Rozdział III: Pewien heros...

413 23 0
                                    

Rosalene

Podczas podróży, kradzieży, a nawet ucieczki mogłam spodziewać się wielu rzeczy. Potworów, które chciałyby mnie zatrzymać. Stracenia przytomności po podróży cieniem (wiem, że nie była to zbyt wyczerpująca droga, ale powiedzmy, że każdy ma swoją granicę możliwości...). Poradziłabym sobie nawet z Blanką, która teoretycznie mogła się obudzić. Jednak nigdy, przenigdy, nie spodziewałabym się tak niefortunnej i upokarzającej rzeczy, jak potknięcie o kamień. Tak, czasami wypadałoby spodziewać się niespodziewanego...

Biegłam truchtem, cały czas uważając, na czym stąpam. Minęłam boisko do siatkówki, wybrałam drogę obok kuźni i zamkniętej zbrojowni. Kiedy po lewej stronie zobaczyłam pierwszy domek z rzędu wiedziałam, że zbliżam się do kresu mojej misji. Serce biło bardzo szybko i nie myślałam za wiele, kiedy puściłam się pędem w stronę zatoki. Byłam blisko długiego, niskiego domku, że ścianami zrobionymi z kamienia. W niektórych miejscach udało mi się zauważyć małe muszelki. Choć w nocy widzę wyraźnie, to nie udało mi zobaczyć dokładnych szczegółów.

Nagle poczułam silny ból w stopie, od którego momentalnie się zatrzymałam w miejscu. Twarz wykrzywił mi grymas, a w oczach zbierały się łzy. Brawo dla mnie, wielka Rosalene Carter, potomkini Lawrence'a Cartera, dzielnie dzierżąca w kieszeni jego pierścień, została pokonana przez kamień...

Wydarzenia szybko przebrały niezbyt optymistyczny obrót. Przewróciłam się i jęknęłam cicho, ale w tym samym czasie usłyszałam jęk, także pełen bólu, lecz głośniejszy od mojego...

Percy

Jak zwykle nie mogłem dobrze spać. Wiecznie dobijały mnie myśli o zbliżającej się wojnie z Kronosem. Wiem, że nie będzie lekko, ale no ludzie, choć jedną noc chciałbym się porządnie wyspać! Bez żadnego snu, a raczej koszmaru, budzącego mnie w każdej możliwej chwili.

Położyłem wygodnie głowę na poduszce i ponownie spróbowałem zasnąć. Niestety, nie było mi to pisane. Nie wiem skąd, ale tak nagle jak grom z jasnego nieba moją stopę przeszył paraliżujący ból, od którego błyskawicznie usiadłem na łóżku i rozmasowałem jego źródło. Zamknąłem oczy, po czym głośno jęknąłem. Na własne usprawiedliwienie dodam, że nie planowałem tego. Zdziwiłem się jednak, że nikt się nie obudził, po czym do moich uszu dotarł cichy jęk. Kobiecy jęk. Przed moim domkiem, a przynajmniej tak zakładałem, bo coś kazało mi podążyć właśnie tam. Nie pytajcie, jak to usłyszałem, bo sam nie wiem. W obozie podczas nocy jest cicho, to potrafię zrozumieć. Lecz ten głos usłyszałem jakby w głowie. Czy wszyscy herosi mają problemy psychiczne? Mniejsza o to.

Instynktownie zszedłem z łóżka i chwyciłem leżącego obok Orkana, jeszcze w formie długopisu. Z ulgą uznałem, że ból minął. Nie pojąłem, co się ze mną dzieje, ale to nie był czas na terapię. Musiałem zobaczyć, o co chodzi.

Bardzo cicho otworzyłem drzwi swego domku i wyszedłem na zewnątrz. Może i nie widzę w ciemności, ale trzeba być kretynem, aby nie zauważyć osoby wijącej się w dziwnie wyglądającym utrapieniu. W innej sytuacji mógłbym to uznać za zabawne, ale:

1. - osobą tą okazała się kobieta,
2. - właśnie mnie zauważyła.

Momentalnie wstała i pomimo tego, że przed chwilą leżała w bezbronnej pozycji, teraz stała niedaleko, patrząc mi w oczy. Nie dostrzegłem jej wyrazu twarzy, była za daleko. Równie dobrze minę mogła mieć zaciętą, a z drugiej strony uśmiechać się, jakby zobaczyła swą ofiarę. Osobiście wolałbym, aby była to opcja numer jeden.

Widziałem, jak starała się ode mnie oddalić. Małymi krokami, coraz bardziej do tyłu. Od razu poznałem, że ma coś na sumieniu, więc podążyłem w jej stronę w miarę szybko, ale nie tak, aby uciekła. Gdy zatrzymałem się, zaledwie parę metrów od niej, nareszcie zobaczyłem jej sylwetkę oraz zarys twarzy. Była osobą szczupłą o niezbyt dobrze zbudowanej figurze. Może i nie znam się na tych „kobiecych sprawach", ale jak dla mnie miała zbyt wydatne biodra, w stosunku do reszty ciała. Wcięcia w talii mogła mieć niesymetryczne, ewentualnie była to gra księżycowego światła. Poza tym dostrzegłem duże oczy, o kolorze dla mnie nierozpoznawalnym, choć miałem wrażenie, że się świecą. Na twarzy była smukła, ale nie to przyciągnęło moją uwagę, ale jej włosy. Teraz upięte w wysokiego i niechlujnego koka, z pojedynczymi kosmykami, które wypadły spod ciemnej gumki. Od nasady po same końcówki wplecione miała małe połyskujące punkciki.

