Rozdział piąty

663 50 4
                                    

Kiedy wróciłam do domu, Abigail nadal nie było. Szybko wskoczyłam w swoje ulubione dresy. Silver kręciła się w kuchni, drapiąc fronty szafek. Próbowała dostać się do tej, w której trzymałam jej karmę. Byłam tak zajęta, że rano zapomniałam futrzaka nakarmić.

— Wychodzi na to, że będziemy się przeprowadzać — zakomunikowałam, wsypując jej ulubione przekąski.

Totalnie mnie olała. Dopadła do jedzenia, mając w nosie cały świat. Tak jak ja miałam w nosie jej potrzeby przed wyjściem do pracy.

Spojrzałam na lodówkę. Niby byłam głodna, ale sama do końca nie wiedziałam czy żołądek skręca mi się z nerwów, czy głodu. Mimo to postanowiłam poczekać z późnym obiadem na współlokatorkę. Wzięłam laptop i z nim usiadłam na sofie w salonie. Chciałam rozejrzeć się za jakimś mieszkaniem, ale ostatecznie wpisałam w przeglądarce “Ryan Wright. Los Angeles”. Najwyraźniej posiadał jedynie konto na Tweeterze, z którego nie korzystał, ale był oznaczany przez innych użytkowników, przez co pojawiły się zdjęcia na których był.

Kolejny sukces aukcji charytatywnej Letizi Wright. Na zdjęciu z mężem i synami; @RyanWright i @EidenWright.

@RyanWright wylicytował obraz za dwieście tysięcy dolarów, deklasując w ten sposób konkurentów.

Jeden z najbardziej pożądanych kawalerów Miasta Aniołów @RyanWright idzie w ślady swojego dziadka, Petera Wrighta, i otwiera kancelarię.

Zatrzymałam się przy ostatnim wpisie. Kliknęłam na link. Przekierowało mnie na Tweetera lokalnej gazety. Zawiodłam się, gdyż była to jedynie krótka wzmianka o nadchodzącym wydarzeniu. Nie żebym oczekiwała znaleźć tam cokolwiek o sobie. Niespodziewanie coś innego przykuło moją uwagę. Komentarze.

@RyanWright zamordowałam chomika i zakopałam go w ogródku. Pomoc prawnika niezbędna.

Ten moment, kiedy masz gdzieś przestrzeganie prawa, bo będziesz mogła skorzystać z pomocy prawnika @RyanWright.

Panowie policjanci, byłam bardzo niegrzeczna. Zakujcie mnie w kajdanki, a ja skorzystam z prawa do adwokata @RyanWright.

Roześmiałam się głośno. Wyglądało na to, że miałam do czynienia z playboyem. Nie powiem, na mnie również zrobił wrażenie, ale żeby zaraz robić z siebie idiotkę w sieci? Musiałabym być desperatką. Napaloną desperatką.

Wyłączyłam laptop. Odłożyłam go na stolik. Postanowiłam zdrzemnąć się chwilkę, ale kiedy tylko moja głowa spoczęła na poduszce, usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu.

— Flo! Jesteś?

— W salonie! — krzyknęłam do Abi.

Podniosłam się mozolnie, ponownie siadając. Przyjaciółka weszła do pokoju. Ręce miała wyciągnięte przed siebie, rozciągając mięśnie. Usiadła obok mnie.

— Jak minął dzień? — Zaciekawiła się.

Wiedziałam o co jej chodziło, ale drażnienie Abi sprawiało mi zawsze mnóstwo frajdy.

— Dzień jak codzień. — Wzruszyłam ramionami. — Pojechałam do biura, odwaliłam papierkową robotę, poszłam na lunch, trochę rozmawiałam z Mią… — Wyliczałam na palcach, ukrywając rozbawienie.

Brudna PrawdaWhere stories live. Discover now