OPUS 26

195 17 1
                                    

Trzy dni... Trzy długie dni przesiedziane w ciemnym pokoju, odcięta od świata zewnętrznego, nie odbierająca telefonów. Dwadzieścia cztery wiadomości. Od Elizy, Olka, Tomka. Kilka razy nawet dzwonił Łukasz. To wszystko było jednak teraz nie ważne.

Nie mogłam tak po prostu wstać i do niego pójść. Jak to mówił zawsze pan Franek: tylko winny się tłumaczy. Ale czy postawienie na swoim, aby na pewno było teraz dobre? Z drugiej strony, jak Alan mógł pomyśleć, że ja i Łuki... nie wiem... spiskujemy przeciwko niemu? Przecież kilka dni wstecz powiedziałam mu, że go kocham! Czy był aż tak bardzo honorowy, że zdołał to pominąć w całym tym zamieszaniu?

- Pola? Wychodzisz gdzieś? – zapytał Wiktor, który nie miał pojęcia, co się wyprawia. Od imprezy starałam zachowywać się jak zawsze, co wymagało ode mnie wiele wysiłku. Robiłam wszystko, co do tej pory: pracowałam w Maestro, wychodziłam do sklepu na szybkie zakupy i grałam na wiolonczeli. Gdyby tylko ojciec widział, co w tym czasie działo się w mojej głowie, zabiłby Alana przy pierwszej lepszej okazji.

- Idę na spacer, tak długo nigdzie nie byłam – odpowiedziałam dziarskim tonem i wyszłam, zanim tato zadał więcej pytań.

Nie mogłam tak tego zostawić. Nie po tym, co przeszliśmy, co sobie powiedzieliśmy. Nikt nie mówił, że będzie lekko, wiedziałam to od samego początku. Alan nie był osobą łatwą, ciepłą i bezkonfliktową. Dlatego ruszyłam prosto pod jego dom, mając nadzieję, że go zastanę. Musiałam spróbować chociażby ten ostatni raz, kiedy emocje z niego uciekły.

- Słucham? – w domofonie odezwał się głos Sary Mirelli.

- Dzień dobry, czy zastałam Alana? Mówi Pola Ostaszewska.

- Pola! – usłyszałam nutkę ulgi w jej głosie. – Wejdź, proszę.

Niechętnie, ale zrobiłam to. Nie chciałam, by mama Alana była świadkiem naszej rozmowy, ale nie mogłam już uciec. Uzbroiłam się we wszystkie pokłady odwagi, jakie mi tylko zostały.

Kobieta przywitała mnie również w progu. Miała serdeczny, ale zatroskany uśmiech.

- Alan jest na górze, w swoim pokoju – oznajmiła, wskazując mi drogę i poprowadziła na pierwsze piętro. – Zdążyłaś, właśnie się pakuje.

- Wygrał? – zapytałam, spuszczając wzrok. Teraz żałowałam, że nie poszłam na konkurs. Koledzy wydzwaniali za mną od kilku dni, ale zważając na sytuację, nie miałam ochoty robienia jeszcze raz dobrej miny do złej gry.

- Zajął drugie miejsce - odpowiedziała, jakby spodziewała się, że nie będę znała wyniku. Musiała dobrze wiedzieć, że między jej synem, a mną było coś nie tak.

- Alan, masz gościa – powiedziała trochę głośniej, pukając w przymknięte drzwi.

- Mówiłem ci, żebyś mi nie przeszkadzała – oznajmił, otwierając je. 

Gdy zobaczył nas obie, stojące ramię w ramię przed jego pokojem, był zaniepokojony. Nie spodziewałam się dobrej reakcji, dlatego od razu wymamrotałam:

- Chciałabym z tobą porozmawiać.

- Wracaj do domu. Chyba ostatnio wyraziłem się jasno? – Powiedział to tak pozbawionym emocji i wyrachowanym tonem, że poczułam się jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę.

- Alan, nie bądź głupcem... - próbowała stanąć po mojej stronie Sara Mirelli, ale chłopak także ją zbył.

- To nie twoja sprawa – skwitował. – Obie dajcie mi spokój.

Wzięłam potężny oddech. Nie mogłam poddać się bez walki. Nie mogłam zrezygnować z czegoś, czemu poświęciłam tak wiele uczuć, cierpliwości i czasu.

CelloWhere stories live. Discover now