4. W każdym z nas tkwi bezduszna bestia

5.9K 463 20
                                    

   - Proszę mi to podać. - Czuję jak ktoś pochyla się nade mną.
   - Co tak właściwie się stało? - Zaniepokojony, męski głos odzywa się gdzieś z boku. Próbuję otworzyć oczy, ale moje powieki są sklejone czymś ciężkim. Nie mogę poruszyć nawet palcem.
   - Wszystko przez stres. Ona nie jest przyzwyczajona do takich... Sytuacji. - Arietta? Mam ochotę krzyczeć. Ona musi uciekać. Musi wynieść się z tego statku. Nie może tu zostać, bo umrze!
   - Będzie musiała przywyknąć. - Teraz rozpoznaję ten obojętny ton. Alistair we własnej osobie.
   - Co takiego? Przecież mówił pan, że z samego rana płyniecie do portu, żeby nas oddać. Zaraz po powrocie do pałacu gubernator przydzieli jej dobrego lekarza. Wyjdzie z tego. - Dziewczyna mówi coraz szybciej. Prawie słyszę rozpacz w jej głosie. Po raz kolejny walczę z powiekami. Otwórzcie się... No już!
   - Fayette nie wtajemniczyła cię w moje plany? Zostanie tutaj, a ty z Cedericiem wrócicie do Grenady.
   - Co takiego? Ale dlaczego? Po co miałaby...
   - Sama się na to zgodziła. - Przerywa jej chłopak. - Czuję, że pod moim okiem za kilka miesięcy stanie się jednym z najlepszych piratów. Zaraz po mnie, oczywiście. - Śmieje się.
   - Niemożliwe. Nie uwierzę w to. Fay nigdy nie oddałaby się piratom!
Chcę powiedzieć przyjaciółce, że ma rację. Że na nic się nie zgodziłam, a to, co się dzieje, jest tylko chorą zagrywką Alistaira. W końcu do moich źrenic wpada niewielki promień światła. Nie mogę przespać chwili, która w przyszłości zaważy na tym czy ktokolwiek będzie mnie szukać. Jeżeli ludzie pomyślą, że sama wybrałam drogę przestępcy, stracę jakiekolwiek szanse na powrót do domu.
- Nasza śpiąca królewna się obudziła. - Spoglądam w bok. Alistair wpatruje się we mnie lodowatym wzrokiem.
- Jak się czujesz? - Arietta siada obok mnie i kładzie na czoło mokrą, zimną szmatkę.
Zastanawiam się, co mi bardziej pomoże - złe samopoczucie czy dobre? Na czym bardziej skorzystam?
- Okropnie. - Chrypię w końcu. Póki co postanawiam mówić prawdę.
- Sama jesteś sobie winna. Trzeba było nie schodzić do schowka. - Warczy chłopak. Złość mu chyba jeszcze nie przeszła.
- Skąd wiesz, że tam byłam? - Pytam, kompletnie zaskoczona. Przecież nikogo nie widziałam.
- Nie bądź naiwna. Myślisz, że nikt nie został na warcie? Christopher wypatrywał lądu z gniazda. Doniósł mi o wszystkim. - Mówi zadowolony.
- Musiałam zobaczyć Cederica. - Tłumaczę po chwili milczenia.
- I jak było? Zadowolona jesteś? Cieszę się, bo od jutra nie zobaczysz już nikogo, kogo znasz. Nigdy więcej. - Stwierdza z wrednym uśmiechem.
- Fay... O czym on mówi? - Pyta Arietta. Kręcę głową.
- Nie wierz, mu. Ja nigdy nie chciałam...
- Dosyć tego. Ty - brunet wskazuje na Ariettę - wychodzisz stąd. Już. Muszę sobie porozmawiać z twoją, byłą już, pracodawczynią.
Blondynka zamyka usta i natychmiast opuszcza kajutę. Podnoszę się i wstaję na nogi. Chcę iść za nią, ale przez chorobę tracę równowagę. Chwytam wystającej belki na ścianie, która biegnie przez całą jej długość. Czarne plamki pojawiają się przed moimi oczami, a po chwili znikają. Pozostaje tylko nieprzyjemne mrowienie z przodu głowy. Zbyt długo leżałam.
