12. Już nie ten sam, cz. II

588 52 0
                                    


Otworzył oczy i niedobudzony rozejrzał się po małym pokoju. Marszcząc brwi, spojrzał na krzesło leżące przy łóżku, a potem przeniósł wzrok na kilka szafek różnej wielkości i regał z jakimś metalowym sprzętem. W kącie pokoju znajdowało się niewielkie biurko, przy którym siedział długowłosy mężczyzna i spał na blacie. Obok jego złożonych rąk leżał niewielki kubek i kilka położonych byle gdzie papierów, zaś od strony ściany stała niewysoka lampka, świecąca słabo na związane włosy śpiącego.

Młodzieniec zdezorientowany potrząsnął głową i spojrzał na otwarte okno, skąd dochodził czyjś śpiew i śmiech. Powoli podniósł się do pozycji półleżącej i po chwili wstał, czując nagłe zawroty głowy. Na wszelki wypadek chwycił się stojącego obok krzesła, ale mroczki szybko ustąpiły.

Co ja tu robię?, zadał sobie pytanie w myślach, z powrotem spoglądając na śpiącego mężczyznę. Zmarszczył brwi. Gdzieś już go widział, skądś znał, ale kto to był? Nie potrafił sobie przypomnieć.

Poczuł dopływający z otwartego okna chłód, więc cicho ściągnął cienki koc z łóżka i otulił nim ramiona. Jeszcze raz zerknął na mały gabinet. To miejsce również nie wyglądało na obce. Tutaj także kiedyś musiał już być.

Starając się nie obudzić śpiącego, stawiał ostrożnie kroki, wychodząc z pokoju. Zerknął na długi korytarz wykładany szorstkimi panelami. Skądś pamiętał to miejsce. Po raz kolejny poczuł, że kiedyś tutaj musiał być, ale nie mógł sobie przypomnieć niczego konkretnego. Coś kazało mu iść najpierw prosto, minąć parę zamkniętych drzwi i następnie skręcić w prawo. Potem raz w lewo i wtedy stanął przed uchylonymi drzwiami, skąd dobiegał chłód nocnego powietrza. Westchnął cicho i wyszedł na zewnątrz, rozglądając się dookoła.

Kilka drzew pokrytych niewielkimi liśćmi, powykrzywiany drewniany parkan, szeroka droga gruntowa prowadząca gdzieś w głąb. Trochę dalej kilka budynków z podniszczonymi dachami i powybijanymi oknami. Za nimi dojrzał czyjąś sylwetkę, stojącą sztywno na tle ciemności. Po raz kolejny zmarszczył z zastanowieniem brwi, przechylając głowę.

To wszystko było tak bardzo znajome...

Powiew północnego wiatru wtargnął pod cienki koc i dotknął nagiej klatki piersiowej, swym chłodem wywołując nieprzyjemny dreszcz na bladej skórze. Młodzieniec zadrżał i szczelniej otulił się moherowym materiałem. Zerknął na kilka niewysokich schodów przed sobą i zrobił parę kroków, po czym na nich usiadł, wpatrując się z zamyśleniem w pokrytą zieleniejącą trawą ziemię. Kilka małych kropelek rosy leniwie spływało po wątłych pędach. Nagle wiatr potrząsnął nimi, pozwalając wodzie na zawsze spocząć w ziemi.

Szatyn oparł szczupłe ręce o kolana i w zamyśleniu skrył połowę twarzy między cienkim kocem. Skąd znał to miejsce? Musiał tu kiedyś być... Ale kiedy i po co? W głowie pojawiło się kilka obrazów ze śmiejącymi się stalkerami i jakimś pogodnym blondynem, ale nie przynosiły ze sobą nic sensownego.

Był tu... Musiał tu kiedyś być. Nawet to miejsce, w którym leżał... Ono było takie znajome. Gdyby tam nigdy nie był, to skąd by wiedział, jak stamtąd wyjść?

Pokręcił w zamyśleniu głową, na chwilę zamykając oczy. Niedaleko rozległ się gromki śmiech kilku mężczyzn, a ktoś przestał grać na gitarze i śpiewać.

Skup się, powtarzał sobie w myślach. Czuł, że odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki. Była bardzo blisko, a jednocześnie bardzo daleko. Niemal namacalna, ale nieosiągalna.

W jego głowie nagle pojawiły się tajemnicze obrazy. Jakiś mężczyzna stojący w mroku, jasne światło latarki w zupełnej ciemności, malutka dziewczynka... Wtem wszystko zniknęło i już widział pokój, w którym się obudził. Po nim krążyła dwójka stalkerów, a trzeci stał w drzwiach. Zobaczył, jak sam próbował uciec z tego pomieszczenia, ale go powstrzymano. Potem mocny ból z tyłu głowy i znowu ciemność.

Deszcz łusekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz