozejrzałem się. Byłem w jakimś lesie. Przypominał on ten w którym pewnego dnia zabłądziłem z Gregiem - moim młodszym braciszkiem. Właśnie jechałem do niego do szpitala. Po naszej przygodzie odniósł on kilka obrażeń, dzisiaj mieli go wypisać. Wsiadłem więc do autobusu razem z jakimś milczącym brunetem i czarnowłosym opalonym chłopakiem, gadającym bez przerwy przez komórkę. Nagle jednak autobus zatrzymał się w środku drogi, a ja poczułem dziwną senność... i znalazłem się tutaj.

Rozejrzałem się nerwowo po okolicy. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Nie... chwila. Zza drzewa wybiegła sarna skacząc wesoło jakby nigdy nic. Westchnąłem. Tej to było wesoło, ale ja miałem cykora. Należałoby najpierw określić moje położenie. Wtem usłyszałem dziwny głos, który jakby mnie wołał... Zacząłem przedzierać się przez krzaki.


Dipper Pines

- Co ja tu robię?! - cofnąłem się, rozglądając się nerwowo po okolicy. Poczułem na twarzy krople potu. Jechałem właśnie autobusem do mojej siostry Mabel, która postanowiła odwiedzić miejscowość w której spędziliśmy wakacje. To było chyba jakieś 4 lata temu. Ale teraz ni z tego, ni z owego znalazłem się w jakimś lesie! No naprawdę, jeśli to kolejna sztuczka jakiegoś potwora, demona albo czegokolwiek innego... to gorzko tego pożałuje. Miałem już doświadczenie z takim czymś. Nie bez powodu wujek Ford chciał mnie uczynić swoim uczniem. Szkoda, że moja sis wtedy wszystko słyszała i tak źle to przyjęła. To była dla mnie wielka szansa. Niestety, nic z tego nie wyszło.

Nadstawiłem uszu i ruszyłem powoli na wschód. Wtedy usłyszałem jakiś głos, prawie szept. Wzywał mnie do siebie. Niewiele myśląc poszedłem za nim. Tak, to było ryzykowne i może nawet głupie. Ale czy miałem inne wyjście?


Marco Diaz

- No pięknie. Brak zasięgu!

Trzasnąłem wściekły telefonem o drzewo w wyniku czego urządzenie uległo zniszczeniu. Przejechałem palcami po twarzy. Gdzie ja byłem, do jasnej cholery?! Przecież miałem być na urodzinach od Star. Moja przyjaciółka z pewnością już się o mnie martwi! Starałem się uspokoić i pozbierać myśli. Z tego co widziałem, byłem w jakimś lesie. Dookoła pustka, nawet ptaki nie śpiewały. To z pewnością nie było bezpiecznie. Przełknąłem nerwowo ślinę. Nie lubiłem takich sytuacji. Zapiąłem moją czerwoną bluzę i nałożyłem kaptur. Wsadziłem ręce do kieszeni i ruszyłem przed siebie. Przecież z każdego lasu jest jakieś wyjście? A nawet jeśli nie magiczna księżniczka zrobi swoje rach ciach ciach magicznymi nożyczkami albo użyje jakichś tajnych metod, żeby mnie stąd wydostać. Nagle z głębi lasu usłyszałem jakiś głos. Wyglądało na to, że mnie woła. Nie poznawałem go ale byłem pozytywnie nastawiony. Nie można cały czas być podejrzliwym, co nie?


Bill Cipher

W końcu wszyscy się stawili.

Marco Diaz zwany bezpiecznym dzieciakiem. Miły ale trochę wybuchowy. Niezbyt dobrze radzi sobie bez technologi. Uznałem, że przeżyje w tym lesie jakieś 5 dni.

Wirt - starszy brat Grega. Chociaż z moich obserwacji wynikało, że to Greg jest bardziej rozgarnięty. Wirt jest wiecznie wystraszony ale też nieufny. No i kiedy Bestiusz uwięził ich w lesie poradził sobie. Czyli ma doświadczenie. Temu dawałem szansę na trochę dłuższe pożycie.

Dipper Pines. Miły, uczynny i ufny chociaż z mojego powodu stał się trochę bardziej ostrożny. Wątpię czy podoła zadaniu, chociaż ma temperament i doświadczenie.

Wszystko jednak okaże się w właściwym czasie..

Odchrząknąłem i spojrzałem na ich młode, niczego nieświadome twarze. Dipper patrzył na mnie hardo, Marco z zainteresowaniem a po Wircie widać było że jest przestraszony. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem :

- Witajcie. Znaleźliście się tutaj nie bez powodu. Zostaliście wybrani jako ci, którzy zdobędą najwyższą nagrodę jaka istnieje : NIEŚMIERTELNOŚĆ I WIECZNĄ CHWAŁĘ. Waszym jedynym zadaniem jest wydostać się z tego lasu. Nic więcej, nic mniej. Jeśli będziecie mieli problem, zawsze służę pomocą. Możecie mi zaufać. A...-przypomniało mi się, że się nie przedstawiłem. - Jestem Bill. Bill Cipher.

Na twarzach dwóch z chłopców pojawiło się zaintrygowanie. Twarz trzeciego wyrażała ponurą satysfakcję. Podszedł do mnie jak do starego kumpla i spytał bez ogródek :

- Co tym razem knujesz, Cipher? Znalazłeś sobie nową fuchę?

- Można tak powiedzieć - uśmiechnąłem się do bruneta. On nie odwzajemnił tego. Zwinął dłonie w pięść i spojrzał na mnie z nienawiścią. Parsknąłem śmiechem.

- Spokojnie, Sosenko. Tutaj wszyscy mają równe szanse. Nie bój się, nie będzie tak źle. Grunt to mi zaufać.

- Prędzej umrę.

Syknął i wybiegł z drewnianego domu w którym ich wszystkich zgromadziłem.

Klasnąłem w dłonie, żeby wyrwać z letargu Marca i Wirta. Cały czas się nam przyglądali z niedowierzaniem i jakby zazdrością. Co się w sumie dziwić. Dipper miał dobrze, bo już mnie znał i moje sztuczki też. A oni byli zupełnie nieświadomi. Biedacy...

- Na co czekacie? Gra się już rozpoczęła. Powodzenia.

Chłopcy jak na rozkaz zerwali się i pobiegli, każdy w inną stronę. To będzie ciekawa rozgrywka. Pytanie tylko kto wygra...





Immortality /multifandom/Where stories live. Discover now