Prolog

437 45 7
                                    

  Korriban
Czerwona planeta. Piach. Słońce. Niewyobrażalny gorąc. Dzień. Noc. Praca. Strachliwy odpoczynek. Wieczna ucieczka.
Tak właśnie wygląda życie niewolnika Sithów. Może my nie do końca tak żyjemy, bo uciekliśmy z obozu i jesteśmy poszukiwani. Od wschodu słońca do jego zachodu pracujemy. Na noc dostajemy jeden posiłek, który ma nam wystarczyć na cały dzień. Pracują wszyscy -dzieci, kobiety, dorośli, starcy. Niemowlęta ukrywamy, aby ich nie zabrano. Nie tylko my tak żyjemy — żyje tak pół Galaktyki pod dowództwem Imperatora.
Niestety Korriban jest najgorszym możliwym miejscem, gdzie można się urodzić. Przez pierwsze 5-6 lat nikt o tobie nie wie. Żyjesz w ciągłym strachu, na kilkanaście godzin zamykają cię w ciemności, aby potem na noc wypuścić, kiedy patrole się skończą.
Gdy już cokolwiek robisz, to możesz już „legalnie" istnieć, lecz „możesz" nie znaczy „musisz".
Jednak moja matka zawsze mi powtarzała, że muszę żyć, bo jestem wyjątkowa. Moja matka. Niektórzy mówili, że kiedyś była tak piękna, że chcieli ja wywieźć na Nar Shadaa. Ona wtedy uciekła. Nie rozumiem jej, jak można być tak głupim i nie skorzystać z takiej okazji. Jest tam gorzej niż tutaj. Wierz mi. Zawsze mi to powtarzała.
Gdy byłam mała, pamiętam, że miała piękne brązowe włosy, miłą twarz i duże szare oczy. Przy mnie starała się być szczęśliwa, lecz nie raz widywałam ja całą zapłakaną. Teraz po latach pracy jej twarz jest zapełniona zmarszczkami i bruzdami. Włosy stały się słabe i zaczęły siwieć. Jest strasznie chuda, a blask w jej oczach już dawno zgasł.
Teoretycznie jesteśmy do siebie podobne. Oczy i twarz mam po niej, jednak włosy są o kilka tonów ciemniejsze. Mimo że wygląd odziedziczyłam po niej, to z charakteru jestem kompletnym jej przeciwieństwem.
Matka mi mówi, że charakter mam po ojcu. W sumie nigdy go nie poznałam i najprawdopodobniej go nigdy nie poznam. Jak byłam mała, to bardzo tego pragnęłam, matka jedynie co mogła zrobić, to opowiedzieć mi o nim.
– Gdy się poznaliśmy, on był akolitą, a ja dopiero tu przyjechałam. Był tu na misji, szukał czegoś bardzo potężnego. Od razy zwrócił na mnie uwagę. Opowiadał o Akademii, różnych planetach, o całej Galaktyce. Mówił, że mistrz rokuje mu świetlaną przyszłość, być może nawet u boku Imperatora.
Po pewnym czasie nasza znajomość przerodziła się w coś więcej i... – ...I tak oto powstałam ja.
Ukrywana przed wszystkimi przez prawie połowę mojego życia. Wiadomo, że nie mogło być idealnie. Gdy tylko zaczęłam pracować, urywałam się na kilka godzin i zwiedzałam okolicę. W wieku 10 lat nie wyszło mi to na dobre. Złapano mnie, a następnie wycięto mi nożem symbol Sithów — piramidę i oko.
Ma ci to przypominać kim naprawdę jesteś i będziesz. Powiedział kiedyś jeden ze sprawców. Przed wywozem uciekłam do domu, a od tamtego czasu minęło sześć lat.
***
– Nemm, idź na zwiad, może znajdziesz coś pożytecznego. – Poinstruowała mnie matka.

Był to piąty dzień od ucieczki, a z nami była jeszcze garstka niewolników. Pobiegłam sama przed siebie.
Przecież i tak tu nikogo nie będzie. Pomyślałam. Znalezienie jedzenia lub wody na wiecznej pustyni graniczy z cudem. Może znajdziesz jakiegoś człowieka, ale jest to najczęściej jakiś akolita. Grobowce są zbyt niebezpieczne, gdyż nie mamy żadnej broni, ani nie umiemy się bronić. Czerwie to zdecydowanie zbyt niebezpieczny wróg dla nas.
Idąc tak przed siebie i wpatrując, poczułam coś. Jakby drżenie. Nie można tego opisać. Chwilę później nadleciała kanonierka z akolitami.
Szukają nas i zaraz znajdą. Nagły podmuch powietrza i unoszącego się piachu trafił mnie prosto w oczy.
Odwróciłam się w przeciwną stronę i biegłam ile sił w nogach.
Te obłoki piasku dadzą mi na chwilę przewagę. Biegłam i biegłam. Mijały sekundy, minuty, zanim tam dotarłam, lecz dla mnie były to całe wieki.
— UCIEKAJCIE!!! — Krzyknęłam — SITHOWIE!!! — Cała grupa stała wpatrzona jak w obrazek. Na szczęście po chwili zrozumieli mój przekaz.

Wzięłam matkę pod ramię i pomagałam jej iść.
Nagle, zza skały wyłoniła się druga kanonierka.
Zaplanowali to. Zatrzymaliśmy się. Jesteśmy w potrzasku. Wymordują nas. Z trudem przerzuciłam matkę przez ramię, jednak mimo swego zdziwienia dałam radę. Biegłam tak z nią z nadzieją, że gdzieś będzie dziura, półka skalna -cokolwiek, co dałoby nam możliwość ucieczki.
Poczułam odpływ sił, zatrzymałam się, ale nie mogłam ruszyć. Matka zsunęła się z moich pleców i jęknęła z bólu. Z dużym oporem odwróciłam się i ujrzałam chudego akolitę.
Nawet jeszcze nie ma miecza świetlnego. Idzie w moją stronę i cały czas patrzy się w moją stronę. Wokół krzyki, krew, wybuchy, lecz ja tego nie słyszałam. Spokojnie patrzyłam mu w oczy. Zaczyna wykrzywiać twarz w grymasie. Podchodzi do mojej matki. Wyciąga miecz i już wykonuje zamach.
Nie wiem kiedy. Nie wiem jak. Rzuciłam się na niego, aby ochronić matkę. Odrzuciło go na kilka dobrych metrów. Popatrzyłam na swoje ręce.
Nie... To niemożliwe. Spojrzałam na matkę. Dalej nic nie słyszałam, oczy zaszły mi łzami. Ja płaczę. Płaczę jak małe, słabe dziecko. Próbowałam na nią patrzeć, całą we krwi.
Uciekaj. Uciekaj. Uciekaj. Ucie...
Słyszałam jej głos, lecz ona nic nie mówiła, tylko się patrzyła.
Powoli wstałam jakby pusta w środku. Usłyszałam trzask w głowie.
Nastała ciemność. Upadłam.

Inkwizycja: Początek [Star Wars]  ✔Where stories live. Discover now