   - Siadaj. - Alistair zajmuje miejsce na łóżku i ręką klepie miejsce obok siebie.
   - Postoję. - Nie patrzę w jego stronę, ale doskonale potrafię wyobrazić sobie jego odlane z brązu oczy.
   - A ja wolę, żebyś zaczęła wykonywać moje polecenia. - Jego głos przecina moją skórę tysiącem maleńkich ostrzy. Doprowadzam się do porządku. To tylko gęsia skórka. Ostrożnie siadam na skraju łóżka, tak, żeby być jak najdalej od niego.
- Nie chcę, żeby nasza znajomość przebiegała w taki sposób. Co ty na to, żebyśmy zaczęli od nowa? - Pyta zupełnie niewinne. Nie wiem czy mówi szczerze, czy znowu bawi się moją naiwnością, dlatego postanawiam być realistką.
- Od nowa? Znam cię zaledwie jeden dzień, ale wierz mi, już wyrobiłam sobie zdanie o tobie. Nie zmienię tego i wcale nie żałuję. Jeżeli zamierzasz przetrzymywać mnie na tym statku siłą, nie zamierzam ci tego ułatwiać. - Warczę.
- Mogłabyś być milsza. - Chłopak przewraca oczami. - Zachowujesz się jak dziecko.
- Jestem dzieckiem. Mam dopiero osiemnaście lat. - Widzę zaskoczenie na jego twarzy.
- Wyglądasz na więcej.
- To miał być komplement? - Parskam.
- Raczej stwierdzenie faktu. - Wzrusza ramionami. - Muszę przyznać, że kilka dni temu nie sądziłem, że naprawdę zdecyduję się znaleźć kolejnego członka załogi. Nie uważałem, że jest to potrzebne. Ale ostatnio ludzie się buntują. Nie pasuje im ilość pracy, jaka na nich przypada.
- Wybacz, ale ja zbyt wiele ich nie odciążę. - Śmieję się sarkastycznie.
- Wszystkiego się nauczysz. Osobiście zadbam o to, żebyś mogła uczestniczyć w następnym rabunku na jakieś miasto. Zdobędziesz doświadczenie. - Uśmiecha się podstępnie.
- Wcześniej umrę. Zakładam, że nie macie tu lekarza, a moje gorączki nigdy nie przebiegały zbyt kolorowo. - Kłamię, bo tak naprawdę czuję się całkiem dobrze. Tylko ten irytujący ból głowy nie pozwala mi się skupić. Ale to może lepiej. Pewnie wyglądam gorzej niż powinnam. A to na pewno zadziała na moją korzyść. Może kapitan się zlituje i mnie wypuści.
- Przejdzie ci. - Alistair wstaje i podchodzi do szafki stojącej w samym rogu pokoju. Jest niewielka i bardzo niska, ma zaledwie dwie szuflady. Chłopak odsuwa pierwszą i wyciąga z niej coś kwadratowego.
- Mamy parę lekarstw. Jeśli będzie trzeba, sprowadzę lekarza na statek. Ale ty już nigdy nie ujrzysz domu. To jedno mogę ci obiecać. - Z małego pudełka Alistair wyciąga szklany pojemniczek. Unoszę brwi.
   - Nie wiedziałam, że lekarzy też okradacie. - Rzucam.
   - My też chorujemy. Wszyscy jesteśmy ludźmi, bez względu na wykonywaną pracę.
   - Nie, wy nie jesteście. - Mówię stanowczo.
   - Jestem już naprawdę zmęczony twoim czarno-białym pojmowaniem świata, Fay. Spróbuj być bardziej pozytywnie nastawiona do tego... Wszystkiego. - Zaciskam usta i krzywię się, gdy brunet próbuje wcisnąć we mnie łyżeczkę jakiegoś gęstego płynu.
   - Daj spokój. To nie jest trucizna. - Wzdycha, ale ja nie zmieniam swojej postawy. Wręcz przeciwnie - wstaję i cofam się pod samą ścianę.
   - Nigdy wam nie zaufam. A tobie już w szczególności. - Syczę.
   Chłopak posyła mi kpiący uśmieszek i nadzwyczaj spokojnie zakręca buteleczkę. Odkłada ją do pudełka i spogląda na mnie jak łowca na zwierzynę.
   - Dobrze. Niech ci będzie. Ale wiedz, że właśnie wyczerpałaś wszelkie pokłady mojej cierpliwości. Skoro widzisz nas jako potworów bez serca, tacy dla ciebie będziemy. - Stwierdza, podnosi się i wychodzi, mocno trzaskając drzwiami.
   Pocieram ramiona i spoglądam na pozostawione przez niego pudełko. Po chwili wahania sięgam po syrop i wlewam go na łyżeczkę. Sprawdzam zapach, konsystencję i kolor. W końcu końcówką języka dotykam płynu. Smakuje jak lekarstwo, które brałam w domu. Jeszcze raz ostrożnie oglądam je ze wszystkich stron i wkładam łyżeczkę do ust. Następnie szybko chowam pudełko z całą zawartością do szuflady. Nie chcę, żeby Alistair cieszył się, że postawił na swoim.
Patrzę przez malutkie okienko w drzwiach. Wcześniej go nie zauważyłam. Było schowane za obszarpaną, fioletową szmatą, która chyba miała służyć za zasłonkę. Teraz leży na podłodze. Musiała spaść, gdy kapitan wychodził. Podchodzę do matowej szyby i omiatam wzrokiem pokład. Piraci miotają się po pokładzie jak szaleni. Marszczę brwi. Coś musiało się stać. Próbuję dostrzec przyczynę takiego zachowania, ale niestety umyka przed moimi oczami. Wracam do łóżka. Wtedy do głowy przychodzi mi głupia myśl. Arietta jeszcze nie wróciła. Albo się bała, albo... Alistair nas okłamał. Może zamierzał nas wypuścić nie jutro, ale jeszcze dzisiaj? Może coś się zmieniło? Z walącym sercem dotykam czoła. Gorączka mi trochę spadła, nie czuję się już tak zmęczona jak wcześniej. Tysiąc myśli powoduje ostry ból głowy. Krzywię się.
Co będzie lepsze? Zostanie tutaj czy przekonanie się, że nie bez powodu zaczynam panikować? Biorę głęboki wdech. Liczę do trzech i wypuszczam powietrze. Nie mogę stracić kontroli nad sobą. Nie teraz. Ciekawe, co by się stało, gdyby nas teraz zaatakowano. Gdyby obcy statek piracki przejął zakładników. Alistair straciłby swoje cenne dukaty. Ale to niemożliwe. Żaden idiota nie zaatakuje Nieustraszonego.
- Widzę ląd! - Krzyk osoby stojącej na bocianim gnieździe niesie się w przestrzeń. - Kapitanie, skręć w lewo! - Galeon delikatnie się przechyla.
Doprawdy odważni są ci ludzie. W środku dnia kierują się w stronę stałego lądu pomimo wywieszonej na maszcie czarnej flagi z symbolem pirackim. W dodatku nietypowym, bo zamiast jednej czaszki, umieścili aż trzy. Jedną dużą na środku i dwie po bokach. Ciekawe, cóż to może znaczyć. Ale nie moja w tym głowa. Skoro za parę minut znajdziemy się w porcie, wykorzystam każdą okazję, żeby uciec. Dlatego muszę wymyślić, jak uwolnić Cederica. Swoją drogą - ciekawi mnie, dlaczego tylko jego potraktowali tak bestialsko, a nam przydzielili kajutę. Powodem na pewno nie była płeć. Prędzej zginę niż uwierzę w to, że piraci mają w sobie cokolwiek z dżentelmenów.
