16. Ostatnia szansa

4.2K 367 23
                                    

   Znowu jestem w miejscu, w którym się wychowałam. Wszystko wydaje się być takie samo. Znajome wzniesienia na horyzoncie, zarys miasteczka, tłum ludzi zebranych po to, żeby przekonać się na własne oczy, że żyję. I mój ojciec.
   - Fayette, kochana... - Zamyka mnie w swoim ciężkim, szczelnym uścisku, głaszcze po głowie, szepcze o tym, jak bardzo się martwił. Zarzucam ręce na jego szyję i wtulam się w niego dokładnie jak wtedy, gdy byłam małym dzieckiem.
   - Odchodziłem od zmysłów! Myślałem, że to już koniec, że moja najukochańsza córka przepadła w oceanie jak matka. - Obejmuje dłońmi moją twarz. Wpatruję się w jego oczy przepełnione łzami.
   Nie potrafię wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę. Wróciłam na Grenadę. Już jest za późno. Piraci nigdy więcej nie ujrzą światła dnia.
   - Dlaczego nic nie mówisz? - Pyta zatroskany.
Wybucham płaczem. Mam tego dosyć. Dlaczego nie mogę cieszyć się z powrotu do domu? Dlaczego tak bardzo zależy mi na życiu piratów, przez których doświadczyłam tak wiele złego?
- Zabierzcie ją. Niech jej pokojówka się nią zajmie. Jest w szoku. - Ktoś odrywa mnie od ojca. W tym samym momencie z pokładu statku schodzi reszta pasażerów.
- Kapitan Nieustraszonego i część załogi. To oni porwali pańską córkę. - Oświadcza komodor Jameson chłodnym tonem.
   Chcę zobaczyć Alistaira. Odwracam głowę. Trzymający mnie mężczyzna zasłania mi widok.
   - Już nigdy więcej nie powinna ich panienka oglądać. Proszę za mną. - Strażnik chwyta mnie za łokieć i popycha w stronę powozu. Nie jestem w stanie z nim walczyć. To nie ma sensu. Już nie.

***

   Siedzę na swoim łóżku. Mój pokój pozostał niezmieniony. Dalej wygląda tak samo. Białe meble, jasne ściany, lustro, szafa... To już nie jest ciasna drewniana kajuta.
   Ledwo dociera do mnie, gdy Arietta wpada do środka i z głośnym płaczem mnie przytula - jakbym co najmniej wstała z martwych. Choć pewnie dla niej właśnie tak było.
   - Co oni ci zrobili? - Rozpacza. Później opisuje chyba to, co działo się po jej powrocie. Nic z tego do mnie nie dociera. Chcę tylko w końcu położyć się spać.

***

   - Pan nie rozumie, komodorze, oni nie są tymi, na których wyglądają! - Krzyczę.
   - Proszę się uspokoić. Nie przystoi tak młodej damie bronić robactwa. - Komentuje z obrzydzeniem.
   - Skazuje pan niewinnych ludzi na śmierć. Gdyby rzeczywiście byli piratami, po co miałabym ich bronić? Mówię przecież, że oni mnie uratowali! - Tłumaczę, jednak moje słowa znowu odbijają się od postawnego mężczyzny nie dając żadnego skutku.
   - Nie wiem, jakie ma panienka z nimi układy, ale moje zadanie jest proste. Dostarczyć panią całą i zdrową ojcu. Reszta mnie nie obchodzi. - Uśmiecha się do mnie sztucznie, po czym wyjmuje z szuflady swojego biurka ciemną butelkę. Nalewa czegoś zielonego na dno kryształowej szklanki i dolewa wina.
   - Co to jest?
   - Zioła na uspokojenie. Proszę to wypić, a później porozmawiamy. - Kładzie naczynie tuż przede mną. Nieufnie na niego patrzę.
   - Obiecuje pan, że ich wypuści? - Pytam.
   - Zobaczymy. - Wzrusza ramionami.
   Niechętnie wypijam to, co przygotował i powracam do rozmowy. Chwilę później zapada ciemność, a rzeczywistość pokrywa mgła zapomnienia.

***

   Gwałtownie podrywam się z łóżka. Sen? Nie, na pewno nie. To stało się naprawdę.
   Alistair!
   Nagły powrót świadomości doprowadza mnie niemal do szału. Co on mi podał? Jak mógł mnie oszukać? Jak śmiał?!
   Zarzucam na ramiona leżący na stole szlafrok i wybiegam z pokoju. Jest pewnie środek nocy, ale to nieważne.
Do więzienia mam dosłownie parę minut piechotą. Jestem córką gubernatora, więc na pewno wpuszczą mnie do środka. Zabiorę dozorcy klucz, wypuszczę piratów i będę patrzyła jak uciekają w ciemność. Nigdy więcej ich nie zobaczę, ale przynajmniej uratuję im życie.
   Biegnę korytarzem, na oślep skręcając w odpowiednich miejscach. Nagle w coś uderzam. Tracę równowagę i ląduję na podłodze. Krzywię się z bólu. Próbuję się podnieść, ale czyjeś ręce chwytają moje nadgarstki i przygważdżają je do podłogi.
   - Coś ty za jeden? - Pyta męski głos.
   - A ty kto? - Odbijam pytanie. Jeśli będzie chciał mi coś zrobić, zacznę krzyczeć.
   - Fay? - Moje imię odbija się cichym echem. Teraz z łatwością potrafię dopasować do go właściciela.
   - Cederic? Co ty tu robisz? - Wyrywam mu się natychmiast, gdy luzuje uścisk.
   - Wybierałem się do ciebie.
   - O tej porze? - Pytam oburzona. Toż to szczyt zuchwalstwa!
   - Tak, o tej porze. Musiałem się z tobą zobaczyć. Odchodziłem od zmysłów. - Wyznaje. Instynktownie czuję, że zbliża się do mnie, dlatego odsuwam się do tyłu. Wciąż nie potrafię zapomnieć o tym, jakim był tchórzem i w jaki sposób się do mnie odnosił.
   - Już przestałeś uważać mnie za dziwkę? - Rzucam z nadzieją, że to go onieśmieli.
   - Przepraszam za to. Martwiłem się wtedy o ciebie.
   - Oczywiście, że tak. Rozmówimy się rano. - Obiecuję mu, jednocześnie starając się, by brzmiało to raczej jak groźba. Próbuję się przepchnąć obok niego, ale musi mieć naprawdę dobry wzrok, skoro staje tuż przede mną i zatrzymuje mnie, bezbłędnie kładąc dłonie na moich ramionach.
   - Gdzie się wybierasz?
   - Nie twoja sprawa. - Warczę.
   - Czyżby martwił cię los piratów?
   Wyraźnie słyszę w jego głosie sarkazm i pobłażliwość.
   - Nie interesuj się. - Popycham go, ale nie udaje mi się uwolnić spod jego rąk. - Mam zacząć krzyczeć?
   - Spróbuj. Zobaczymy, jak się wytłumaczysz ojcu.
   W ciemności widzę zaledwie zarys jego twarzy, ale jestem przekonana, że widnieje na niej podły uśmieszek.
   - Czego chcesz? - Pytam w końcu zrezygnowana. Cenny czas upływa, a ja muszę stać tutaj z tym kretynem.
   - Sprawiedliwości. - Odpowiada całkowicie poważnie.
   - Przecież cię uwolnili, odpuść sobie zemstę.
Cederic parska cicho.
- Te pozbawione człowieczeństwa zwierzęta zapłacą własną krwią za śmierć mojego ojca. - Syczy. - A ty musiałaś doprawdy postradać rozum, żeby kazać mi zrezygnować z zemsty.
- Santiago nie żyje? - Pytam zszokowana. Twarz starszego mężczyzny pojawia się w mojej głowie. Coś tu nie pasuje.
- To niemożliwe. - Mówię. - Kłamiesz.
- Na własne oczy widziałem, jak ten przeklęty kapitan odcina mu głowę. Myślisz, że wymyśliłbym sobie coś takiego?
- Alistair zamordował twojego ojca?
- Nie, zjadły go syreny na wyspie. - Warczy z przekąsem.
Przecież obiecał mi, że nic im się nie stanie. Nie wierzę, że Alistair naprawdę jest bezwzględnym, pozbawionym serca mordercą.
   - Nie zrobił tego. - Szepczę, ale złudna nadzieja opuszcza mnie dość szybko. Zamykam oczy.
   - Dopuścił się wielu nieludzkich czynów. Musisz to zrozumieć. - Głos Cederica nagle łagodnieje.
   - Nie wierzę w to. - Kręcę głową. - Alistair jest inny.
   - Możesz to sobie wmawiać, ale rzeczywistości nie zmienisz. A ja nie pozwolę ci się z nim spotkać. Nigdy więcej. - Stwierdza stanowczo Cederic. Chwyta mnie mocno za nadgarstki i wykręca moje ręce do tyłu tak, że nie mogę się ruszyć.
   - To boli! - Jęczę.
   - Każę postawić straż pod twoim pokojem. Nie wyjdziesz z niego nawet na ich proces. - Szepcze mi do ucha.
   Wtedy do głowy przychodzi mi myśl: on wie. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co czuję do Alistaira i że dość długo współpracowałam z piratami. A teraz zamierza odebrać mi szansę ułaskawienia ich, bo bardziej, niż na życiu ludzi, zależy mu na zemście.

PiraciDonde viven las historias. Descúbrelo ahora