Rozdział 15

273 27 2
                                    

Ogień pożerał drewno ułożone w kominku i rozświetlał spory salon rodziny Elvador. Meble rzucały cień na marmurową podłogę. Za oknem szalała śnieżyca, pierwszy śnieg tego roku, która nadawała mroku całej atmosferze. Zima dała o sobie znać w bardzo gwałtowny sposób. Śnieg zasypywał ulice, auta, okrywał dachy domów niczym pierzyna. Grudzień dopiero co się rozpoczął, a już wiadome było, że zima w tym roku będzie sroga.

Louis siedział na miękkim dywanie, wyobrażając sobie, ze jest koloru beżowego, chociaż Nan jasno i wyraźnie opisała mu wnętrze salonu. Dywan był bordowy, ale nie dla Louisa, koniec, kropka. Został zaproszony do Nan, która rano oglądała pogodę i doskonale wiedziała, że farelka nie pomoże przy takiej temperaturze, wolała się nie zamartwiać. Dlatego właśnie zaproponowała Lou, by został na noc, przy okazji pragnęła jego obecności obok siebie. Natomiast jej ojciec, bystry człowiek, poszedł odwiedzić jednego ze swych przyjaciół i nie zamierzał wracać dzisiejszego dnia. Pozostawił tę dwójkę samą, dając im spędzić czas ze sobą i mając kompletne zaufanie do swojej córki. Być może miał swoje lata, ale pamiętał jeszcze jak to jest być zakochanym i bynajmniej żadne nie chciało się do tego przyznać, lecz dla Juliana wszystko było jasne. Sposób w jaki Nanette patrzyła na Louisa, w jaki on ją dotykał... Zachowywali się tak jakby na każdym kroku chcieli okazać sobie zaufanie i szacunek. Nan bardzo często rozmawiała z ojcem na temat Louisa, ten wydawał się zaciekawiony, poruszony i nigdy nie zbywał jej, gdy pytała co robić. Temu chłopakowi trzeba było pomóc. Nanette nie musiała prosić – ojciec rozumiał bez słów.

Dziewczyna weszła do salonu, trzymając w dłoniach dwa kieliszki wypełnione czerwonym winem, wyciągniętym z rodzinnej piwnicy, do której schodził tylko Julian. Na sobie miała jeansy i luźną, białą tunikę. Długie, delikatnie pofalowane włosy, opadały na jej blade, kruche ramiona, a rumieńce spowodowane ciepłem i podekscytowanie, malowały się na twarzy Nan. Zerknęła na Louisa, który siedział na podłodze swobodnie, opierając ramię o zgięte kolano. Rękawy kremowego swetra, który był nieco za duży, podwinął do połowy łokcia. Włosy wcześniej przeczesał palcami i wyglądał... seksownie, bo inne określenie nie pasowałoby do tego widoku. Tak, musiała to przyznać – Louis cholernie ją pociągał. Na każdy możliwy sposób, choć sam nie był tego świadom. To, że nie widział, w minimalnym stopniu odbierało jej wstyd, nie mógł przecież dostrzec skrępowania. Dlatego Nanette było łatwiej, była pewniejsza siebie w stosunkach z Lou. Przed nim nie obawiała się o gafę, głupotę, po prostu zawsze była sobą – radosną, wesołą Nan, w której Louis się zakochał. Ale o tym jeszcze cicho sza...

Louis nieobecny wzrok zapewne wbijał w ogień, ale tego nie wiedziała, ponieważ nie zdjął okularów, nie lubił tego robić, bo czuł się wtedy niepewnie. Ona rozumiejąc to, nigdy nie nalegała. Od kiedy Lou dostał dokumenty minęło trochę czasu, a on wciąż zwlekał z wizytą u lekarza. Być może się bał albo czekał na odpowiedni moment, nigdy nie chciał powiedzieć jaki jest powód. Jednakże zdecydował się na coś innego, zaczął pobierać lekcje pianina wraz z ojcem Nanette. Odbył ich trzy i tyle wystarczyło, by zdobyć szacunek i zadziwić Juliana, który przecież już wiele przeżył oraz wiele widział. Bardzo szybko zyskał również zaufanie, mogli porozmawiać kiedy tego potrzebował. Julian potraktował go jak syna, choć tak niedługo go znał. Ten niewidomy chłopak, który wszystkiego uczył się sam, poznawał świat dotykiem – miał niesamowity słuch muzyczny. Z łatwością zapamiętywał kolejne sekwencje dźwięków, by później otworzyć je na pianinie. Julian spędził z Louisem sześć godzin, a zrobili postęp niemal miesięczny, co było jeszcze bardziej zadziwiające. Sama Nan, która często ich obserwowała z progu salonu, uśmiechała się szeroko, wzruszona i zadowolona. Louis chciał i dlatego, że wierzył, udawało mu się rozwijać. Poza tym towarzyszył temu niewiarygodny talent, którego nie dało się ukryć. To nie było często spotykane, dlatego właśnie Julian zamierzał spróbować wszystkich możliwości, by ktoś zainteresował się tym wyjątkowym chłopakiem. Sądził, że Louis może wiele osiągnąć i to nie z przymusu, a z własnej woli. Był teraz cholernie szczęśliwym człowiekiem, to szczęście dawały mu dwie rzeczy – muzyka i Nanette. Tego na razie nikt nie mógł mu odebrać.