Przez kilkadziesiąt długich sekund wpatruję się niepewnie w drzwi. W końcu podchodzę do nich i zanim zdążę się rozmyślić, otwieram je na oścież i wychodzę. Widok, jaki mnie zastaje, odbiera mi całe powietrze zgromadzone w płucach. Zatrzymaliśmy się na lądzie. Co więcej, dwóch mężczyzn prowadzi Ariettę i Cederica po kładce. Zamierzają ich wypuścić? Zaciskam zęby. Wiedziałam. Wiedziałam, że nie powinnam wierzyć w ani jedno pirackie słowo. Nie zdążyłam wymyślić planu ucieczki. Rozglądam się w panice. Nie widzę żadnej wolnej drogi. Po całym statku krążą ludzie.
- Dokąd to się wybierasz? - Pełen nienawiści głos dochodzi mnie z tyłu. Odwracam się.
- Miałeś ich wypuścić jutro. - Mówię z wyrzutem do Alistaira.
- Mała zmiana planów. - Chłopak siedzi na drewnianej barierce tuż nad moją głową i przesuwa palcami po srebrnym ostrzu sztyletu. - Nie chciałaś chyba zafundować im kolejnego dnia na tak przerażającym okręcie? - Pyta, spoglądając na mnie szyderczo. Kręcę głową.
- Nie mogę tu zostać.
- Dlaczegóż to? - Wykrzywia swoją twarz w sztucznym grymasie zmartwienia. Próbuję wymyślić solidny argument, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Alistair, proszę...
- Pozwoliłem ci używać mojego imienia? - Przerywa mi ostro, mrużąc oczy. Instynktownie cofam się do tyłu.
- Nie jestem piratem. Nie chcę nim być. Rzucę się do morza przy pierwszym sztormie, jaki nas zastanie! - Krzyk zostaje zdławiony przez łzy, które napływają do moich oczu.
- Zaczynasz mnie nudzić tymi groźbami. Oboje wiemy, że jesteś na to za słaba. A do roli pirata się przyzwyczaisz. Wystarczy odrobina dobrej woli. Lub przemocy. - Posyła mi zniecierpliwione spojrzenie. - Wracaj do siebie.
- Prędzej zginę. - Syczę i rzucam się do ucieczki. Docieram do burty i kiedy zaczynam się wspinać, żeby wskoczyć do wody, ktoś brutalnie chwyta moje ramię i odwraca do siebie.
- Uwierz mi, nie chcesz testować mojej samokontroli. - Gniewny szept wydobywa się z ust mężczyzny, a jego oddech muska moją twarz. Jego twarz jest tak blisko mojej, że bez trudu dostrzegam pojedyncze plamki w jego źrenicach. I wtedy czuję coś jeszcze. Zimne ostrze tnące mój policzek. Z przerażenia nie mogę się ruszyć. Jestem pewna, że nawet przy najmniejszym drgnięciu stracę głowę.
- To za brak posłuszeństwa. Jeszcze nie zdarzyło mi się tresować ludzi tak, jak robił to mój ojciec, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda? - Mruczy i z melancholią wpatruje się w piekącą ranę na mojej twarzy.
Stłumiony szloch wydobywa się z mojego gardła. Po kolejnych dłużących się sekundach bólu chłopak uśmiecha się sadystycznie i odsuwa. Dotyka opuszkami palców przecięcia.
- Blizny nie będzie. Szkoda by było zeszpecić tak piękną twarz. - Szepcze. - Wracaj do kajuty, Fay.
Popycha mnie w odpowiednią stronę. Zmuszam swoje nogi do stawiania kolejnych kroków. Powstrzymuję się przed wybuchnięciem płaczem. Mimo, że teraz i tak nie ma to znaczenia, chcę zachować resztki godności. Zamykam za sobą drzwi i wtedy maska pęka. Osuwam się na kolana. Rozpacz pozbawia mnie oddechu. Ból w mojej klatce piersiowej jest nie do zniesienia. Kiedy pierwsze łzy moczą ranę, zaczyna ona piec tak bardzo, że mam ochotę zadźgać się tym jego cholernym nożem. Czołgam się do kufra i wyciągam z niego jedwabną chusteczkę, jedną z wielu, które ze sobą zabrałam. Przykładam ją do policzka. Krew barwi moje dłonie i sukienkę na ciemny odcień szkarłatu.

PiraciWhere stories live. Discover now