— Nie wierzę, że go ugryzłaś. Nie mogę też zrozumieć tego, że wyszłaś z nim z klubu i polazłaś z nim do parku palić zielsko! — Śmiała się ze mnie Kathy w czasie, gdy kończyła malować usta szkarłatną, matową szminką.
Jeśli się nie uspokoi, to zrobi z siebie Jokera.
— Nie planowałam żadnej z tych rzeczy — wymamrotałam naburmuszona, wypominała mi to cały lot do Paryża.
Jakimś cudem udało jej się dokończyć makijaż i nie wyszła pomadką za linię ust. Schowała szminkę do kosmetyczki i nie przestawała chichotać.
Był wczesny wieczór. Znajdowałyśmy się już w hotelu Le Bristol Paris, jednym z najlepszych w mieście. Nasz apartament znajdował się na ostatnim piętrze i miałyśmy z balkonu idealny widok na wieżę Eiffla. Apartament był duży, dwupokojowy. W jednym pomieszczeniu znajdowała się sypialnia, a w drugim przestronny salon. W sypialni stały dwa duże łóżka, szafki nocne zrobione z dębu, a na ścianie wisiał telewizor plazmowy. Wszystko było utrzymane w ciepłym odcieniu szarości i bieli. W salonie stała skórzana, biała kanapa, na której siedziałam i przyglądałam się strojącej się Kathy. Stała przed dużym lustrem umieszczonym przy balkonie i przyglądała się sobie krytycznym wzrokiem. Miała na sobie żółtą sukienkę odkrywającą ramiona, zawiązywaną na szyi. Opinała jej ciało ciasno do bioder, a potem się w dół rozszerzała. Sięgała jej do kolan. Kathy założyła także czarne sandały na obcasie. Jej włosy zaplecione były w warkocz kłos, wsunęła jeszcze za ucho czarną, sztuczną różę. Delikatny makijaż podkreślał jej urodę i wyglądała po prostu ślicznie.
Siedziałam na kanapie w czarnych szortach i starej, czarnej, ale już wypłowiałej koszulce z logo Bon Jovi. Kupiłam ją kilka lat temu, gdy byłam na ich koncercie. Uwielbiałam ją. Nosiłam ją do tej pory, chociaż była już nieźle porozciągana, a logo zespołu było nieco starte. Na kolanach trzymałam tabliczkę mlecznej czekolady i co jakiś czas wsuwałam do ust kostkę. Pochłonęłam już pół tabliczki.
Jak tak dalej pójdzie, to mimo treningów podczas trwania trasy koncertowej przytyję z kilogram.
Nic nie pomagało na kiepski nastrój tak jak czekolada. Byłam zrozpaczona tym, co wyprawiałam poprzedniej nocy. To nie byłam ja. Znaczy inaczej, zachowywałam się jak wariatka, ale tylko przy Kathy. Z całą pewnością nie przy mężczyźnie, którego na trzeźwo nie znosiłam.
Tańczyłam z nim, do tej pory nie miałam pojęcia, co mnie do tego skłoniło. Piłam z nim, chociaż obiecałam sobie nie tknąć whisky, na szczęście nie miałam kaca i cały dzień tylko mnie suszyło. Wypiłam trzy duże butelki wody gazowanej. Po raz pierwszy w życiu paliłam trawkę i to z nim. Planowałam to kiedyś zrobić, ale na pewno nie pod wpływem alkoholu. Mieszanie używek nie było zbyt mądre.
Kurwa, całowałam się z nim. I to nie raz. Na myśl o tym jęknęłam i schowałam twarz w dłonie. Nie chodziło o to, że mi się nie podobało, wręcz przeciwnie. Cudownie całował, wręcz uzależniająco. Nadal miałam w pamięci smak jego ust. Na samo wspomnienie jego warg muskających moje i jego ciepłych dłoni sunących po moich plecach wzdłuż kręgosłupa dostawałam przyjemnych dreszczy. Nikt nigdy mnie tak nie całował.
Był cholernie przystojny i pewnie każda straciłaby dla niego głowę, gdyby poświęcił dla niej odrobinę czasu.
Jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że byłam dla niego tylko rozrywką, dziewczyną do towarzystwa i to dosłownie. Laską, z którą można się napić, pobawić, a potem o niej zapomnieć. Nie oczekiwałam od niego niczego, ale także nie zamierzałam stać się jego zabawką.
— Dobrze wyglądasz — stwierdziłam i wpakowałam sobie do ust kolejną kostkę czekolady.
Czułam, jak aksamitna słodycz rozpływa się w moich ustach. Westchnęłam więc i po chwili sięgnęłam po kolejną kostkę.
CZYTASZ
Dance, Sing, Love. Miłosny układ
RomanceLivia Innocenti jest zawodową tancerką. Razem z zespołem robi show podczas koncertów i teledysków największych gwiazd muzyki. James Sheridan jest topowym piosenkarzem, bożyszczem fanek i ulubieńcem portali plotkarskich. Spotykają się w Rzymie w czas...