Nawet nie poczułem, że się gapię, dopóki ściszony głos dziewczyny nie wyrwał mnie z zadumy:

- Skończyłeś już? - zapytała ponaglającym tonem.

- Że co? - odpowiedziałem niedbale i dopiero teraz oderwałem wzrok od niezwykłych włosów dziewczyny.

- No, lustrowanie mnie wzrokiem. To trochę niegrzeczne, nie uważasz? Już przy pierwszym spotkaniu tak bezwstydnie oceniać nieznajomą? - odparowała pogardliwie.

- Widzisz, muszę wiedzieć z kim mam do czynienia, zanim wyjmę miecz - uśmiechnąłem się łobuzersko, choć nie sądziłem, aby zobaczyła zmiany w mimice mojej twarzy. Chyba zrozumiała aluzję.

- Och, Percy Jacksonie, przecież dobrze wiem, że trzymasz go w ręce - teraz ona się tak uśmiechnęła i dłonią wskazała za moje plecy, gdzie ukrywałem jedyną broń, Anaklysmos. Zaraz, skąd ona mogła wiedzieć, jak się nazywam?

- Widzę, że już mnie znasz, ale ja nie znam ciebie. Przyznaj się, jesteś kolejnym szpiegiem Kronosa? - zapytałem, na co ona prychnęła ze złością.

- Za nic mam Kronosa i nienawidzę go całym sercem, więc nie, nie jestem jego szpiegiem - mówiła cicho, ale w tych słowach słychać było cierpienie. - I nie, uprzedzając kolejne pytanie, nie wyjawię ci swej tożsamości. Zaraz i tak mnie tu nie będzie - powiedziała pełnym przekonania głosem. Otworzyłem usta, ale nie wyksztusiłem żadnych słów. Owszem, zamierzałem ją zapytać o to, kim jest. Ona umie czytać w myślach?

- Więc co tu robisz? - zapytałem, usiłując ukryć swoją niepewność.

- Nie powiem... a zresztą. Mnie i tak zaraz tu nie będzie - powtórzyła to takim pewnym siebie tonem, że zastanawiałem się, co takiego mogła zrobić taka bezbronna (na pozór) dziewczyna, że chciała jak najszybciej uciec z obozu.

Wyjęła z kieszeni jakiś dziwny pierścień na rzemyku. Roztaczał wokół siebie delikatnie świecącą poświatę oraz dziwną aurę, przez którą otworzyłem szerzej oczy i pochyliłem się w stronę nieznajomej. Dobrze pamiętałem ten artefakt. Kiedy po raz pierwszy znalazłem się na strychu Wielkiego Domu, on wciąż mnie przyciągał. Gdy zapytałem o niego Chejrona, on powiedział mi, abym o nim zapomniał. Nie wiedziałem, o co mu chodziło, ale wziąłem sobie tą radę do serca. Teraz stoję przed dziewczyną, która trzyma go w ręku i widzę, że on na nią nie działa.

- Skąd go masz? - warknąłem wciąż oszołomiony jego działaniem. Dobrze wiedziałem, skąd go ma, lecz chciałem usłyszeć to z jej ust. Widząc moją reakcję na pierścień, nieznajoma schowała go do kieszeni spodenek, które miała na sobie. Założyła ręce na piersiach i uśmiechnęła się wrednie.

- Ty dobrze wiesz, skąd on jest. Prawda, Percy? - wypowiedziała moje imię takim sztucznie przesłodzonym tonem, że miałem ochotę ją walnąć. - Proszę bardzo, herosie. Wiem, że tego chcesz - osłupiałem. Ona czyta mi w myślach, to pewne. Czemu nazwała mnie herosem? No rozumiem, że nim jestem, ale przecież gdyby sama nim nie była, nie przedostałaby się do obozu. Bo nie sądzę, aby była nimfą lub kimś tego pokroju.

Zanim się obejrzałem zwinnie sięgnęła lewą ręką do włosów i tak samo zrobiła z prawą. Bez zbędnego szukania automatycznie wyciągnęła z nich dwie wsuwki, zupełnie niewidoczne na tle ozdobionych punktami (co to w ogóle jest?) włosów. Wsuwki nie były zbyt duże, ale na tyle przemyślane, ale pomieścić na nich trzy czarne perły. Bezceremonialnie przesunęła jedną z pereł w każdej wsuwce, które momentalnie przemieniły się w dwa sztylety. Jeden mieniący się złotą poświatą, a drugi błękitną.

- Fajne świecidełka - powiedziałem do niej, a dziwny uśmiech wstąpił na tą, z pozoru niewinną, twarz.

- Nie chcę cię skrzywdzić, więc wycofaj się do swojego domku, idź spać i daj mi spokojnie odejść - odpowiedziała przekonująco, z lekkim lękiem, jakby naprawdę nie chciała mnie zaatakować. Wiedziałem jednak, że jeżeli ukradła ten pierścień musi mieć jakiś cel. Z pewnością nie charytatywny, bo z pewnością aura biżuterii nie działała tak tylko na mnie. Dlatego był w zamknięciu. Zdjąłem zatyczkę z długopisu i w mojej dłoni pojawił się Orkan.

- Nie pozwolę ci go zabrać - odparowałem pewnie, choć nie byłem w stu procentach przekonany, co do zgodności mojej obietnicy. Miałem wrażenie, że w moich ustach zabrzmiało to komicznie. Nieznajoma wzruszyła tylko ramionami.

- No trudno - rzekła ustawiając się w pozycji bojowej. - Sam tego chciałeś.

Dziedziczka NocyWhere stories live. Discover now