– Kochanie. – Nan ułożyła dłoń na ramieniu Louis, kiedy odstawiła swój kieliszek na podłogę. Drugi podała chłopakowi.

Szatyn poruszył się, słysząc głos Nanette i uśmiechnął się czule, odbierając kieliszek.

– Lubię, gdy tak do mnie mówisz – odpowiedział szeptem.

– Lubię tak do ciebie mówić. – Pogłaskał palcami jego kark i szyję.

Louis upił łyk wina, które naprawdę mu smakowało. Oblizał dolną wargę, zbierając ostatnią kroplę wytrawnego trunku. Dziewczyna ostrożnie odebrała mu kieliszek i odstawiła obok swojego. Złapała ukochanego za ręce i ułożyła je na swoim ciele, by mógł ją zobaczyć zmysłem dotyku. Pragnęła tego, bo niby niewinny dotyk Lou, a sprawiał jej przyjemność. On za to nie odmawiał. Przesuwał dłońmi po biodrach Nan, delikatnym materiale ubrania, po wypukłościach drobnego ciała. Jego palce natrafiły na guziczki tuniki. Pytanie zawisło w powietrzu, ale żadne z nich go nie wypowiedziało. Nie potrzebowali zbędnych słów, które mogłoby zmącić atmosferę. Oni potrzebowali siebie w każdym możliwym tego słowa znaczeniu.

Nanette przycisnęła usta do warg Louisa, z czułością go całując. Przesunęła jego dłoń na swoją pierś, pozwalając mu się dotykać, coraz bardziej spragniona. Czuła pożądanie w każdej cząstce ciała. Drżała, całując zachłannie ukochanego, ale i on drżał przez silne uczucie, którym nim zawładnęło. Podsunął do góry tunikę dziewczyny, żeby po chwili ją zdjąć. Choć nie widział oczami, dokładnie badał to kruche ciało, a dłonie pozwalały mu ujrzeć wszystko w głowie. Ukazywała się jak anioł – on, zwykły, przyziemny człowiek, który grzeszył, dotykał anioła. Jej szept był lekiem na wszystko, delikatnie wypływał ze słodkich i niewinnych ust. Nanette wzdychała cicho, siedząc na biodrach Louisa. Przesuwała dłońmi po jego swetrze, choć za chwilę go zdjęła, a on został w białym podkoszulku. Dziewczyna nie czekała dłużej, rozbierała go z zapałem, pochłonięta coraz większą namiętnością. Wplątała palce we włosy Louisa, czując jak całuje ją po szyi, rozpalając Nan do granic możliwości. Widziała nagi tors szatyna, nie był za bardzo umięśniony, należał do szczupłego typu chłopaków – zresztą dużo czas spędził bez jedzenia. Na tę myśl Nan przeszedł dreszcz. Ucałowała usta Louisa, w duchu obiecując sobie, że nieważne co się stanie, Louis już nigdy nie będzie chodził głodny. Nigdy.

– Kochajmy się – szepnęła Nan, zsuwając okulary Lou.

Oczy miał przymknięte, wyglądał niewiarygodnie dobrze – był odprężony, spragniony kobiety, która go uwodziła.

– Jesteś piękna. Jesteś najpiękniejszą kobietą. Ukradłaś mi sen, zawładnęłaś sercem i sprawiłaś, że uwierzyłem w cuda bardziej niż dotychczas. I wiesz o tym, że ty jesteś moim cudem, który stanął mi na drodze. Aniołem, który wziął za rękę i prowadzi przez to, czasem mroczne, życie. Dzięki tobie nigdy nie mam powodu do zmartwień, choć kiedyś też ceniłem swój los. Gdyby tylko słowa mogły opisać to co czuję, Nan... - Wszystko co mówił, mówił z uczuciem, prosto z serca. – Twoja dłoń pasuje do mojej, jakby została stworzona tylko dla mnie. Wiem, że nigdy nie lubiłaś zmarszczek wokół oczu, gdy się uśmiechasz. Nigdy nie lubiłaś swojego brzucha, ani swoich ud. Dołeczków na twoich plecach u dołu twojego kręgosłupa. Ale ja będę kochał je bez końca. – Zanucił cicho.

Nanette spojrzała mu w oczy, które nie dostrzegały teraz nic. Trzymał dłonie na jej biodrach, a ona czuła łzy na policzkach. Nigdy nie usłyszała takiego wyznania, wtargnęło do jej serca i znalazło sobie tam miejsce – miało być jednym z tych wspomnień, które zostają odtwarzane przez wiele lat...

Louis uniósł dłoń i dotknął palcami szyi Nan, przesunął nimi po obojczyku i ramieniu. Dotarł do zapięcia stanika i mógł, być pewny, że na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Nie byli w tak intymnej sytuacji, obydwoje wszystko robili pierwszy raz. Była jego najlepszym wyobrażeniem. Pragnął posiąść swoją ukochaną w każdy możliwy sposób. Rozbierał ją powoli, pieszcząc, całując i podziwiając.

Kochali się na dywanie, spleceni ze sobą. Brakowało im oddechu z każdym kolejnym ruchem. Ciała dopasowane do siebie, tworzyły jedność. Ona traciła zmysły, on przeżywał coś, czego nie dało się opisać żadnym ze słów. Magia miłości i rozkoszy zabrała ich w raj, którego nie chcieli wracać. 

Pianista - Widzę dotykiem |Tomlinson| ✔Where stories live. Discover now