5.

58 7 4
                                    


Przesiedziałam tak może piętnaście minut, aż w końcu wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam przeglądać wszystkie możliwe strony. Zaczęło się od Tumblra, a skończyło na biografii Ashtona Kutchera. Gdy zaczytana docierałam do fragmentu dotyczącego jego rozwijającej się kariery, wzięłam ostatni łyk wina i spojrzałam na otwierające się powoli drzwi. Zza nich wysunął głowę Benjamin, rozglądając się niepewnie po pokoju. Przełknęłam trunek nie odrywając wzroku od mężczyzny i czekając, aż zacznie rozmowę.

- Może wrócisz do towarzystwa?

- Już.

Przytaknęłam głową, a następnie upewniona, że James zamknął drzwi, powróciłam do czytania. Spędzenie reszty wieczoru wśród znajomych Lisy było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. Zdecydowanie wolałam siedzieć samotnie w sypialni. Raz jeszcze zlustrowałam wzrokiem zdjęcia z młodości Ashtona, gdy zza drzwi wyłoniła się dłoń podtrzymująca talerz z kawałkiem pizzy. Po chwili doleciał do mnie zapach sera, szynki i sosu pomidorowego. To był moment, gdy wiedziałam, że muszę skończyć czytać.

- Twoje "już" trochę trwało, zdążyliśmy zamówić pizzę.

Szatyn wszedł do mojej sypialni, a następnie rozglądając się i lustrując wzrokiem pomieszczenie, usiadł na stołku za zestawem perkusyjnym.

- Ale jestem głodna...

Przesunęłam się, aby móc dosięgnąć pizzy, po czym porwałam kawałek ze spodka i zaczęłam powoli konsumować, bo był dość gorący.

- Yy... To był mój kawałek.

Pusty żołądek przejął wodzę. Spojrzałam przepraszająco na mężczyznę, starając się uporać z ciągnącym serem. Zrobiłam to tylko i wyłącznie z grzeczności. Na dobrą sprawę nie było mi go żal, co więcej, cieszyłam się, że patrzy jak wpierniczam pizzę, gdy on sam jej nie ma. Za moją niewinną twarzą rudej pokraki chowało się tyle chamstwa...

- Okej... Pójdziesz po kawałek dla mnie.

Uśmiech dziecka po raz kolejny! W policzkach kształtowały mu się dołeczki, co jeszcze bardziej mnie brzydziło.

- Nie.

Odpowiedziałam szeptem, jakbym bała się, że usłyszy. Nie moja wina, że nie chciało mi się wychodzić z łóżka.

- Pójdziesz.

Jego radość odrobinę osłabła, ale wciąż utrzymywała się na jako takim poziomie. Tym razem nie ryzykowałam ze słowami, po prostu zaprzeczyłam głową.

- Tak, pójdziesz.

A teraz jego usta w ogóle nie układały się uśmiech. Czyżby radosnemu Benjaminowi czasami obniżał się poziom dobrego nastroju? Ojej!

- Jestem u siebie, nikt mnie nie zmusi.

Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się złośliwie. W końcu owego wieczoru poczułam się spełniona.

- Żebyś się nie zdziwiła.

Mruknął pod nosem, zgarniając w międzyczasie z łóżka mój telefon. Dłoń w której go zacisnął uniósł wysoko, co uniemożliwiło mi przejęcie mojej własności. Stanęłam naprzeciwko, chcąc dosięgnąć jego ręki, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Widząc, że ma nade mną przewagę, wyszedł z sypialni i powędrował w kierunku drzwi wejściowych. Nieustannie unosząc rękę wsunął na nogi buty i obserwował bacznie każdy mój ruch, nie dając żadnych oznak radości. Do zaistniałej sytuacji podchodził obojętnie, jakby zachowywał się w ten sposób na co dzień. Również założyłam buty, bo czułam, że Ben będzie chciał wyprowadzić mnie na zewnątrz. Gdy znaleźliśmy się za drzwiami, zatrzymał się nagle.

tam, gdzie zawsze.Where stories live. Discover now