OPUS 1

556 25 7
                                    

Miasto tej zimy było naprawdę nieznośne. Pomimo wysokich jak na styczeń temperatur, cały czas siąpił deszcz i wiał silny wiatr. Coraz częściej na ulicach spotykałam ludzi przyodzianych nie w kurtki zimowe, a wiosenne płaszcze i opatulonych szalikami. Przez wzgląd na porę roku, zdawało się to co najmniej dziwne.

Tego wczesnego popołudnia wybrałam się do pobliskiego hipermarketu wraz z moją przyjaciółką. Mari starała się skompletować prowiant, który miała zabrać ze sobą w podróż do Warszawy, gdzie od października rozpoczęła studia. Do jej wyjazdu z rodzinnego miasta, gdzie przyjechała na przerwę świąteczną pozostał jeszcze tydzień, ale moja roztrzepana przyjaciółka musiała takie sprawy załatwiać o wiele wcześniej, by niczego nie zapomnieć.

Gdy starała się upchać do swojego wózka kolejne porcje zupek błyskawicznych, ja zastanawiałam się przy regałach z drugiej strony, czy kupienie składników na pizzę nie spowoduje, że - tak jak ostatnio – w kuchni włączy się alarm przeciwpożarowy i sufitowe zraszacze.

- Nie zastanawiałaś się może nad moją propozycją? – zapytała Mari, sięgając po czekoladowe budynie w proszku. Obie jak na zawołanie odwróciłyśmy się w swoją stronę.

Na jej twarzy gościł niczym niezmącony spokój. Długie, czarne włosy, czesane zawsze w wymyśle fryzury sprawiały, że jej zaróżowione pudrem policzki odznaczały się jeszcze bardziej na śniadej skórze, a prawie czarne oczy hipnotyzowały blaskiem wiecznego zadowolenia.

- Tak, zastanawiałam się – odpowiedziałam zmieszana i spuściłam wzrok na trzymaną w prawej ręce paczkę mąki. Mimochodem włożyłam ją do wózka.

- Iii? – próbowała coś ze mnie wyciągnąć, ale nie miałam ochoty na tę rozmowę. Prawdę mówiąc przerabiałam ją tyle razy, iż dziwiłam się, że nadal o to pyta.

- Możemy o tym nie rozmawiać? Podjęłam decyzję już dawno – odpowiedziałam chłodno i ruszyłam naprzód. Przyjaciółka pomaszerowała za mną.

- Przepraszam, Pola. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale ja nie mogę znieść myśli, że zrezygnowałaś ze studiów dla firmy. Czy to jest naprawdę ważniejsze od nauki? – próbowała zasiać we mnie ziarno niepewności, ale na nic się to zdało.

- Wiesz dobrze, że nie o Maestro tu chodzi – starałam się wymigać, ale Mari była nieugięta.

- W takim razie pozwól mi płacić za twój pierwszy rok. Kiedy będziesz w stanie, oddasz mi te pieniądze – kusiła, ale nie mogłam sobie na to pozwolić.

- Posłuchaj... O wiele szybciej spłacimy z ojcem dług, jeśli pomogę mu poprowadzić interes. Wiesz dobrze, że on całkowicie nie zna się na finansach. Pogrąży się jeszcze bardziej, a ja na pewno nie będę stała bezczynnie. Praca w Maestro to jedyna szansa, by wyciągnąć ojca z długów.

Powiedziałam to szybko, jakby słowa sprawiały mi ból, bo rzeczywiście sprawiały. Niczego tak nie pragnęłam jak móc studiować i w razie gdyby ojciec zaniemógł przejąć interes, ale to było teraz niemożliwe. Wiktorowi zostało jeszcze wiele rat do spłacenia w ramach pożyczki jaką zaciągnął, by odbudować nasz nieubezpieczony dom, który strawił pożar.

- Czyli kiedy ten koszmar się skończy, masz zamiar podjąć studia? – zapytała stanowczo, patrząc prosto w moje oczy. Wiedziała, że tam doszuka się prawdy, nawet gdyby moje usta mówiły coś zupełnie innego.

- Na pewno! – utwierdziłam ją i uśmiechnęłam się delikatnie. Nigdy nie wspominałam ile jeszcze mamy do spłaty. 

- Dlaczego się śmiejesz? – spytała, zbita z tropu.

- Bo cieszę się, że mam kogoś, kto się o mnie martwi  – odpowiedziałam na jej pytanie i pocałowałam w policzek. – A teraz przestań o tym myśleć. Musimy jakoś wykorzystać te kilka dni, które nam zostały – zmieniłam temat i dziękowałam Bogu, że przyjaciółka złapała przynętę. Byłam pewna, że jeszcze chwila i się popłaczę.

CelloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz