10.Poświęcenie.

1.7K 235 56
                                    

- Co tu się...- kobieta rozmasowywała sobie czoło, patrząc na mnie. Ukryłem resztki bólu.

- Zemdlała pani. Ach, kalifornijskie upały... - wywróciłem oczami, podwijając rękawy mojego granatowego fraka. Tak. Miałem na sobie frak. W dodatku granatowy. I pociłem się jak mysz kościelna. Dobrze chociaż, że na co dzień pozwalali mi nosić koszulki z krótkim rękawem. Zazwyczaj żółte.

- Taak... Straszny gorąc - mruknęła,wygładzając sukienkę. - Chyba pójdę się położyć...

- Nie ma problemu.

Skinąłem głową. Zaprowadziłem ją na górę do pokoju gościnnego. W ogóle dom państwa Pines był całkiem okazały. Wchodziło się do niego przez mahoniowe drzwi i pierwsza rzecz na jaką zwracało się uwagę to obrazy. Wisiały wszędzie. W przedsionku, salonie, łazienkach... Dzieła najróżniejszych artystów. Picasso, van Gogh, Dali...

Kiedy się wchodziło, następnym pokojem (zaraz po przedsionku i ukrytej w wnęce kuchni) był salon. Okazały telewizor, drogie zasłony, perski dywan. Przylegająca do niego łazienka po lewej stronie była mała. Z salonu wchodziło się albo po schodach na górę albo do pokoju dzieci. Ja zazwyczaj wybierałem tą drugą opcję. Z pokoju Dippera i Mabel był piękny widok na nocne niebo. Czasem stałem tam i - czekając, aż dzieci zasną - patrzyłem w gwiazdy. Po schodach (które były przerażająco strome) wchodziło się na korytarz. Pierwsze drzwi prowadziły do bawialni, drugie do wielkiej łazienki a trzecie do Królestwa Państwa Pines. Ja tak szczerze sypiałem albo na kanapie w salonie albo w bawialni. Ponieważ Dziecko Czasu nałożyło na mnie zakaz opuszczania tego domu, praktycznie nie miałem innej opcji.

- Ach...- chuda położyła się na łóżku i odetchnęła z ulgą.

- Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić? - zapytałem grzecznie, modląc się w duchu, żeby odpowiedź była odmowna.

-Nie... Dziękuję panu - uśmiechnęła się lekko i przymknęła oczy. Z ulgą wyszedłem z pokoju z zamiarem zejścia na dół. Miałem nadzieję, że Mabel jeszcze nie przypaliła stołu świecami...

- NIE! - moją uwagę przykuł głos dochodzący zza drzwi górnej łazienki.

-Masz to ubrać. Nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu.

Drzwi uchyliły się i pani Pines wyszła z nich, najwyraźniej bardzo wkurzona. Przystanąłem i kiedy jej kroki oddaliły się po cichu zerknąłem do łazienki. I aż mnie w dołku ścisnęło. Na brzegu wielkiej wanny siedział Dipper. Łzy niekontrolowanie płynęły mu z oczu, na policzku miał odcisk dłoni swojej mamuśki. Przed nim leżał kostium owieczki.

- Hej...Wszystko okej? - podszedłem do niego i kucnąłem żeby zrównać się z nim wzrostem. Dipper burknął tylko cicho:

- Nic nie jest okej...- uniósł zapłakane oczy i nagle rzucił mi się na szyję. Zdezorientowany jego nagłym ruchem prawie walnąłem głową o umywalkę. W rezultacie tylko straciłem równowagę i upadłem tylną częścią ciała na zimne kafelki, a moja kość ogonowa jęknęła żałośnie. Biedna kość.

- Dipper... Nie płacz. Wszystko będzie dobrze...-pogładziłem go po włosach na co on nadął policzki. Zaśmiałem się cicho. Małe dzieci są takie dziwne. Jakby nabranie odpowiedniej ilości tlenu w płuca i nie wypuszczanie go mogło zmienić decyzję dorosłych.

- Co się właściwie stało?

- Mama chce żebym zatańczył Owieczkowy Walc. Ale ja nie chcę.

- Powiedziałeś jej to?

- Mhm. I widzisz... -pokazał odcisk na policzku. Westchnąłem.

Dipper wtulił się we mnie. Zacząłem go głaskać po brązowych kędziorkach i rozmyślać. Z jednej strony sam chciałem obejrzeć ten Owieczkowy Walc i pośmiać się z niego, z drugiej...To w końcu były jego urodziny. Miał prawo się nie zgodzić. Ale z doświadczenia wiedziałem, że Suzy nie odpuści. Wyjście było tylko jedno. Nawet nie zauważyłem kiedy Dipper wtulony we mnie po prostu zasnął. Zerknąłem na kostium owcy...

                                                                                                             ***

- Więc chcesz, żebym zmienił twój wiek?

Dziecko Czasu patrzyło na mnie, a ja poczułem się jak ostatni palant. Trzymałem kostium owieczki i stałem przed nim a moi kumple z branży rzucali mi pobłażliwe spojrzenia. Usłyszałem złośliwy chichot.

- Który to był?! - ryknąłem, rozglądając się. Oczy błysnęły mi na czerwono ze wściekłości. Uniosłem rękę wypełnioną błękitnymi płomieniami. Niestety, momentalnie zostały zgaszone.

- Nie wygłupiaj się, Bill - ziewnęło Dziecko. - To już na nikim nie robi wrażenia.

Spuściłem wzrok. Super. Niech jeszcze bardziej mnie dobija.

- Zrobię to. Ale w zamian chcę mieć nagranie tego tańca.

Zarechotało i pstrykając palcami, zaczęło mnie odmładzać. Wkrótce byłem w wieku Dippera i Mabel.

- Dziękuję.

Skinąłem głową i przyjrzałem się moim małym dłoniom. To tylko na chwilę, powtarzałem sobie. Tylko na chwilkę. Dziecko ścisnęło mnie za policzek.

- Jakiś ty słoodki...

- Odczep się - wyszarpałem się mu. Uniosło brwi i pstryknęło palcami. Po chwili "mały ja" stałem przed drzwiami salonu w stroju owieczki. Na całe szczęście nikt mnie nie pozna, bo kostium był tak skrojony, że widać było tylko twarz. Zza drzwi słyszałem rozmowę dorosłych. Przełknąłem ślinę.

Wcale nie musisz tego robić. Daj spokój. Nie bądź głupi.

Prawie się wycofałem. Ale po chwili przypomniał mi się płacz Dippera. Ta ufność w jego oczach... Ten grymas na jego twarzy... No i w końcu...

Wyszedłem. Zatańczyłem. Obrazy roześmianych krewnych bliźniaków na długo pozostały w mojej pamięci. Ale... Jakby to powiedział pewien rysunkowy piesek...

"Czego się nie robi z miłości"*?

*Chodzi o Chojraka z kreskówki "Chojrak, tchórzliwy pies". Zawsze kiedy Muriel (jego pani) wpadała w tarapaty, robił coś żenującego/trudnego/dziwnego tylko po to żeby ją ocalić. Za każdym razem (albo prawie za każdym) mówił w/w tekst.  Uważam, że jest słodki. I pies, i tekst.

Babysitter - Gravity Falls FFDove le storie prendono vita. Scoprilo ora