OPUS 10

198 22 4
                                    

- Czego tak konkretnie szukamy? - zapytała Eliza, wioząc mnie swoją czarną hondą. Wjechałyśmy właśnie do centrum, które szczyciło się tysiącami pasaży handlowych.

- Coś skromnego i taniego. Z przykrością stwierdzam, że mam niewielki budżet - oznajmiłam już na wstępie, by nie musieć się wykręcać głupimi kłamstwami.

- Masz szczęście, że mnie znasz! Znam taki sklepik na uboczu. Kobieta sprzedaje piękne, markowe suknie, które mają jakieś delikatne wady fabryczne. Kosztują naprawdę niewiele, a doszyć guzik, czy zacerować prawie niewidoczną dziurkę potrafi każdy! - powiedziała ucieszona. Widać, że uwielbiała zakupy. Ja podchodziłam do tego, jak do przyjemnego obowiązku.

- Skąd wiesz o tym sklepie? - zapytałam.

- Moi rodzice wychowują mnie bardzo staroświeckim sposobem. Dają mi kieszonkowe i nie mam prawa ich prosić o więcej. Z tą kasa mogę zrobić co zechcę. Ja postanowiłam, że będę sobie trochę odkładała na czarna godzinę, więc staram się być oszczędna - wyjaśniła.

- Może to i staromodne wychowywanie, ale wydaje mi się, że nie jest takie złe. Przynajmniej nie jesteś rozpuszczonym bachorem - zażartowałam.

- Może nie aż takim o jakim myślisz, ale rozpieszczona na pewno jestem. Z czasem się przekonasz - obiecała. Bardzo się cieszyłam, że to powiedziała, bo oznaczało, że chce się ze mną kumplować. Tylko się uśmiechnęłam, co natychmiast odwzajemniła.

Miejsce, o którym wspomniała znajdowało się na jednej z dziesiątek równoległych uliczek głównej drogi. Zazwyczaj przechodzili nią tylko mieszkańcy kamienic, więc miejsca na parkingu było sporo. Nazwa U Danki raczej odstraszała, a na oknie wystawowym stał tylko jeden przestarzały manekin ubrany w koronkową suknię, która kojarzyła się mi z odzieniem wdów. Wyraziłam swoją niepewność.

- Może i nie wygląda dobrze, ale naprawdę warto tu zajrzeć - powiedziała koleżanka, ciągnąc mnie za rękę.

I rzeczywiście, może i było to małe, ciasne i bardzo stare pomieszczenie, ale na brak towaru nie można było narzekać. Wydawało mi się, że jestem w garderobie królowej. Były tu suknie i sukienki najróżniejszych pokrojów, materiałów i marek. Od słynnych włoskich projektantów, po znane na całym świecie firmy sieciowe.

Starsza pani, o farbowanych na wiśniowo włosach wyglądała na obytą w temacie. Przywitała nas przesłodzonym: dzień dobry, kochaniutkie! i kiwnęła palcem byśmy podeszły bliżej. Wyciągnęła wtedy wieszak z piękną, trochę za bardzo różową suknią, o wielkim cięciu na udzie i białymi perełkami przy pasie.

- Co o niej sądzicie? Doskonała na półmetek, albo bal maturalny!

- Przepiękna, pani Danusiu, ale dziś potrzebujemy sukni na bankiet po koncercie dla mojej koleżanki - wyjaśniła Eliza i obie obrzuciły mnie wzrokiem z góry do dołu.

- Rozmiar trzydzieści sześć? - zapytała pani Danka. Zyskała w moich oczach. Miała dobry zmysł, jeśli od tak potrafiła odgadnąć jaki noszę rozmiar. Zazwyczaj ekspedientki miały z tym problem.

- Masz bardzo ładny odcień skóry, więc myślę, że nie palniemy gafy, jeśli damy ci coś jaśniejszego - mówiła bardziej do siebie niż do nas, szperając w wieszakach.

- Ja jednak wolałabym coś ciemniejszego - powiedziałam, ale kobieta w ogóle mnie nie słuchała. Najpierw wyciągnęła sukienkę w bardzo wyrazistym morskim odcieniu, a potem jeszcze jedną kreację, która na początku mnie przeraziła. Kiedy Eliza rozłożyła ją jak należy, zakochałam się w niej po uszy.

- Chcę ją! - zawołałam do koleżanki, a ta zaśmiała się głośno.

- To zmykaj do przymierzalni!

CelloWhere stories live. Discover now